2 kwietnia 2020

Między magią a nauką

Paweł Walewski

Popularność medycyny alternatywnej jest nakręcana przez nieokiełznany Internet. Ale relatywizowanie jej znaczenia przez środowiska medyczne wzmacnia siłę szarlatanów.

Koronawirus. Na początku marca to główny bohater mediów – zarówno tych tradycyjnych, jak i społecznościowych, w których łatwo odgrywać rolę eksperta, dziennikarza, a nawet celebryty. Codziennie najświeższe doniesienia z frontu walki z nowym zarazkiem. Wszak opinia publiczna wyczekuje informacji, jak się przed nim zabezpieczać i jakie niesie ze sobą ryzyko.

W środkach masowego przekazu, na Face-booku i Twitterze trwa więc niekończący się festiwal opinii. Jest sens kupować w zawyżonych cenach maski chirurgiczne? „Nie ma, przed wirusem zdrowego nie ochronią” – mówi jeden z lekarzy w radiowym studiu. „Jak to nie ma? Popatrzcie na Chiny, tam wszyscy chodzą w maskach” – kontruje specjalista na Facebooku. „Nauczmy się na ulicy kichać w zgięty łokieć” – apeluje epidemiolog. „Jaki łokieć? Tylko w chusteczkę higieniczną” – radzi pediatra. „Zarazki giną po kilkunastu godzinach” – oświadcza lekarz chorób zakaźnych. „Ja słyszałam, że kilkanaście dni mogą utrzymać się na poręczach i blatach” – to przeciwne zdanie anonimowej konsultantki.

Dodajmy do tego stu innych, którzy również uważają się za autorytety, i sto fake newsów, jakie dla zwykłej nieraz draki publikowane są w mediach społecznościowych – oto gotowy przepis na panikę o zasięgu globalnym. Przyrastające w logarytmicznym tempie opinie czynią coraz większy zamęt w rozgorączkowanych głowach odbiorców, bo na ich weryfikację nikt nie zwraca uwagi, a sensowni fachowcy (których jest niewielu) po prostu z upływem czasu giną w masie pseudoekspertów.

Nauce coraz trudniej zachować prestiż, gdy w szaty wiarygodnych wyroczni przebierają się hochsztaplerzy posługujący się naukowymi tytułami. Mało to lekarzy występowało na wykładach ramię w ramię z Jerzym Ziębą albo popierało kolegów, którzy raka próbują leczyć ustrukturyzowaną wodą? O doktorach udzielających wsparcia przeciwnikom kalendarza szczepień i stosujących metody sprzeczne z wiedzą naukową nie warto byłoby wspominać, odkąd niektóre izby lekarskie zaczęły ich w końcu rozliczać za szerzenie kłamstw, gdyby nie to, że wydawca lekarskiego miesięcznika „Świat Lekarza” w jednym z felietonów wziął w obronę takiego właśnie antybohatera, argumentując, że zawieszenie prawa wykonywania zawodu było zamachem na jego „lekarską wolność”.

Pacjenci się w tym gubią. Bo jeśli nie wiedzą, jak weryfikować pseudonaukowe teorie, to taką naiwną obroną pseudo-ekspertów na łamach fachowych periodyków lub książek czynimy im w głowach jeszcze większy mętlik. Uzdrowiciele i szarlatani doskonale to wiedzą, więc głosząc swoje abstrakcje, próbują je na wszelkie sposoby unaukowić, obudowując pomiarami, jakby były częścią uniwersyteckiej sztuki. Badania rozmaitych cudownych metod leczenia są jednak źle zaprojektowane i analizowane, wskutek czego obserwacje bywają niedokładne. Opinia publiczna wyciąga z nich łatwe wnioski, ale ekspertom od metodologii badań klinicznych włosy stają dęba, gdy czytają entuzjastyczne konkluzje dotyczące eksperymentów, w których uczestniczyło np. ledwie kilkunastu chorych, zazwyczaj stronniczo wypowiadających się o efektach. Brakuje grupy kontrolnej oraz wielu innych zapór zapewniających obiektywizację.

Prof. Magdalena Środa w jednym ze swoich tekstów zwracała uwagę, że odbiorcy nie mają żadnych możliwości zweryfikowania wiedzy przedstawianej w mediach przez pseudoekspertów: „Każdy szarlatan jest tak samo wiarygodny jak naukowy autorytet, a może nawet bardziej, bo argumentacja naukowa jest zawiła i nudna, zaś prawda irracjonalisty może być bardzo błyskotliwa”. Otóż właśnie! Gdy błyskotką staje się liczba lajków oraz zwykła popularność, ze zdrowiem i zdrowym rozsądkiem niewiele ma to wspólnego. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum