16 lutego 2011

Teleantymania… z cyklu mysli umorusane

Przekonanie o nieomylności w jakiejś dziedzinie, a już na pewno o wartości upowszechnienia swoich poglądów, jest pochodną osiągnięcia sukcesu w innej specjalności lub li tylko popularności. Telewizja lubuje się w rozmowach na każdy temat z osobami znanymi. Tak więc aktor, znany, bo „dużo jest go na ekranie”, utożsamiany z postaciami z ról, jakie grywał (choć kiedyś, dawno, dawno temu, przed epoką telewizji, może byłby tylko zwykłym komediantem recytującym rubaszne teksty na jarmarkach), będzie pouczał naród w kwestiach moralności, wypowiadał się o „najskomplikowańszych” wydarzeniach, wartościował postawy innych. Niekiedy koniunkturalnie robi to dla pieniędzy, częściej z głupoty (termin obecnie nieco zapomniany) lub jest jedynie „użytecznym idiotą”; bywa że w swojej mocy i wielkości naprawdę się zakochuje.
Wiele z takich zachowań staje się źródłem zdrowej uciechy. Uwolnienie niektórych zawodów z rygorów dotąd zastrzeżonych wykształceniem, oprócz szkodliwych zdarzeń spowodowanych indolencją ich inicjatorów, wygenerowało też wartości pozytywne. Jedną z nich jest asumpt dla konkurencji literackich kabaretów. W pisanej przez życie z wielkim rozmachem „powszechnej historii głupoty”, która pogrąża nas w cywilizacyjnym marazmie, wiedzie prym telewizja. Tam, gdzie jedynym kryterium jest oglądalność, siłą rzeczy poziom treści i przekazu jest dostosowany do większości społeczeństwa. Ponieważ wartościowe wykształcenie ma niewielki procent, a rozum to towar raczej deficytowy, wynik jest do przewidzenia. To, co przed wiekami wykrzyczał oszołom na rynku miasteczka, mogło usłyszeć co najwyżej kilkaset osób, obecnie, dzięki telewizji – miliony! Co gorsza, w jego ślady idzie coraz więcej osób, więc to myślenie, ten świat, stają się normą, by w końcu, jako usankcjonowany kanon, ustąpić miejsca następnemu – podobnemu. Kolejny idol, aby zaistnieć, „przebić” poprzednika, musi już naprawdę zrobić solidnego kozła, a z siebie małpę. Inny napisze o tym „naukowy” elaborat, w prasie ktoś o tym coś skrobnie raciczką, telewizja wylansuje dla rechotu gawiedzi. I tak otoczony zewsząd, bombardowany nieustannie, podstępnie, nieomal podprogowo, żaden mózg całkowicie przed tym obronić się nie zdoła.
Tu już nie chodzi o gust. Na ten temat ktoś sparafrazował znane powiedzenie: „O guście się nie dyskutuje… z tymi, którzy go nie mają”.
Obrazy i treści narzucone przez innych wchodzą „z butami” do naszego domu. Także te nieobyczajne i szkodliwe, chytrze asymilując się z życiem rodzinnym. Alarmistyczny to kierunek, który wybieramy – ślepy tor.
Taką niebezpieczną odnogą jest powiązanie wartości kultury z uzależnieniem finansowym. Telewizja, by móc istnieć, opiera swój budżet na reklamach. Te nie są na ogół zbyt „inteligentne”, bo nie takie ich zadanie, i odbiorca też inny. Telewizory są wprawdzie wyposażone w dobroczynny czerwony guzik, ale rzecz nie w tym, aby niczego nie oglądać, niczego nie słuchać, lecz aby przekaz (film, reportaż, dokument, rozmowa) był mądry (co nie wyklucza, by był np. śmieszny).
Każde dzieło ma w założeniu określone przez twórcę: dramaturgię, kompozycję, nastrój, budowę obrazu i czas emisji (tu na ogół bierze się pod uwagę kondycję przeciętnej percepcji człowieka). Jeśli w emisję dzieła wstawić reklamy (są ich dwa rodzaje: „orgaztyczna” – w której sugeruje się, że upranie skarpetki powoduje niepohamowaną euforię, i „psychiatryczna” – która pokazuje, jak zjedzenie batonika wpływa na nieszablonowe zachowanie), zaburza to wszystkie intencje przerwanego przekazu. Często też skutkuje przełączeniem przez widza na inny kanał, bez powrotu później do wznowionej przez stację projekcji. Powoduje to swoisty relatywizm odbieranych treści, wymieszanie spraw istotnych i wzniosłych z przyziemnymi, komercyjnymi. Oglądamy jakieś zlepki obrazów, słuchamy strzępków rozmów, a w tej mieszaninie zacierają się różnice między współczuciem a obojętnością, przeżyciem a miałkością. Rzadko także można obejrzeć coś do końca, bo czas właściwej projekcji wraz z kilkoma blokami reklam jest zbyt długi. Wielkie tu też pole do manipulacji myśleniem widza.
Czy to en masse jest społecznie pożyteczne, czy to buduje pozytywne wartości? Niezależne myślenie od wieków było siłą postępu cywilizacji. Czy dziś, w epoce produktu jednego dla wszystkich, miałoby to się zmienić?

Filip Morus

Archiwum