23 grudnia 2009

Sport – Bieg Katorżnika upadla, poniża, miesza z błotem…

Takie właśnie motto widnieje na koszulce biegowej, którą otrzymałem w pakiecie startowym. O Biegu Katorżnika w Lublińcu dużo słyszałem, jednak wziąłem w nim udział dopiero w tym roku, 16 sierpnia, podczas 5. już edycji. Wszystko wskazywało na nietuzinkowość imprezy, co potwierdzała konieczność bardzo wczesnego zgłoszenia – na 3 miesiące przed zawodami lista startowa została zamknięta z powodu braku wolnych miejsc.
Na uczestników Biegu Katorżnika czeka około 10-km trasa (w tym roku miała 13 km), poprowadzona po otoczonym trzcinami jeziorze, bagnach, trzęsawiskach i zalanych polderach, dodatkowo urozmaicona specjalnie przygotowanymi przeszkodami. Z każdym rokiem bieg zyskuje na popularności, 1000 uczestników jak na imprezę tego typu zaskakuje, dla wielu chętnych zabrakło miejsca na starcie. Na przyszły rok zapowiedziano zwiększenie limitu do 2000 osób. Tegoroczny bieg odbył się w grupach 200-osobowych, wypuszczanych na trasę co godzinę. Kobiety mają zarezerwowaną osobną grupę startową, dzięki czemu unikają przepychanek nieodłącznych w rywalizacji męskiej. Należy podkreślić niezwykle przyjacielską atmosferę panującą wśród uczestników oraz bardzo wysoki poziom organizacyjny imprezy. Organizatorzy to klub wojskowy, wszystko przebiega sprawnie, o czasie i bez kolejek. Mało kto zwraca uwagę na wynik sportowy. Główny cel to dotarcie do mety i przeżycie niesamowitej przygody, jaką jest pokonanie trasy biegu. A na mecie na każdego czeka legendarne trofeum: kilkukilogramowa Podkowa Katorżnika.
Start po krótkim odcinku biegu po plaży kończył się skokiem do jeziora, po chwili woda sięgała szyi. Po pokonaniu trzcin trzeba się było wydostać na stromy brzeg, jednak po chwili trasa wracała do jeziora, i tak kilka razy, aż do dłuższego odcinka w poprzek jeziora. Po drugiej stronie jeziora czekały kilkumetrowej szerokości rowy melioracyjne o wysokich brzegach, które trzeba było pokonać w poprzek kilkadziesiąt razy. Dla wielu osób w tym miejscu rozpoczynała się prawdziwa walka o dotarcie do mety. W dalszej części trasy błoto w rowach gęstniało, zalegające w nim pnie drzew coraz skuteczniej zwalały z nóg, a trzcinowiska stawiały narastający opór. Przeszkody specjalnie skonstruowane z drewna były miłym przerywnikiem. Na jasnych ścianach opuszczonej szatni, przez którą przebiegaliśmy, odbite były dziesiątki odcisków zabłoconych dłoni zawodników łapiących równowagę na śliskiej posadzce na zakrętach. Polecam film dostępny na youtube – jeden z uczestników uwiecznił trasę kamerką.
Pokonanie trasy zajęło mi półtorej godziny, a srebrna Podkowa Katorżnika wynagrodziła trudy i na pewno będzie zachęcać do powrotu do Lublińca. Ten bieg każdy zapamięta do końca życia. Gorąco namawiam Koleżanki i Kolegów do zapewnienia sobie podobnych wspomnień i odskoczni od codziennych obowiązków. Przy spokojnym tempie zawody są do ukończenia dla każdego, warto wystartować w rękawicach, koniecznie trzeba rozwiązać problem sznurowania butów (zalecane zaklejenie sznurówek taśmą nie działa, ja zrobiłem supeł i obciąłem końcówki, sprawdziło się), warto uważać na rozbryzgi wody i błota wpadające do oczu, po godzinie odczuwałem z tego powodu dyskomfort. Nagolenniki, pomimo solidnych potłuczeń o niewidoczne pod mętną wodą pnie, uważam za zbędne. Ubranie, w którym się startuje, najlepiej przeznaczyć do wyrzucenia; w tym roku śmietnikowa piramida z butów sięgała 2 metrów.
Ekipa z Sekcji Przygodowych Sportów Wytrzymałościowych planuje stanąć na starcie Biegu Katorżnika również w 2010 r. Serdecznie zapraszamy do wspólnego wyjazdu.

Tomasz Mikulski

Archiwum