20 lutego 2009

Uważam, że…

Polemika
przewodniczącego ORL
z prezesem NFZ
w „Gazecie Prawnej”

dr n. med. Andrzej WŁODARCZYK,
przewodniczący ORL w Warszawie, wiceprezes NRL

Po przeczytaniu artykułu dr. n. med. Jacka Paszkiewicza „Gdzie są pieniądze Narodowego Funduszu Zdrowia” (GP nr 5/ 2009 – patrz: „Puls”
nr 2/2009, s.
4-5) przypomniałem sobie skecz
z kabaretu Dudek w wykonaniu Wiesława Michnikowskiego, Wiesława Gołasa i – wygłaszającego finałową kwestię Jana Kobuszewskiego.
Chodzi oczywiście o słowa: chamstwu należy przeciwstawiać się siłom i godnościom osobistom. W pierwszym odruchu miałem zamiar zareagować zgodnie z powszechnie znanym zaleceniem Pana Majstra, ale po chwili zastanowienia zmieniłem zdanie. Przypomniało mi się stare powiedzenie, że człowiek, który nie ma argumentów merytorycznych, obraża w dyskusji swojego adwersarza.
I to najczęściej w sytuacji, kiedy przeciwnik ma rację i nie można znaleźć rzeczowych argumentów, bo ich po prostu nie ma. Czynią tak najczęściej ludzie niekompetentni i aroganccy.

Bezzasadne oskarżenie
Oskarżanie samorządu lekarskiego o to, że nie przeciwdziała korupcji i potrafi jedynie niesłusznie krytykować, przypomina mi zaś stary dowcip z czasów Rosji sowieckiej: Rosjanin, nie potrafiąc odpowiedzieć,
dlaczego w ZSRR nie przestrzega się podstawowych praw obywatelskich, odpowiadał cudzoziemcowi:
…ale w Ameryce to Murzynów biją
.
Stwierdzenie prezesa Jacka Paszkiewicza, że na łamach czasopism medycznych kłamię i uprawiam sabotaż – pozbawione jakichkolwiek przykładów na potwierdzenie tych zarzutów – jest nieprawdziwe. Jest charakterystyczne dla działań prezesa instytucji-monopolisty, który jest nie tylko arogancki, ale przyzwyczaił się, że jako monopolista zawsze ma rację. Nie liczy się ze zdaniem dyrektorów szpitali i konsultantów krajowych. Definicja słowa sabotaż jest jednoznaczna i jeśli ważny urzędnik państwowy jest w posiadaniu takiej wiedzy, to natychmiast powinien poinformować o tym prokuraturę.

Kontrakty 2009
Zdaniem większości ekspertów, jednorodne grupy pacjentów (JGP) zostały wprowadzone przez NFZ za szybko, bez właściwego pilotażu, i co najważniejsze – bez realnej wyceny świadczeń medycznych. To wybitny przykład działań destrukcyjnych. Więcej na ten temat pisałem na łamach „Pulsu”, miesięcznika Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, a także wielokrotnie mówili o tym dyrektorzy szpitali.
Również to, w jaki sposób NFZ kontraktował świadczenia medyczne na 2009 rok, wywołało niepokoje w środowiskach medycznych, zapowiedź protestów i złożenie przez związki zawodowe wniosków do prokuratury, NIK i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jest to więc ze strony prezesa NFZ albo brak mądrości politycznej, albo celowe działanie przeciwko ministrowi zdrowia. Jak wiadomo, tylko dzięki osobistemu zaangażowaniu się Ewy Kopacz w proces negocjacji
i zaufaniu do niej dyrektorów szpitali doszło do podpisania kontraktów na 2009 rok.

Zarobki lekarzy
Prezes Jacek Paszkiewicz wiele słów poświęcił złemu zarządzaniu publicznymi placówkami oraz wysokim zarobkom pracowników, w tym głównie lekarzy, którzy – jego zdaniem – zarabiają więcej niż minister zdrowia. Świadczy to albo o chęci celowego wprowadzenia Czytelników w błąd, albo o niewiedzy. Po wejściu Polski do UE mamy rynek usług medycznych, a wielu poszukiwanych specjalistów wyjechało za granicę. Tym, co zostali, a jest ich za mało w stosunku do potrzeb, trzeba dobrze zapłacić za pracę. Przykładem mogą być anestezjolodzy. Nawet laik wie, że szpital nie może bez nich funkcjonować. Dlatego ich zarobki – na kontraktach, Panie Prezesie, a nie na etacie, bo to duża różnica – dochodzą
do 120 zł za godzinę pracy. Ponadto nie tylko w Polsce lekarze – wybitni specjaliści zarabiają więcej nie tylko
od ministra zdrowia w swoim kraju, lecz także od prezydenta USA i nikogo to nie dziwi. Nie zmienia to faktu, że większość polskich lekarzy, wykonując jeden z najtrudniejszych zawodów, w trudnych polskich realiach zarabia około średniej krajowej pensji na jednym etacie. Przytaczane przez prezesa tzw. twarde dane z Ministerstwa Zdrowia zawierają całkowite zarobki lekarzy brutto, wraz z wynagrodzeniem za dodatkową pracę –
w tym za dyżury. Czytelnik być może nie wie, że prezes NFZ też zarabia więcej niż minister zdrowia, i to akurat uważam za nieporozumienie.

Refundacja kosztów
Prezes NFZ powinien być zainteresowany tym, by rzetelnie liczyć koszty leczenia pacjenta, a następnie uczciwie je refundować. Jacka Paszkiewicza, jako prezesa Funduszu, nie interesuje realna i uczciwa wycena kosztów świadczeń medycznych, a to właśnie postawiłem sobie za jedno z głównych zadań w trakcie wykonywania obowiązków wiceministra zdrowia. Niestety, po moim odejściu prace te nie były kontynuowane. To prezes NFZ był jednym z tych, którzy przekonali kierownictwo resortu do zaprzestania prac Agencji Oceny Technologii Medycznych nad wyceną świadczeń medycznych, stworzeniem polskiego katalogu tych świadczeń i koszyka świadczeń gwarantowanych, twierdząc, że te problemy rozwiąże wprowadzenie JGP.

Zarządzenia prezesa
Tymczasem prezes Funduszu wydaje kolejne zarządzenia, które w niczym nie usprawniają funkcjonowania ochrony zdrowia i procesu leczenia chorych w Polsce, natomiast powodują pogorszenie dostępu pacjenta do świadczeń medycznych. Zdaniem wielu ekspertów, są one często niezgodne z prawem, np. z ustawą o zawodzie lekarza i lekarza dentysty. Przykładem jest zarządzenie, które określa, że na oddziałach ginekologiczno-położniczych musi przez 24 godz. pełnić dyżur lekarz specjalista (według dawnej nomenklatury specjalista II stopnia), aby NFZ zapłacił za wykonane procedury. W tej sytuacji, w wielu powiatowych szpitalach, gdzie do tej pory dyżurowali lekarze z I stopniem specjalizacji i najczęściej z bardzo dużym doświadczeniem zawodowym, zabraknie lekarzy do pełnienia dyżurów. Prezes przekracza też swoje uprawnienia ustawowe (np. wydawane są zarządzenia obowiązujące
z mocą wstecz).
Czemu i komu ma to służyć? Na pewno nie wpływa na poprawę sytuacji chorego, placówek ochrony zdrowia
i ich pracowników. Przytoczone argumenty, jak również inne, przedstawiane np. we wspomnianej przez prezesa Funduszu prasie lekarskiej, są najlepszym uzasadnieniem apeli: Naczelnej Rady Lekarskiej w sprawie polityki NFZ i Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie o odwołanie prezesa NFZ dr. n. med. Jacka Paszkiewicza.

Osobisty atak
Pan prezes Jacek Paszkiewicz, starając się obrazić mnie określeniem jednominutowy wiceminister, nie po raz pierwszy mija się z prawdą. Funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia pełniłem od grudnia 2007 do maja 2008 r. Moja rezygnacja była spowodowana głównie stanem zdrowia, choć miała także inne przyczyny. Jedną z nich było nieakceptowanie polityki NFZ kreowanej przez jej prezesa. Jest także tajemnicą poliszynela w środowisku medycznym, że nominację Jacka Paszkiewicza na to stanowisko od początku uważałem za błąd. Opinię moją potwierdzają kolejne zdarzenia.

„Gazeta Prawna” nr 13 z 20 stycznia 2009 r.

Gdzie są pieniądze Narodowego Funduszu Zdrowia

dr n. med. Jacek PASZKIEWICZ,
prezes Narodowego Funduszu Zdrowia

W minionym roku Narodowy Fundusz Zdrowia
wydał na świadczenia medyczne rekordowo
wysoką sumę ponad 54 mld zł.

