7 listopada 2008

Konsylium pilnie potrzebne

Z dr. Dariuszem M. SARTIM, zastępcą dyrektora
ds. lecznictwa Centralnej Wojskowej Przychodni
Lekarskiej ,,CePeLek” w Warszawie,
rozmawia Elżbieta Sokołowska

Żałuje Pan, że kasy zostały zlikwidowane?

– Żałuję. Zwłaszcza kasy mundurowej, do której zresztą każdy mógł się zapisać. Zlikwidowano ją, ponieważ niektórzy twierdzili, że to jest nieuczciwe uprzywilejowanie. Ale czy KRUS to nie jest grupa uprzywilejowanych?

Może nawet bardziej?

– Bardziej, bo płaci mało, a dużo dostaje. (…) Teraz chce się na siłę tworzyć spółki prawa handlowego, mówi się o przekazywaniu samorządom jednostek ochrony zdrowia. A to totalna bzdura! One zostały przekazane, skomunalizowane 1 stycznia 1999 r.

Jak widać, samorządy nie zawsze sobie z tym radzą. Wiele szpitali ma gigantyczne zadłużenie.

– Zawiniło niedbalstwo, złe dobieranie menedżerów, którzy tym zarządzali, niepilnowanie sytuacji finansowej. Oczywiście, ma na to wpływ również liczba pieniędzy wkładanych w służbę zdrowia. Dzisiaj mamy jednak równie dużo szpitali bez zadłużenia. Zmuszanie ich, żeby się przekształcały, nie jest do końca w porządku. Uważam, że spółka prawa handlowego jest bardziej sprawna niż instytucja publiczna, ale z drugiej strony, przecież nie ma różnicy w zarządzaniu nimi. Tak jak nie ma dwóch ekonomii. My, dyrektorzy szpitali, którzy poczuwają się do odpowiedzialności, staramy się zarządzać nimi tak, jak naszą własnością prywatną. Nie ulegamy naciskom politycznym, nepotyzmowi i prowadzimy to zgodnie ze sztuką zarządzania.

Z tego, co Pan mówi, trudno wywnioskować, jaki właściwie jest Pana stosunek do komercjalizacji publicznych ZOZ-ów.

– Mam w tej sprawie naprawdę duże wątpliwości. Zastanawialiśmy się nad tym w Konfederacji Pracodawców Polskich, której jestem ekspertem. Doświadczenie mówi, że te spółki prawa handlowego, które już istnieją, przynajmniej na razie dobrze działają. W przypadku przekształceń obligatoryjnych samorządy zostaną zmuszone do działania. Proszę pamiętać, że spółka w przeciwieństwie do samodzielnego publicznego ZOZ-u płaci podatek CIT. W przypadku, kiedy jest deficytowa, właściciel ma prawo pakować w nią pieniądze. Ale do tej właśnie obligatoryjności nie jestem do końca przekonany. Ja nie lubię takich zdecydowanych ciosów i na razie wprowadziłbym system pośredni, dobrowolny.

Wracając do samorządów, można powątpiewać, czy wszystkie poradzą sobie równie dobrze z realizacją zapisów ustawy o ZOZ-ach.

– O samorządowcach nie mam najlepszego zdania. Zresztą widzimy, jak działają samorządy. Jeśli publiczna ochrona zdrowia przestanie istnieć, to będzie dramat. Musi być jakiś system bezpieczeństwa. Uważam także, że powinna powstać organizacja, która by skupiała szpitale resortowe, bo one mają inne zadania.

Może być też tak, że spółki, z natury nastawione na zysk, nie będą chciały zawierać kontraktów na skomplikowane i kosztowne procedury.

– Ja uważam, że pewne działy, takie jak onkologia czy kardiochirurgia, powinny być finansowane z budżetu państwa, a nie z funduszy. Są przecież także przypadki pacjentów cierpiących na rzadkie choroby, którym – mimo często ogromnych kosztów leczenia – też trzeba pomóc.

Widzi Pan jakieś wyjście z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy?

– Tylko jedno: jeszcze raz usiądźmy razem i porozmawiajmy. Nie należy się obrażać, nawet gdy każdy ma inny ideał polityczny (…).

Fragmenty wywiadu, „Trybuna”, 27 października 2008 r.

Archiwum