7 marca 2021

Wystąpienia (mniej lub bardziej) publiczne

Gdy wypowiadamy się dla mediów, na kongresie, prowadzimy wykład, zabieramy głos podczas zebrania, chcemy jak najlepiej wypaść. Wystąpieniom publicznym zazwyczaj towarzyszy (w różnym natężeniu) trema, zwłaszcza jeśli nie mamy wprawy. Z takimi sytuacjami mierzą się osoby wykonujące przeróżne zawody, również lekarze. O receptach na jak najlepszy efekt – mimo że nie jest się zawodowym mówcą i nie ma się czasu na zgłębianie technik komunikowania – z Maciejem Orłosiem rozmawia Renata Jeziółkowska.

 

Konieczność wystąpienia przed audytorium liczącym 200 osób może okazać się przytłaczająca, paraliżująca. Niekiedy mówienie nawet do garstki osób jest stresujące. Jak ograniczyć zdenerwowanie?

Trening czyni mistrza. Za każdym razem będzie łatwiej. Najważniejsze jest przygotowanie, by wyjść do ludzi z poczuciem, że to, co powiem ma sens, jest wyjątkowe, ciekawe, że słuchaczy zainteresuję, że zapamiętają, o czym mówiłem, ponieważ opowiadałem w sposób atrakcyjny. Przytoczę dwie reguły. Żona prezydenta Johnsona powiedziała kiedyś, że najlepszym sposobem na pozbycie się tremy jest tak mocne zaangażowanie się w to, co się mówi, że trema schodzi na dalszy plan. Simon Sinek, znany mówca motywacyjny, na zadawane mu za kulisami pytanie, czy się denerwuje, odpowiadał twierdząco, ale po jakimś czasie zmieniał zdanie i tłumaczył, że jest jedynie podekscytowany. To oddaje istotę tematu. Chodzi o to, by być zaangażowanym, podekscytowanym zadaniem, a nie zdenerwowanym. Kiedy jestem pozytywnie podekscytowany, ten stan mnie napędza. Podobnie reaguje większość ludzi, niezależnie od profesji. Często spotykam się z profesorami, ekspertami, którzy potrafią genialnie opowiadać o skomplikowanych zagadnieniach, dzięki czemu także dla mnie, laika, stają się interesujące. Są również specjaliści niezwykle kompetentni, którzy tak nudzą… Nie można się zasłaniać tym, że skoro mówimy do ekspertów, jedynie treść jest ważna, a nie forma wypowiedzi. W ogóle nie można tak podchodzić do wystąpień publicznych, bo nuda spowoduje, że słuchacze zasną, nic do nich nie dotrze. Trzeba im ułatwiać słuchanie, ubarwiać wypowiedzi, ilustrując działającymi na wyobraźnię przykładami.

Czytać z kartki, czy mówić z pamięci? Niektórzy bez kartki, choćby zapisanego planu wypowiedzi, czują się bardzo niekomfortowo. Mówienie z pamięci bywa ryzykowne.

Często pomocna jest prezentacja. Jeżeli chcemy się poczuć pewniej, zróbmy konspekt z wypisanymi hasłami, tematami, planem przejścia od tematu do tematu. Mamy wtedy pewność, że się nie pogubimy, przez emocje nie pominiemy żadnego wątku. Można zapisać jakieś strategiczne dane, nazwiska lub nazwy. Spoglądanie na notatki jest jak najbardziej uzasadnione. Natomiast nie jestem zwolennikiem czytania wystąpień. Politycy swoje przemówienia na ogół czytają. Myślę, że John Biden podczas inauguracji swojej prezydentury czytał. My tego nie widzieliśmy, ale korzystał z promptera. Widziałem niejedno świetne czytane wystąpienie, ale także fatalne bez kartki, tylko co z tego. Lepiej mówić spontanicznie lub z pamięci, niż czytać, bo mało kto potrafi czytać porywająco, tak, żeby nikt nie zwrócił uwagi, że czyta. Ale notatki są dopuszczalne, wręcz wskazane.

