18 lipca 2009

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego

(cz. I)

Ulice Warszawy miały niecodzienny wygląd. Niemców ani śladu, ożywiony ruch dorożek i riksz wiozących młodych ludzi, przeważnie w oficerkach, chodniki również były pełne niedwuznacznie wyglądających konspiratorów. Dotarliśmy bez incydentów na Żytnią. Tam uzyskałem adres Radosława, który miał kwaterę na Okopowej.
W pobliżu, w fabryce Kamlera, miał miejsce postoju gen. Bór-Komorowski. Radosław zarządził odprawę, w której wzięło udział około 30 osób. Nastąpił przydział zadań bojowych, po czym rozeszliśmy się. Punktualnie o 17. godzina „W”. Rozległ się grzechot broni maszynowej, oddziały przystąpiły do akcji. Gdy ściemniło się, poszedłem powtórnie do Radosława. Zaproponował mi funkcję swego adiutanta. Podziękowałem mu i oświadczyłem, że będę bardziej potrzebny jako lekarz. Skierował mnie do Szpitala Karola i Marii wraz z sanitariuszkami KN. Zgrupowanie Radosława opierało się głównie na oddziałach Kedywu. W jego skład wchodziły bataliony „Zośka”, „Parasol”, „Miotła”, „Czata”. Były to oddziały wyborowe, prawdziwy kwiat młodzieży konspiracyjnej.
W Szpitalu Karola i Marii wpadłem od rana w wir zajęć. To samo dotyczyło Teresy (pseudonim Maja – moja żona) i innych sanitariuszek. Do szpitala stale napływali ranni, niektórzy w stanie agonalnym. Głównym chirurgiem był dr Hroboni, niezwykle utalentowany lekarz. Wkrótce stałem się jego asystentem w operacjach. Na samodzielne operowanie nie mogłem się zdobyć, gdyż moja znajomość chirurgii ograniczała się do stażu w Szpitalu św. Rocha. Ale i tak miałem pełne ręce roboty, asystując do operacji, pracując na sali opatrunkowej, prowadząc chorych. Z niepokojem nasłuchiwaliśmy odgłosów dział dochodzących z prawego brzegu Wisły. Pamiętam, że odpoczywaliśmy z dr. Hrobonim w przerwie miedzy operacjami.
Była to noc z 3 na 4 sierpnia. Artylerii radzieckiej prawie nie było słychać. Dr Hroboni zwrócił się do mnie z krzywym uśmiechem: „No cóż, panie konspirator, zdaje się, że nie uzgodniono daty wybuchu powstania z Armią Czerwoną?”. „Jeśli tak, to jest to zbrodnia” – odpowiedziałem. 4 sierpnia rozpoczęło się przebijanie ul. Wolską dywizji Herman Goering. Obok niej znajdowała się brygada Kamińskiego, rosyjskiego watażki, który dowodził Kałmukami, Uzbekami, Tadżykami i Ukraińcami. Gdy stało się jasne, że przebicie jest faktem, posłałem łączniczkę do mjra Skiby, który był szefem służby zdrowia zgrupowania Radosława, z prośbą o natychmiastowe zorganizowanie ewakuacji szpitala do śródmieścia. Niestety, nie było żadnej odpowiedzi.

W sobotę, 5 sierpnia, zaczęła się rzeź Woli i sąsiedniego Szpitala św. Łazarza. Masowo mordowano ludność cywilną, nie oszczędzając szpitala. Przez cały dzień i noc słychać było terkot broni maszynowej, wystrzały z karabinów, jęki mordowanych ludzi. Po południu Radosław przysłał do mnie łącznika mającego mnie doprowadzić do zgrupowania. Zebrałem sanitariuszki i łączniczki KN- u, komunikując im swoją decyzję pozostania z rannymi, im zaś zostawiłem swobodę decydowania o swoim losie. Kolejno pytałem, czy idą z łącznikiem. Ostatecznie zostają ze mną Maja, Urszula, Antylopa, Violetta, reszta dołączyła do zgrupowania.

Rano, w niedzielę 6 sierpnia, wpadło do szpitala trzech esesmanów. Przebiegli przez szpital, wołając, że wszyscy ranni i personel to bandyci i że zostaną wkrótce rozstrzelani. Na sali leżał rtm. Lossow, ranny i z zapaleniem płuc. Byliśmy z nim zaprzyjaźnieni. Zawołał nas do swego łóżka i powiedział: „Ja już swoje przeżyłem, ale wy, tacy młodzi, świeżo po ślubie, żal mi was niezmiernie”. Tymczasem nic się nie działo, więc z dr. Kmicikiewiczem postanowiliśmy się ogolić, by porządnie wyglądać, gdy staniemy przed Bogiem. Ogoleni, przystąpiliśmy do codziennych zajęć.

W nocy przywieziono nam żołnierza w ataku wyrostka robaczkowego. Postanowiliśmy go operować. Umyliśmy się do operacji, Teresa (Maja) przywiozła na wózku chorego. W tym momencie szpital zaroił się od Kałmuków. Jeden z nich wpadł na salę operacyjną. Zobaczył chorego i wrzasnął: „Ty bandit!”. „Jestem żołnierz polski, nie bandit” – rzekł akowiec, siadając na wózku. W tym momencie Kałmuk złożył się z karabinu i go zastrzelił. Na salach chorych rozpętało się piekło. Kałmucy strzelali do rannych niemogących chodzić, innych zmuszano do wyjścia. Błogosławiłem w duchu Antylopę, która zdobyła dla mnie cywilne ubranie, przeznaczone dla jakiegoś zmarłego. Spodnie przykryły kompromitujące mnie oficerki, panterkę wcisnąłem gdzieś w kąt, założyłem fartuch i uzbroiłem się w stetoskop. Schowałem do kieszeni zegarek i obrączkę, po czym zaczęliśmy wynosić dzieci. Uformował się pochód, na czele były niesione dzieci, potem ciągnęli ranni i personel lekarski wraz z pielęgniarkami i sanitariuszkami. Coraz to przybiegał do mnie Kałmuk lub Ukrainiec z pytaniem: „Ty wracz?”, żądając „czasy”.

Wreszcie dobrnęliśmy do rogu Górczewskiej i Młynarskiej. Sceneria była niesamowita. Wokół płonęły domy, czyniąc atmosferę gorącego dnia nie do wytrzymania, liczne trupy pomordowanych zalegały okolicę. Zatrzymaliśmy się. Rannym kazano pozostać. Wtedy ostatni raz rozmawiałem z rotmistrzem Lossowem, który prosił mnie o zapięcie marynarki, bo chciał godnie wystąpić wobec Niemców.

Popędzono nas dalej. Personel lekarski i pielęgniarski ustawiono pod jakimś murem, naprzeciwko rozstawiono ckm. Teresa przytuliła się do mnie i powiedziała: „Tak skończyło się nasze szczęście”. Oficer niemiecki zażądał, aby wystąpił dyrektor szpitala. Dr Kmicikiewicz, który władał biegle niemieckim, powiedział, że dyrektor pozostał na terenie Szpitala Karola i Marii. Wtedy oficer zaczął krzyczeć, że albo dyrektor się ujawni, albo wszyscy będą rozstrzelani. Kmicikiewicz wystąpił z szeregu. Oficer wezwał najbliższego Kałmuka i kazał mu strzelić do doktora. Padł strzał, Kmicikiewicz zwalił się na ziemię.

W tym czasie nadjechał na motocyklu jakiś stabsarzt. Zwrócił się do prowadzącego egzekucję i oświadczył, że Szpital Wolski jest pozbawiony lekarzy i pielęgniarek i zarządził marsz w kierunku szpitala. Gdy ruszyliśmy, usłyszeliśmy strzały z broni maszynowej. To rozwalono pozostawionych rannych żołnierzy AK. Szliśmy dalej, zrozpaczeni ich śmiercią i śmiercią dr. Kmicikiewicza, który poświęcił się dla nas i za nas. Wieczne odpoczywanie racz Mu dać Panie!

Wreszcie dotarliśmy do Szpitala Wolskiego. Ledwo wnieśliśmy rannych i dzieci, przyszedł rozkaz, by wszystkich rannych odstawić z powrotem do Szpitala Karola i Marii. Kilku rannych nie posłuchało rozkazu i gdzieś się zadekowało. Pielęgniarki i salowe rozpoczęły drogę powrotną.

Pojawił się dr Woźniewski. Wymęczony, nieśpiący od dwóch dni, przyjął nas serdecznie. Okazało się, że jakaś folksdojczka zażyczyła sobie jego opieki i w ten sposób pozostał w szpitalu. Był sam, toteż z ulgą przyjął nas – lekarzy i pielęgniarki. Zaprowadził mnie do gabinetu dyrektora – jeszcze były niezatarte ślady trzech mózgów na ścianie. Własowcy na polecenie Niemców zastrzelili dyrektora Piaseckiego, prof. Zeylanda i kapelana, ks. Ciecierskiego. Następnego dnia przybyli dr Bogdanowicz i personel Szpitala Karola i Marii wraz z dziećmi. Okazało się, że ranni zostali rozstrzelani na dziedzińcu szpitala.
Niemal jednocześnie otrzymaliśmy wiadomość, iż grupa wyprowadzona 5 sierpnia ze Szpitala Wolskiego, po przejściu ponad kilometra, została zatrzymana i rozstrzelana z broni maszynowej. Był wśród tych ludzi dr Sokołowski, znakomity chirurg i prof. Grzybowski, również chirurg.

Urywki ze wspomnień z Powstania Warszawskiego,
nigdzie dotychczas niepublikowane, przekazane redakcji „Pulsu”
przez dr n. med. Elżbietę Hagmajer, córkę dr. Jerzego Hagmajera.

Jerzy Hagmajer (1913-1998) – chirurg, działacz ruchu narodowego, zastępca komendanta głównego Konfederacji Narodu (KN) Bolesława Piaseckiego, porucznik Armii Krajowej ps. „Kiejstut”, w czasie Powstania Warszawskiego w zgrupowaniu „Radosław”.

W latach 1945-1980 lekarz chirurg w Szpitalu Praskim, zastępca ordynatora III oddziału chirurgicznego, dyrektor przychodni szpitalnej. Organizator i pierwszy dyrektor (1949-1950) Liceum Ogólnokształcącego pod wezwaniem św. Augustyna. Współzałożyciel tygodnika „Dziś i Jutro” oraz Stowarzyszenia PAX (przez wiele lat wiceprzewodniczący). Redaktor tygodnika „Kierunki”. Poseł na Sejm PRL III, IV, V i VI kadencji.

Odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem AK, Komandorią Orderu Odrodzenia Polski.

Archiwum