3 grudnia 2010

Epitafium

Skromność, medycyna, ojczyzna…

Gdy odchodzi człowiek, znika jakiś szczególny i jedyny świat, wyjątkowy bukiet kolorowych wrażliwości.

Dr Zofia Gozdawa-Godlewska (z Pamfiłowskich) zmarła 12 października 2010 r. Zgasło życie długie, ale jednak za krótkie, bo świadome, mądre, kochające ludzi i otaczający świat. Urodziła się w inteligenckim domu na Kresach, u progu porozbiorowej wolności, kiedy słowa Bóg, honor i ojczyzna znaczyły bardzo wiele. Polska wracała na mapę Europy, a państwo Pamfiłowscy umieli te ideały przekazać swej córce. Ojciec Zofii, związany z kolejnictwem, bardzo często był delegowany do pracy w różnych miastach, a zatem cała rodzina wędrowała, dzieci zaś (Zofia miała brata) zmieniały szkołę. Po maturze zamiast studenckiej czapki Zofia przywdziała mundur PSK. Wybuchła II wojna światowa, a panna Pamfiłowska, po dramacie kapitulacji, znalazła się na Zachodzie jako tzw. Pestka, aby walczyć i marzyć o medycynie. Poznała Zbigniewa Gozdawę-Godlewskiego, młodego lekarza, który podążał tym samym żołnierskim szlakiem, mając za sobą dramaty przeżyte na „nieludzkiej ziemi”. Cudem uniknął Katynia. Zofia wiedziała, że znalazła miłość i swoje przeznaczenie. Wojenna miłość to wędrujące listy i wieczna niepewność, czy adresat jeszcze żyje. Przeżyli, choć po drodze było Monte Cassino i wiele innych wojennych impasów. Potem radość, wiara w wolność Polski, za którą tak tęsknili. Ślub w Edynburgu, tu Zofia odnalazła drogę ku medycynie na wydziale lekarskim, który powstał dla takich jak ona zapaleńców, osmalonych wojną i pewnych swoich postanowień. Wybrała pediatrię. Powrót do Polski, do Warszawy – Feniksa, który właśnie odradzał się z popiołów wraz z Mariensztatem, gdzie przy Bednarskiej będzie ich mieszkanie z widokiem na drzewa, które nie poległy. Zofia rozpoczyna trudne życie lekarskie, organizuje dom, rodzi troje dzieci, Barbarę, Danutę i Krzysztofa. Mąż obejmuje wiele odpowiedzialnych stanowisk lekarskich, trzeba go wspierać, Gros prac domowych spada na Zofię. Jest cicha i skromna, nigdy nie narzeka, umie cieszyć się drobnymi radościami codzienności. Dom Zofii jest zwyczajny, ale wiele w nim szacunku dla nauki, książek i wszelkiej sztuki. Tego wszystkiego Zofia chce nauczyć dzieci. Cieszy ją zamiłowanie dziewczynek do nauki języków obcych. Stara się zainteresować je także muzyką Chopina. Do dziś efekty tych nauk są widoczne. Jako pediatra i kochająca matka dobrze rozumiała potrzebę kształtowania wrażliwości dziecka. Z czasem przyszło wiele kłopotów, które dzielnie musiała pokonać, przyjąć – zgodzić się z losem. Zawirowania polityczne, nadzieja z „oknem na wolność”, choroba męża i syna, emigracja młodszej córki, a codzienność niezmiennie skromna i trudna, lekarska. Zofia nie umiała się skarżyć, zawsze można było znaleźć przy niej nadzieję i radość ze słonecznego poranka. Dzielnie przyjęła śmierć męża, po wielu latach narastającej psychicznej nieobecności. Nigdy nie opuściła swojej ulicy Bednarskiej, trwając przy dzieciach, jak najlepszy anioł stróż, tyle że coraz drobniejsza i bardziej krucha. Kochała przyrodę i każdą roślinkę na podwarszawskiej działce. Starała się być prawdziwą i twórczą ogrodniczką, wzbudzając podziw sąsiadów. Coraz poważniejsze choroby ograniczały stopniowo jej aktywność. Nie chciała się poddać. Ćwiczyła regularnie, sumiennie, po żołniersku. Dużo czytała, często w oryginale po angielsku, musiała być au courant politycznych spraw. Rozmawiałyśmy o wojennych drogach obojga, Zofii i jej męża, o Andersie, Maczku, a przede wszystkim o Sikorskim, o dramacie w Gibraltarze. To wszystko ciągle było dla Zofii bardzo żywe i ważne. Tęskniła za Danusią (młodszą córką, zakochaną w Nowym Jorku), nie odstępowała Krzysztofa, ale najważniejszą jej opiekunką była od lat najstarsza z dzieci Barbara, pomocna, zawsze obecna mimo pracy i własnych problemów. Matka umiała docenić poświęcenie córki. Mówiła o tym szczerze i z wielką czułością.
Zofia ze spokojem przyjmowała coraz to nowe ograniczenia wynikające z wielu chorób. Pokornie i lojalnie wobec medycyny poddawała się wszelkim lekarskim zaleceniom, nigdy nie usiłowała ingerować w działania kolegów lekarzy. Jako osoba głęboko wierząca uważała, że każde cierpienie ma jakiś, nieznany człowiekowi, ważny sens i trzeba je przyjąć z godnością. Tak pojmowała wiarę wyniesioną z dalekiego kresowego domu, gdzie przez lata zaborów wpajano patriotyzm przyszłym pokoleniom wolnych Polaków.
Zofia odeszła nagle, czekając na przylot swej „amerykańskiej” córki. Pożegnana przez grono najbliższych i kochających, spoczęła obok rodziców na złotych jesiennych Powązkach.
Do nas należy pamięć o takich ludziach, takich lekarzach jak Zofia, która stojąc ramię w ramię ze swym mężem może być przykładem polskiej lekarki. Oni oboje umieli swoim życiem dotrzymać kanonów hipokratesowych i patriotycznych.

Jolanta Zaręba-Wronkowska

Wanda Wysznacka-Aleksandrow (1920-2009)
Wspomnienie pośmiertne

Andrzej Dyduszyński,
Włodzimierz Januszewicz,
Marek Sznajderman

Studia, które rozpoczęła podczas okupacji na wydziale lekarskim Tajnego Uniwersytetu Warszawskiego, zostały przerwane aresztowaniem i zesłaniem do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Dyplom lekarza otrzymała w 1947 r., stopień doktora medycyny w 1950 r., docenta w 1955 r., tytuł profesora nadzwyczajnego – w 1969 r., profesora zwyczajnego – w 1979 r.
Profesor Wanda Wysznacka-Aleksandrow rozpoczęła pracę w byłej II Klinice Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Warszawie w 1951 r. jako asystent, a następnie starszy asystent i docent. W Klinice pracowała do 1964 r., wtedy to – wraz z prof. Dymitrem Aleksandrowem i kilkoma innymi osobami – przeszła do 2. Centralnego Szpitala Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie.
My, piszący te słowa, rozpoczęliśmy pracę jako młodzi lekarze na początku lat 50. ubiegłego wieku. Bardzo wysoko ceniliśmy niepospolite zdolności Wandy Wysznackiej-Aleksandrow. Była znakomitym klinicystą i świetnym dydaktykiem. Często uczestniczyliśmy w jej obchodach lekarskich, podczas których podziwialiśmy jej niezwykłą logikę i umiejętność stawiania trafnego rozpoznania. Wraz z mężem, prof. Dymitrem Aleksandrowem, była jednym z pionierów nowoczesnej elektrokardiologii w Polsce. Regularnie prowadziła tzw. kominki elektrokardiograficzne – spotkania, w których uczestniczyli młodzi lekarze zdobywający wiedzę i praktyczne umiejętności w tej dziedzinie. Także prowadzone przez nią seminaria były zawsze ciekawe, wsparte głęboką wiedzą. Jej osobowość oraz talent dydaktyczny i kliniczny sprawiły, że cieszyła się wielkim autorytetem całego zespołu Kliniki, a także środowiska polskich kardiologów. Dla nas, młodych lekarzy z niewielkim doświadczeniem, bardzo pomocna w codziennej pracy była świadomość, że zawsze mogliśmy się zwrócić do niej o radę i pomoc.
Duże znaczenie dla medycyny miało opracowanie – wraz z prof. Aleksandrowem – podstawowych podręczników z zakresu kardiologii. Szczególnym wydarzeniem było ukazanie się w 1954 r. książki pt. „Postępowanie w nagłych przypadkach internistycznych”. Maszynopis tego opracowania, jeszcze przed ukazaniem się drukiem, był wyłożony w pokoju lekarza dyżurnego i stanowił nieocenioną pomoc w pełnieniu trudnych niekiedy dyżurów. Towarzyszyła mu prośba autorów skierowana do lekarzy Kliniki o uwagi i uzupełnienia wynikające z ich własnego doświadczenia. Publikacja zdobyła duże uznanie wśród ogółu lekarzy i doczekała się wielu wydań. Profesor Wysznacka-Aleksandrow była również współautorką podręcznika „Rozpoznawanie chorób serca”, który ukazał się w 1957 r. i także był wielokrotnie wznawiany. Na uwagę zasługuje też monografia poświęcona nerwicy serca.
Zespół II Kliniki z wielkim smutkiem przyjął decyzję Wandy i Dymitra Aleksandrowów o przejściu do pracy w Wojskowej Akademii Medycznej. Mieliśmy świadomość, że był to ważny okres w naszym życiu, kiedy te dwie wielkie osobowości nauczyły nas szanować i cenić prawdziwe wartości, nie tylko w pracy lekarskiej, ale i poza nią. Przez wszystkie lata po ich odejściu utrzymywaliśmy bliski kontakt. Do tradycji należały regularne spotkania w ich domu z okazji Nowego Roku i innych świąt.
W 1964 r. prof. Dymitr Aleksandrow został kierownikiem Instytutu Chorób Wewnętrznych w nowo uruchomionym Centrum Kształcenia Podyplomowego Wojskowej Akademii Medycznej. Wanda Wysznacka-Aleksandrow objęła kierownictwo I Kliniki Chorób Wewnętrznych tego Instytutu. Oznaczało to dużą zmianę w jej życiu zawodowym. Znalazła się w nowym, obcym środowisku, pracowała z nieznanymi w większości asystentami o bardzo różnym wykształceniu.
Za największy sukces prof. Wysznackiej-Aleksandrow w tym początkowym okresie funkcjonowania I Kliniki można uznać zaszczepienie asystentom dobrych obyczajów przy postępowaniu z chorymi i chęci pogłębiania wiedzy oraz umiejętności. To zasługa jej wybitnej osobowości, wszechstronnego wykształcenia, dużego doświadczenia życiowym. Postępowała logicznie i wymagała tego samego od swych asystentów, ale przy tym była przyjazna i opiekuńcza w stosunku do swego personelu, zarówno lekarskiego, jak i pielęgniarskiego.
Jednym z głównych celów, jaki sobie postawiła, było zapewnienie właściwej pomocy chorym w stanie zagrożenia życia. W rok po objęciu kierownictwa Kliniki zorganizowała w niej Ośrodek Intensywnej Opieki Internistycznej (internistycznej, a nie tylko kardiologicznej, gdyż we wczesnych latach 60. nie było jeszcze administracyjnego podziału na podspecjalności). Przyjmowano do tego ośrodka wszystkich chorych z klinik Instytutu Medycyny Wewnętrznej lub izby przyjęć znajdujących się w stanie zagrożenia życia w przebiegu schorzeń narządów wewnętrznych. Ponieważ był to przez wiele lat jedyny ośrodek intensywnej opieki na terenie szpitala, leczono w nim również chorych w stanie zagrożenia życia przenoszonych z Kliniki Neurologii, Neurochirurgii, a nawet Ginekologii i Położnictwa. Ponieważ do Ośrodka trafiało wielu chorych z ostrym zatruciem, rozpoczęto leczenie dializą – początkowo otrzewnową, później hemodializą. Profesor Wanda Wysznacka-Aleksandrow każdego chorego badała osobiście i podejmowała decyzję o sposobie leczenia. Nieraz zdarzało się, że poinformowana przez lekarza dyżurnego o ciężkim stanie chorego, przyjeżdżała w godzinach wieczornych lub w dni świąteczne i spędzała wiele godzin przy jego łóżku. Podsumowanie tego pierwszego, „heroicznego” okresu znalazło się w publikacji z 1967 r. „Ośrodek Intensywnej Opieki Internistycznej” (Aleksandrow D., Aleksandrow W., Dyduszyński A., Pol. Tyg. Lek., 1967; 22 : 1017).
W 1967 r. w Klinice prowadzonej przez Wandę Wysznacką-Aleksandrow rozpoczęto rutynowe stosowanie stymulacji endokawitarnej, a wkrótce potem zaczęto wszczepiać układy do stałej stymulacji. Doświadczenia w dziedzinie intensywnej opieki zostały opisane w 1972 r. w podręczniku Intensywna terapia internistyczna pod redakcją D. Aleksandrowa i W. Wysznackiej-Aleksandrow. Wanda Wysznacka-Aleksandrow była autorką lub współautorką siedmiu spośród czternastu rozdziałów tego podręcznika, w którym przedstawiła ówczesne zasady leczenia chorych w stanie zagrożenia życia z różnych przyczyn, podając równocześnie własne wyniki w tej dziedzinie. W swych publikacjach – a było ich ponad 100 – bezwzględnie przestrzegała logicznego powiązania tekstu z uzyskanymi wynikami badań. Tego samego wymagała od swoich asystentów. Była surowym korektorem treści i formy publikacji pochodzących z jej Kliniki.
Miała wybitny talent dydaktyczny. Swych asystentów uczyła przy łóżku chorego. Była organizatorką kursów dokształcających z dziedziny chorób wewnętrznych oraz kardiologii dla lekarzy przed egzaminami i wygłaszała wykłady na tych kursach. Była promotorem kilkunastu przewodów doktorskich. Pod jej kierunkiem pięciu asystentów uzyskało stopień doktora habilitowanego, a dwóch z nich uzyskało tytuł profesora.
W latach 1980-1986 była przewodniczącą Oddziału Warszawskiego Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego i członkiem Zarządu Głównego PTK. Odbywające się każdego miesiąca zebrania naukowe Oddziału Warszawskiego pod jej przewodnictwem charakteryzowały się dobrze wybranymi tematami wykładów, do których wygłaszania potrafiła zachęcić najlepszych specjalistów.
Po przejściu na emeryturę, jako kierownik Kliniki, jeszcze przez kilka lat przyjmowała chorych po leczeniu inwazyjnym lub zabiegach kardiochirurgicznych.
W wolnych od pracy chwilach wypoczynku najczęściej słuchała muzyki klasycznej, czytała książki o starożytnej Grecji i Rzymie oraz poezję Miłosza. Urlopy zimowe spędzała na turystycznych szlakach narciarskich, a letnie na spływach kajakowych. Pomimo ciężkich chorób, z którymi zmagała się pod koniec życia, pozostała osobą pogodną i serdeczną.

Przyjaciele

Wydrukowano w „Kardiologii Polskiej” (t. 67 5 – 2009)

Pamięci dr. Wojciecha Lubińskiego

Warszawsko-Otwocki Oddział Polskiego
Towarzystwa Chorób Płuc oraz Wojskowy
Instytut Medyczny zorganizowały sesję naukową poświęconą dorobkowi naukowemu
dr. Wojciecha Lubińskiego.

Referaty wygłosili m.in. naukowcy współpracujący z dr. Lubińskim nad interpretacją wyników badań spirometrycznych, nad problemami chorób układu oddechowego (nadreaktywność oskrzeli, zaburzenia oddychania w czasie snu, zapalenia dolnych dróg oddechowych) oraz wspólnie organizujący warsztaty spirometryczne.
Aktywność naukowa tragicznie zmarłego w katastrofie pod Smoleńskiem gen. bryg. dr. hab. n. med. Wojciecha Lubińskiego koncentrowała się wokół zagadnień chorób układu oddechowego i związanych z nimi chorób układu krążenia. Szczególnie pasjonował się mechaniką oddychania i spirometrią. Prace badawcze dotyczące tego problemu stały się podstawą jego pracy habilitacyjnej. Z jego inicjatywy organizowano warsztaty spirometryczne i antynikotynowe.
Dr n. med. Tadeusz Zielonka przekazał żonie dr. Wojciecha Lubińskiego dyplom honorowego członka Polskiego Towarzystwa Chorób Płuc, przyznany zmarłemu przez walne zgromadzenie PTCh.

mkr

Archiwum