Czasem zdarza się, że czujemy kompletną pustkę w głowie.

To uczucie znane ludziom telewizji. Nawet gdy ma się dużą wprawę, może nadejść chwila napięcia, wrasta poziom adrenaliny, bo coś się dzieje nie tak, jak miało być. Wtedy bywa, że wyleci z głowy coś absolutnie oczywistego. Byłem w takich tarapatach, pracując w telewizji lub gdy prowadziłem eventy, więc wypisywałem sobie dość oczywiste nazwy, nazwiska ludzi, których nawet dobrze znałem. Boże, jak się ten człowiek nazywa? Znam go doskonale, a nagle czuję pustkę. Często pamiętam nazwisko, ale z imieniem mam problem. Warto zapisywać takie rzeczy, żeby nie mieć później deprymujących wpadek, które mogą być skwitowane uśmiechem politowania, ocenione jako zachowanie nieprofesjonalne. Należy być przygotowanym na chwilowe zaniki pamięci.

Jeżeli się zdarzy jakieś faux pas podczas publicznego wystąpienia albo widzę, że mi nie idzie, nie jestem w formie, czy próbować się tłumaczyć? Powiedzieć: „przepraszam, to mój debiut”, „nie mam wprawy” albo „jestem przeziębiona”? Czy lepiej udawać, że się nic nie stało?

Rzecz w tym, żeby się solidnie przygotować i żeby nie było efektu „nie idzie”. Faktycznie, jeżeli zaczniemy źle, pomylimy się i to nas zdeprymuje, następuje efekt kuli śnieżnej – jest coraz gorzej. Wiemy, że publiczność widzi, że jest fatalnie, więc się pogłębia nasze poczucie klęski i zmierzamy do katastrofy. Ze wszystkich sił trzeba się wystrzegać takich sytuacji, uchroni nas przed nimi dobre przygotowanie oraz wsparcie w postaci „ściągi”, dzięki której nie będziemy zdani tylko na to, co mamy w głowie. Jeżeli wszystko idzie świetnie, w ogóle nie należy się przejmować jednym czy drugim drobnym potknięciem. Gorzej, jeżeli będzie poważne, powiemy coś zupełnie bez sensu, przekręcimy oczywistą nazwę. Wtedy nawet znakomite wystąpienie przyćmi niesmak. Gdy jest to pomyłka polegająca na zwykłym przejęzyczeniu, nie należy się nią przejmować. Efekt potknięcia zbadali naukowcy – publiczność woli słuchać mówców, którzy mają ludzkie oblicze. Człowiek może się pomylić, bo jest tylko człowiekiem, a nie cyborgiem. Jeśli świetnie wykonuje swoje zadanie, gdy się potknie raz czy dwa, pomyli w nawet nieco poważniejszej kwestii, ale potrafi wybrnąć z sytuacji, przeprosi, wręcz wzmocni sympatię do siebie.

Czy warto nagrywać swoje przemowy, ćwiczyć przed lustrem, a może z kimś, kto będzie udawał widownię, rozmówcę?

Lepiej nagrywać. Lustro jest dużo gorsze. Powiem do lustra – nie zwrócę uwagi na pewne rzeczy. Natomiast jak się nagram, a w dzisiejszych czasach zrobię to choćby za pomocą smartfona, później mogę wszystko przeanalizować – dostrzegę, jaki mam wyraz twarzy, czy kontroluję spojrzenia, czy mówię składnie, czy mieszczę się w założonym czasie. Także pomoc kogoś innego, kto zwróci uwagę na pewne rzeczy, których sami nie dostrzegamy, przećwiczenie wystąpienia z kimś, do kogo mamy zaufanie, są jak najbardziej pożyteczne.

Czasem trudno zapanować nad postawą, rękami. Garbimy się, chwiejemy, zaciskamy dłonie. Jak zadbać o mowę ciała, gdy koncentrujemy się na treści wypowiedzi?

