2 czerwca 2021

Jeszcze w zielone gramy

Paweł Walewski

Kiedy to się skończy?! Ile razy przez półtora roku zadawaliśmy sobie to pytanie – między sobą lub poszukując w doniesieniach medialnych prognoz ekspertów?

 

Była pierwsza fala, druga, trzecia… Nikt nie wie, co czeka nas jesienią. Ale niezależnie od spodziewanego wygaśnięcia pandemii w związku z nabyciem odporności stadnej (jeśli sprawdzi się optymistyczny scenariusz) jeszcze długo będziemy odczuwali konsekwencje wszystkiego, co koronawirus uczynił na świecie. I nie mam na myśli powikłań, na jakie cierpi mnóstwo ludzi po przechorowaniu COVID-19, ani skutków zaniechania diagnostyki lub leczenia innych chorób, co odzwierciedlają statystyki nadmiarowych zgonów. Takich medycznych następstw będzie bez liku, ale istnieje też pokłosie społeczne pandemicznych obostrzeń, których żniwo zbierzemy za jakiś czas.

Izolacja społeczna nie może pozostać bez wpływu – u jednych, bardziej wrażliwych, na psychikę, u reszty zaś na przyzwyczajenia. Nowe nawyki, jakie weszły nam w krew, pewnie pozostaną, ale artykułowane głośno pragnienie jak najszybszego powrotu do „normalności” utożsamianej z czasami sprzed pandemii wskazują tęsknotę za bezpośrednimi spotkaniami, podróżami, a nawet… wychodzeniem do pracy.

O konsekwencjach kwarantanny i dystansowana się od innych ludzi napisano już sporo, a ponieważ jesteśmy istotami społecznymi, niełatwo było niektórym pogodzić się z osamotnieniem wynikającym z ostrych reguł sanitarnych. Lekcja regularnego mycia rąk i zakazu odkasływania w otwartą dłoń, podobnie jak pozostawania w domu w przypadku przeziębień lub grypy, przyda się wielu Polakom, którzy byli na bakier z higieną. Ale wzrost wskaźników depresji, uogólnionych lęków, obsesji to również będzie efekt minionego toksycznego roku. I rachunek za to przyjdzie kiedyś zapłacić.

Skąd jednak wiadomo, jaka jest rzeczywista skala zaburzeń, jeśli wiele z nich (jeśli nie większość) przebiega w zamkniętych domach i dotknięte nimi osoby muszą radzić sobie same, bez fachowej pomocy? Z jednej strony izolacja, z drugiej nadmierna bliskość. Osoby nawet o stabilnych dochodach czują się przytłoczone: zdalną pracą, zarządzaniem opieką nad dziećmi, nauką w domu, a poddanie się kwarantannie i odcięcie od krewnych lub przyjaciół pogłębia frustrację. Jak zgrabnie ujęła to prof. Cynthia Enloe z Clark University w jednym z wywiadów: „Wszyscy jesteśmy na tym samym wzburzonym morzu, ale płyniemy na bardzo różnych łodziach. Niektóre są nieszczelne, inne nie mają wioseł, a jeszcze inne mają silniki o dużej mocy”.

Przystosowanie do nowej rzeczywistości, jak powiadają psychoterapeuci, każdy więc będzie przechodził we własnym tempie. Niewykluczone, że nadzieja, iż wszystko będzie tak jak przedtem, okaże się płonna. Jednym wychodzi, że powtórka Wielkiego Kryzysu nam nie grozi, innym – że to początek długiej recesji i znaleźliśmy się w największej zapaści od lat. Wielu straciło źródło utrzymania, w rodzinach trwa opłakiwanie bliskich, którzy odeszli w minionym roku. Jak w takiej sytuacji odzyskać po pandemii chęć do życia, jeśli nie ma się poczucia bezpieczeństwa? Nawiązywanie relacji w popandemicznej teraźniejszości nie wszystkim przyjdzie łatwo, zwłaszcza że przez najbliższe miesiące będziemy mieli społeczeństwo wyraźnie podzielone – na zaszczepionych i nieodpornych, na tych, którzy potrafią szybko wrócić na dawne tory, i takich, którzy nie wiedzą, jak odbudować równowagę w relacjach. Dlatego wszechstronna analiza wpływu pandemii na nasze zdrowie koniecznie musi uwzględniać parametry psychiczne, szczególnie u osób najbardziej podatnych na zagrożenia. Pytanie tylko, czy oni sami będą umieli zdiagnozować swój stan, czy też znajdzie się ktoś (no właśnie: kto? lekarze rodzinni?) potrafiący wykryć ich w tłumie i pomóc wydobyć się z letargu?

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum