18 maja 2008

Moim zdaniem – Brak pomyślunku

Swego czasu minister Ewa Kopacz w jednym ze swoich wystąpień prosiła, aby każdą niedorzeczność występującą w naszej służbie zdrowia ujawniać i tępić. Jako lojalny obywatel, spolegliwy wobec każdej władzy, ujawnię więc kilka niedorzeczności, które do tej pory egzystują w naszej zdrowotnej rzeczywistości.
Oto przykłady:

Recepty.
Zadziwiające, jak można było wymyślić takie zarządzenie, które nakazuje lekarzowi wypisującemu receptę na własny użytek (pro auctore) podawać dawkę i sposób użycia, o ile przepisze on sobie więcej niż trzy opakowania leku. Przecież ja to zapisuję dla siebie! Oczywiście, chodzi tu o proste leki, np. na nadciśnienie, kaszel czy cukrzycę, a nie o narkotyki, które wymagają restrykcyjnego dawkowania. Jest to zarządzenie tak niemądre, że przestaje być śmieszne.

Skierowania do specjalisty.
Totalną niedorzecznością jest wymóg dostarczenia skierowania do specjalisty, np. ortopedy, od lekarza pierwszego kontaktu, kiedy pacjent wyraźnie kuleje i ma krzywy kręgosłup, a w dodatku złamaną rękę (dotyczy to również lekarzy innych specjalności). Przecież każde dziecko widzi, że taki pacjent powinien zwrócić się do specjalisty od kości, czyli ortopedy. To straszne zarządzenie męczy lekarza opieki podstawowej, a przede wszystkim pacjenta (por. „Marzenie” [w:] „Puls” nr 3/2008).

Zarabianie na NFZ.
Bliski mój znajomy, lekarz chirurg, był operowany na zaćmę w jednej z klinik okulistycznych. Zabieg, na który pacjent przychodzi rano, a po południu wraca do domu, nie wymaga długotrwałego leżenia w szpitalu. Tymczasem mój znajomy przeleżał w szpitalu kilka dni i nic przy nim nie robiono. Za to niepotrzebne leżakowanie zapłacił NFZ. W ten oto prosty sposób szpital wyłudził podstępem pieniądze od NFZ, czyli z naszych podatków. W tym zakłamaniu trwamy nadal.

Mierzenie temperatury.
Następną niedorzecznością jest panujący w wielu szpitalach zwyczaj mierzenia temperatury o 5 rano i skuteczne przez to budzenie pacjenta. A przecież, jak mówi przysłowie, sen to zdrowie!

Ochraniacze na nogi. W większości szpitali obowiązuje nakaz zakładania przez odwiedzających ochraniaczy na buty. Nie ma to jednak żadnego znaczenia dla higieny szpitala. Wręcz przeciwnie – ochraniacze to nic innego, jak chodzące „płytki Petriego”, gdzie pięknie namnażają się bakterie. Wiadomo przecież, że najwięcej bakterii jest w e w n ą t r z szpitala, a nie na butach odwiedzających. Lepiej byłoby 2 zł za wypożyczenie ochraniaczy wpłacać do kasy szpitala.

Darmocha.
Sprawą oczywistą jest to, że za pobyt w szpitalu powinno się płacić symboliczną kwotę, parę złotych – choćby za jedzenie (za najbiedniejszych płaciłoby państwo, czyli podatnicy). Za darmo można dostać, jak mówią niektórzy, tylko w gębę…

Wybrałem przykłady pierwsze z brzegu. Można by je mnożyć w nieskończoność. Myślenie ma kolosalną przyszłość.

Jerzy BOROWICZ

Archiwum