Czasem? To się zdarza bez przerwy. A klucz do sukcesu w kwestii mowy ciała jest w rękach. Najgorsze, co można zrobić, to zblokować ręce, np. ściskając palce, lub wziąć jakiś niepotrzebny rekwizyt, powiedzmy długopis, bądź trzymać ręce za plecami. Każde zblokowanie rąk da fatalne efekty uboczne, takie jak nieświadome kiwanie się, niekontrolowane ściskanie palców, które obnażą nieporadność, nerwowość, co może pogorszyć samopoczucie. Gestykulacja pomaga w mówieniu, a brak gestów przeszkadza. Pozycją wyjściową jest ułożenie rąk mniej więcej na wysokości pępka. Wyprowadzanie gestów z tej wysokości, powrót – oczywiście nieschematyczne.

O czym jeszcze musimy pamiętać, wypowiadając się publicznie?

Gdy odpowiadamy na trudne pytania, ogólna zasada jest taka, że im mniej, tym lepiej. Czyli mówimy tylko to, co naprawdę musimy. Trzeba sobie dokładnie sprecyzować, co mogę, a czego nie chcę albo nie powinienem powiedzieć. I nie dać się sprowokować. Ważne, by nie mieć rozbieganego wzroku, nie błądzić oczami. Ktoś może mówić „mamy sytuację pod kontrolą”, ale całym sobą temu przeczyć i będzie niewiarygodny. Przyczynia się do tego rozbiegany wzrok, ściągnięta, ponura twarz, chaos w ubiorze, czym może sprawiać wrażenie, że jest „nieogarnięty”, bo ma sytuację „totalnie awaryjną” i nie miał czasu nawet zerknąć w lustro. Gdy na dodatek jest spocony z emocji, wygląda już naprawdę fatalnie. Wielu osobom na pewno utkwiła w pamięci scena, gdy poseł Chlebowski pocił się, tłumacząc się na konferencji prasowej z tzw. afery hazardowej. Jeżeli będziemy mówić, że sytuacja jest opanowana, i powiemy to z uśmiechem w oczach – wizerunek będzie wiarygodny. Natomiast ściągnięta twarz budzi dysonans. Co z tego, że ktoś mówi, że wszystko jest pod kontrolą, skoro ma przerażenie w oczach. Możemy pomóc sobie metodą „z zewnątrz do wewnątrz”. Gdy udamy jakiś stan, po chwili może stać się przekonujący. Nawet jeśli nasz uśmiech jest sztuczny, mózg zrozumie dosyć szybko, że ma go pokazać w oczach.

Wyzwaniem jest mówienie do kamerki w laptopie, a raczej do wielu osób, które uczestniczą w konferencji online lub szkoleniu. Jest się samemu w pomieszczeniu, a de facto uczestniczy się w spotkaniu w licznym gronie.

To wymaga naciśnięcia w głowie guzika „tak, to realna sytuacja, to się dzieje naprawdę, tam są ludzie, którzy mnie słuchają i moim zadaniem jest sprawić, żeby wszystko poszło sprawnie i profesjonalnie”. Co znaczy sprawnie i profesjonalnie? Jestem przygotowany, wiem, o czym mówię, wiem, jak posłużyć się narzędziami cyfrowymi. Przećwiczenie jest konieczne, powinniśmy skontaktować się wcześniej z organizatorami spotkania i sprawdzić działanie internetowej platformy, żeby czuć się pewnie. Trzeba utrzymywać spojrzenie w kierunku kamerki, mieć dobrze ustawiony kadr, światło, dźwięk, zadbać o jakość łącza internetowego. Należy sprawdzić, czy nas słychać, czy nie siedzimy pod światło, nie mamy twarzy w cieniu, czy kadr jest właściwy – nie jesteśmy za blisko kamery albo na brzegu kadru, co jest karykaturalne, czy w tle nie ma czegoś, z czego ludzie będą się śmiać, albo będzie zbytnio absorbować ich uwagę.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum