12 listopada 2004

Opowieść o pewnej habilitacji

Doktor M. ma ponad 45-letni staż pracy. Jest autorem około 100 publikacji naukowych, w tym wielu w czasopismach zagranicznych, organizatorem 2 międzynarodowych zjazdów naukowych, współzałożycielem towarzystw naukowych, dydaktykiem organizującym egzaminy specjalizacyjne, ale przede wszystkim lekarzem leczącym chorych. Jego praca doktorska sprzed lat była już oceniana jako warta habilitacji, ale dr M. kilkakrotnie pracował za granicą, do PZPR nie należał, nie pochodzi z profesorskiej rodziny, więc w PRL o habilitacji nie miał co marzyć.
Po latach postanowił ją jednak uzyskać. Wykonał na terenie Warszawy dużą pracę naukową dotyczącą zmarłych na astmę i podobne choroby. Opierając swą pracę na oryginalnej metodzie, zobrazował losy chorych zmarłych na astmę, zapalenie oskrzeli i rozedmę płuc – w ostatnich latach ich życia oraz w czasie ostatniego pobytu w szpitalu. Z pracy tej wynika wiele ważnych informacji leczniczych, wykazuje też ona źródła błędów w tzw. danych statystycznych.
Obawiając się nieprzyjaznych działań na terenie własnej uczelni ze strony członków jej rady naukowej (jak się później okazało, bardzo słusznie), dr M. postanawia przeprowadzić przewód habilitacyjny w innej uczelni. Wybiera jako opiekuna pracy prof. Bogdana Romańskiego, znanego i cenionego w całej Europie internistę alergologa (niestety, zmarłego przedwcześnie w 2002 r.). Dr M. publikuje pracę w formie książki opisującej wszystkie sytuacje zagrożenia życia w astmie oskrzelowej; książki-podręcznika dla lekarzy wraz z wynikami swych badań.
Praca jest pozytywnie oceniona przez trzech profesorów internistów z trzech różnych uczelni i przedstawiona na radzie wydziału lekarskiego. Odbywa się kolokwium habilitacyjne i wykład habilitacyjny. Rada Wydziału, na podstawie tejże pracy oraz całokształtu jego działalności, przyznaje doktorowi M. stopień doktora habilitowanego, mimo że nie jest on pracownikiem tej uczelni. Profesora K. jeszcze na scenie nie ma, wkrótce się pojawi.
Istnieje w Polsce dość kosztowny dla społeczeństwa organ administracyjny, zwany Centralną Komisją ds. Stopni i Tytułów Naukowych. Organ ten ma za zadanie kwestionować ważność podejmowanych przez Rady Wydziałów wszystkich uczelni uchwał w sprawie stopni naukowych, a także selekcjonować kandydatów do tzw. profesur prezydenckich, czyli tytułu naukowego profesora. Organ ten powstał w celach politycznych w czasach PRL i, o dziwo, przetrwał do dziś na mocy ustawy z czasów prezydentury Wojciecha Jaruzelskiego. Organ (czyli CK – od Centralna Komisja) ma 6 komisji, odpowiednio do różnych dziedzin nauki w Polsce. Przewodniczącym jednej z nich jest już przez 4 kolejne kadencje profesor K. Dość to dziwne, jako że co 3 lata odbywają się kuriozalne „wybory” do zacnego organu.
CK otrzymuje do zatwierdzenia sprawę habilitacji doktora M. – wraz z pełną dokumentacją i opiniami recenzentów. CK i profesor K. oczywiście „mają obowiązek” recenzentom spoza swojego grona nie wierzyć. Profesor K. wybiera „swoich” recenzentów, m.in. kolegę z własnej uczelni. „Swoim” ludziom także trzeba dać zarobić (wynagrodzenie recenzenta to 1000 złotych). Recenzent ten, podobnie jak habilitant, zajmuje się problemami astmy i chorób obturacyjnych. Jest on człowiekiem uczciwym i bardzo pozytywnie ocenia pracę habilitanta, popierając decyzję nadania mu stopnia doktora habilitowanego.
Drugi „swój” recenzent to profesor M. z uczelni oddalonej od uczelni profesora K. o 117 km.
Panowie ze sobą współpracują, łączą ich bliskie stosunki zawodowe i prawdopodobnie towarzyskie. Profesor M. zajmuje się całkiem innymi problemami niż temat pracy habilitacyjnej. Ale 1000 zł to 1000 zł. Profesor M. pisze recenzję. Widać z niej, że zagadnienia epidemiologii są mu zupełnie obce, a tematyka chyba za trudna. Najczęstszy zwrot w tej recenzji to: „wrażenie robi”.
Profesor M. z zapałem „dokopuje” habilitantowi, przekręcając jego zdania w tekście i oceniając wszystkie jego prace jako bezwartościowe. Z podtekstu tej opinii wynika, że wszyscy pozostali czterej recenzenci są albo przekupieni, albo nie znają się na zagadnieniu.
Po zebraniu recenzji profesor K. prowadzi zebranie komisji. 26 uczestnikom przedstawia opinie recenzentów, odpowiednio je naświetlając. Oczywiście, według profesora K. stosunek recenzji pozytywnych do negatywnych jest nie jak 4:1, ale jak 1:1. Manipulacja jest skuteczna. Większość z 26 głosujących to nie lekarze, lecz biolodzy, farmaceuci, biochemicy itp. Lekarzy jest tylko 7. Zgodnie z życzeniem profesora K. wynik głosowania jest przeciw habilitantowi.
Habilitant ma prawo się odwołać od decyzji, więc się odwołuje, zarzucając nierzetelność profesorowi M. Tu występuje pewien prawny nonsens. Habilitantowi wolno się odwołać tylko do tego samego organu, który już wydał decyzję. Ta zasada jest sprzeczna z zasadami Kodeksu Postępowania Administracyjnego, w myśl których należy się odwoływać do organu wyższej instancji. Jednak regulamin CK tej zasady nie uwzględnia. Wg CK odwołanie to nie odwołanie, ale prośba o ponowne rozpatrzenie sprawy. Sytuacja jest na rękę profesorowi K. i jemu podobnym.
Zarzut nierzetelności wobec profesora M. rozgniewał profesora K. Wybiera 2 nowych recenzentów. Zadanie: „dokopać” habilitantowi. Kogo wybiera? Jednym recenzentem jest pani profesor, której córka za chwilę będzie habilitantką i „klientką” profesora K. Drugim – kandydat, którego właśnie trzeba przedstawić do „profesury” prezydenckiej. Oboje są innej specjalności niż habilitant, ale na pewno napiszą zadaną „recenzję” tak, jak sobie życzy profesor K. I oczywiści to robią.
Ale profesor K. chce mieć pewność co do wyniku głosowania. Zdarza się fakt bezprecedensowy. Jeden z członków Komisji (profesor D.), za zgodą i poparciem profesora K., rozdaje pozostałym jej członkom pamflet swojego autorstwa. Podane w nim liczby, nazwiska i dane sugerują, że są to dane naukowe. Są one jednak danymi „z sufitu”. Całość sugeruje natomiast, że praca habilitanta – to jedna nieprawda. Poza autorem pamfletu w 26-osobowej Komisji jest tylko 2 lekarzy, którzy znają problemy poruszane w pracy. Tylko jeden miał odwagę głosować za uwzględnieniem odwołania habilitanta.
Ponowna decyzja CK jest odmowna. Uzasadnienie, jak poprzednio, kuriozalne i oczywiście nieprawdziwe. Że praca została oparta na informacjach ankietowych (żadnych ankiet nie robiono), że ocena danych i historii chorób jest subiektywna (?), że dane są niewiarygodne itp. Podstawowy jednak zarzut to ten, że praca nie spełnia wymagań art. 15 ust. 1 wspomnianej wyżej Ustawy z 12.09.1990 r. A ten ustęp brzmi: „Rozprawa habilitacyjna powinna stanowić znaczny wkład Autora w rozwój określonej dyscypliny naukowej”. Ciekawe, ile pieniędzy na przestrzeni 14 lat popłynęło za właściwą interpretację słów „powinna” i za ilościowe określenie słowa „znaczny”?
Habilitantowi pozwolono się odwołać do NSA, co też uczynił. Ale CK ma dobrego adwokata i skargę habilitanta oddalono. Habilitant żałuje, że nie nagrał sędzi-referenta. Nie wie zresztą, czyby mu pozwolono. Na pocieszenie ma uzasadnienie Sądu oddalające skargę. Jest co poczytać, ale krytykowanie Sądu to sprawa ryzykowna.
Co pozostało habilitantowi? Tylko publikować za granicą. Tam recenzenci prac przyjętych do druku lub do wygłaszania na zjazdach są bardzo surowi. Aby uniknąć sytuacji podobnej do opisywanej, niektóre redakcje zwracają się do autorów nadsyłających prace z prośbą, aby wymieniły osoby, których nie chcą w roli recenzentów. Na taki zwyczaj nasi „kolesie” chyba nie przystaną.
Podstawowa część pracy habilitanta została opublikowana w renomowanym czasopiśmie anglojęzycznym. Dwie części, w formie streszczeń, przedstawił na dużym kongresie międzynarodowym, dwie na kongresach w Niemczech.
Habilitant zwrócił się z prośbą do Przewodniczącego CK o nadzwyczajną rewizję sprawy, jako że praca na pewno w pełni spełnia wymóg art.15 pkt 1 ustawy. Jednakże, zdaniem Przewodniczącego i Sekretarza CK, wszystko odbyło się zgodnie z prawem i zmiany decyzji nie będzie. Indywidualna opinia profesora K. nie jest znana.
A dla pełnej jasności: dr M. nigdy i nigdzie nie miał bezpośredniego kontaktu z profesorem K. i nigdy on, ani nikt w jego imieniu, nie proponował profesorowi K. żadnej łapówki albo „czegoś za coś”. Może właśnie powinien?
Opisana historia doskonale ilustruje mechanizmy, jakie rządzą „zdobywaniem” stopni naukowych w Polsce. Ü

Na podstawie dokumentacji
opracował A. L.
(nazwisko i adres znane redakcji)

Archiwum