To ponad 10 mld zł więcej niż w 2007 r. i dwa razy więcej niż w 1999 r., kiedy zaczął działać system powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego! Pytanie brzmi – na co wydano te gigantyczne pieniądze, skoro leczenie pacjentów w polskich szpitalach nadal pozostawia wiele do życzenia?
Od kilku lat grudniowe negocjacje kontraktów ze szpitalami odbywają się w świetle kamer telewizyjnych. Nie ma w tym nic dziwnego, bo misją czwartej władzy dziennikarskiej jest kontrolować wydawanie publicznych pieniędzy i występować w interesie pacjentów. Zazwyczaj dziennikarze, realizując ową misję, pytają mnie, dlaczego fundusz płaci tak mało i co dalej z leczeniem pacjentów. Kiedy mówię, że nigdy w szpitalach nie było więcej pieniędzy niż obecnie, zwykle słyszę, że dyrektorzy i lekarze mówią co innego. Raz jeden zdarzyło mi się jednak, że dziennikarz zapytał, gdzie są te gigantyczne pieniądze, o których opowiadam, i na co zostały wydane. Bo na zdrowy rozum powinno być lepiej, a nie jest. Spróbujmy zatem odpowiedzieć na to pytanie, choć z góry uprzedzam, że odpowiedź nie spodoba się wszystkim.
Dyrektorzy szpitali wydają większość pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia na płace. Godzina dyżuru anestezjologa w dużym warszawskim szpitalu kosztuje minimum 120 zł. Stawki lekarzy zabiegowych są jeszcze wyższe. Kiedy powiatowy szpital w niewielkiej Iławie przestał przyjmować dzieci, cała Polska dowiedziała się, że lekarze złożyli wypowiedzenia, bo nowa dyrekcja nie chciała im płacić co miesiąc od 10 do 15 tys. zł, twierdząc, że szpitala na to nie stać. Kiedy jedna z ogólnopolskich gazet opisała iławski casus, wielu przecierało oczy ze zdumienia, że zarobki lekarzy w powiatowym szpitalu mogą być wyższe od pensji ministra zdrowia. Nic dziwnego, że Narodowy Fundusz Zdrowia ma kłopot z zatrudnianiem lekarzy – zarobki, jakie mogę zaoferować w Funduszu, są dużo niższe niż w szpitalach. Prasowe doniesienia potwierdzają twarde dane publikowane przez resort zdrowia o zarobkach lekarzy zatrudnionych w polskich szpitalach. Okazuje się, że są takie szpitale, w których praktycznie 98 proc. przychodu wydaje się na płace. Za co dyrektorzy tych szpitali leczą pacjentów? Są również takie, w których na 400 łóżek przypada 1,4 tys. osób personelu, a zgodnie ze światowymi standardami powinno być najwyżej 600. Wydaje się, że w tych szpitalach dyrektorzy, częściowo pod presją związków zawodowych, utracili kontrolę nad polityką płacową. Sprzyja temu formuła publicznego zakładu opieki zdrowotnej, którego dyrektor praktycznie nie odpowiada za straty, tłumacząc się za niskim kontraktem z NFZ. Takie radosne wydawanie pieniędzy w spółce byłoby po prostu niemożliwe!
Cieszę się, że lekarze zarabiają godziwie, jednak jako płatnik dysponujący publicznymi pieniędzmi mam obowiązek zapytać, co jeszcze oprócz płac lekarzy zmieniło się na lepsze w polskich szpitalach. Jaka jest jakość leczenia oferowanego pacjentom? Jaki jest standard opieki nad chorymi? Jak pacjenci są traktowani, skoro zajmują się nimi obecnie już dobrze opłacani lekarze? Na te pytania częściowo odpowiadają wyniki kontroli przeprowadzanych przez NFZ.
Kiedy Fundusz skontrolował ponad 80 oddziałów szpitalnych okulistycznych, okazało się, że tylko jeden
z nich prawidłowo prowadził kolejkowe listy na zabiegi. Kiedy kontrolerzy Funduszu zweryfikowali listy oczekujących na zabieg usunięcia zaćmy, okazało się, że kolejki są o połowę krótsze niż szpital wykazywał. Kiedy okazało się, że normą jest operowanie pacjentów, którzy nigdy nie czekali w żadnej kolejce, lekarze tłumaczyli, że nie pamiętają przypadku albo pacjentka była daleką krewną. Ciekawe, że kiedy prawa pacjentów są przez kolegów lekarzy kompletnie lekceważone i dochodzi do sytuacji korupcjogennych, samorząd lekarski milczy. Uaktywnia się tylko wtedy, kiedy można coś skrytykować.
Sabotaż systemu i kłamstwa publikowane na łamach gazet lekarskich o finansowaniu polskich szpitali to samorządowy standard w wykonaniu jednominutowego wiceministra Andrzeja Włodarczyka.
25 mld zł, jakie w 2008 r. wpłynęły do szpitali, nie uzdrowiły sytuacji polskich pacjentów. Nie wiem, czy istnieje suma, która mogłaby to zmienić. Obecna sytuacja jest najlepszym kontrargumentem do wystąpień związkowców i przedstawicieli przywołanego już samorządu lekarskiego, że oto wystarczy zwiększyć nakłady
i wszystko będzie super. Nie będzie. Bez zmian systemowych w szpitalach nie będzie lepiej. A co do negocjacji kontraktów, to jak zwykle targi potrwają jeszcze kilka tygodni i wszystko osiągnie nowy stan równowagi aż do kolejnego grudnia. Dyrektorzy szpitali zdają sobie
z tego sprawę i chcieliby kontraktować mało, ale za to drogich zabiegów. Fundusz z kolei chce kupić taniej, ale więcej, bo nie wolno dopuścić do sytuacji, że operacja w publicznym szpitalu stanie się dobrem rzadkim i trudno dostępnym. Tego pacjenci, którzy co miesiąc odprowadzają składki na ubezpieczenie zdrowotne, mogliby naprawdę nie wytrzymać.

„Gazeta Prawna” nr 5 z 8 stycznia 2009 r.

Archiwum