7 marca 2005

Instytut Dobrej Nadziei

Pacjenci wychwalający szpital? To raczej wyjątek niż reguła. Ale na przekór nieustającej kampanii krytyki podejmowanej w mediach, której celem jest wszystko, co dotyczy ochrony zdrowia, chwalić należy to, co na pochwałę zasługuje. I tak, przypomnijmy, szczególne wyróżnienie w rankingu „Rzeczpospolitej”
w naszym regionie uzyskał Instytut Kardiologii im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Uznany w 2002 roku za najlepszy szpital w Polsce (spośród ponad 600, które były oceniane). Zajmujący też wysokie miejsce w rankingach tygodników „Wprost” i „Newsweek”. W pełni zasłużenie. Na niewielkim obszarze, w kilku szklanych pawilonach usytuowanych w sosnowym lesie w Aninie
i wynajmowanych pomieszczeniach w Instytucie Reumatologii przy ul. Spartańskiej, skoncentrowano niezwykły potencjał naukowy w dziedzinie kardiologii
i kardiochirurgii – chyba całą aktualną wiedzę o sercu,
o zapobieganiu jego chorobom, leczeniu i możliwościach naprawy w sytuacjach zagrożenia życia. Korzysta z niej rocznie ok. 12000 pacjentów, spośród których ok. 2000 jest tu operowanych, w tym kilkudziesięciu przeszczepia się serce.
W głównych kierunkach działalności naukowej Instytutu
i leczniczej szpitala zorientować się można na podstawie zamieszczonej wyżej listy klinik i ich szefów. Ale szczególny rozgłos i wdzięczność pacjentów zyskały działania podjęte przez Instytut oraz wiele okolicznych szpitali i oddziałów pogotowia ratunkowego w leczeniu „świeżych” zawałów, co znacznie częściej niż dotąd ratuje życie przywożonym tu przez całą dobę chorym.

Niezbadana jest, jak dotąd, tajemnica dobrej opinii o tym szpitalu, jego kadrze naukowej, całym personelu. Pytani
o to lekarze wymieniają:

l doświadczenie gromadzone tu latami przez starannie dobieranych specjalistów;

l warunki pracy i pobytu chorych, jakie stwarza nowocześnie zaprojektowany, choć niezbyt starannie zbudowany zespół klinik i pracowni, wkomponowany w przyjazne otoczenie drzew, krzewów i kwiatów;

l nowoczesne wyposażenie, dostęp do aparatury umożliwiającej szybkie postawienie trafnej diagnozy i przeprowadzenie skutecznych zabiegów na najwyższym poziomie, z przeszczepami serca włącznie.
Szukamy dalej źródeł tej przyjaznej aury, nie tak często przecież spotykanej w placówkach służby zdrowia, atmosfery życzliwości i uwagi poświęcanej pacjentom. I to nie tylko przez lekarzy, ale przez cały zespół: pielęgniarek, psychoterapeutów, rehabilitantek. Także przez panie sprzątające, karmiące i pocieszające dobrym słowem wystraszonych pacjentów. Jakim sposobem uchroniono się tu przed bakcylem bezinteresownej nieżyczliwości, który lęgnie się i rozmnaża w placówkach służby zdrowia, nie wyłączając klinik i oddziałów szpitalnych firmowanych przez głośne nazwiska i niezwykle czcigodnych patronów?
Zastanawia to tym bardziej, że poziom płac nie odbiega od „średniej głodowej” – w żadnej mierze nie może być uznany za czynnik motywacyjny i materialną zachętę do tego, by pracować tu z takim sercem.
Nikt też nie obsypał Instytutu pieniędzmi z uwagi
np. na osobę jego prominentnego dyrektora, a nawet nikt nie dał tyle pieniędzy, ile trzeba, na tak złożoną
i z natury rzeczy kosztowną działalność, zwłaszcza
w dziale: chirurgia serca. Stąd, tak jak u innych, i tu długi, niezapłacone należności kładą się ciężarem na działalności kadry kierowniczej i cierpi na tym zespół.
Zapytany o tę tajemnicę dyrektor Instytutu ds. klinicznych
dr Jarosław Pinkas
, ceniony za doświadczenie i talenty menedżerskie, odpowiada:

Zacznę od tego, że jestem przekonany, iż są takie miejsca, w których występuje genius loci – duch opiekuńczy sprawujący władzę nad tym miejscem. Ta przyjazna aura utrzymuje się nad Instytutem od jego początku. Takimi dobrymi fluidami emanowała już
jego założycielka i pierwsza dyrektor, profesor Maria Hoffmanowa. Także następni dyrektorzy byli wielkimi osobowościami, pielęgnowali wszystko, co zapoczątkowała, co zostało zakorzenione oraz przetrwało do dziś.
Chcemy w działalności Instytutu kierować się dewizą: res sacra aegrotus – chory przede wszystkim i wszystko dla chorego. To nie jest nigdzie dotąd zapisane, chociaż wkrótce będzie. Ale to przekonanie towarzyszy nam w tym, czym się codziennie zajmujemy. Sprzyja temu to,
że mamy tu doświadczoną, bardzo dobrą kadrę. Dla większości z nich Instytut był i jest pierwszym miejscem pracy, do którego przywiązali się przez lata i dobrze się tu czują.
Łatwiej i lepiej pracuje się w miejscu tak prestiżowym, jak to. Pracuję w Instytucie Kardiologii – to, bez przesady, brzmi dumnie. Jesteśmy bowiem ośrodkiem znaczącym w świecie. W Europie mało jest tak dużych centrów kardiologicznych, w których samych zabiegów w zakresie kardiologii inwazyjnej wykonuje się kilka tysięcy rocznie.
Ci, którzy tu obecnie tworzą trzon kadry naukowej, kardiologią interesowali się najczęściej już na studiach, należeli do kół naukowych i nierzadko legitymowali się już
pewnym dorobkiem naukowym, gdy podejmowali tu staż czy pracę zawodową. Zostali dobrze wykształceni. Co ciekawe, mimo tak wysoko postawionej poprzeczki wymagań, bardzo mała jest tu fluktuacja kadr, nie było też nigdy selekcji negatywnej. To miejsce, jego atmosfera sprawiają, że człowiek sam sobie stawia duże wymagania, dostosowuje się do kanonów postępowania, jakie tu przez lata obowiązują.
A ten przyjazny, życzliwy stosunek do pacjenta? Tego się nie da ukształtować wyłącznie zarządzeniami czy przez szkolenie, chociaż takie zajęcia organizujemy ostatnio dla średniego personelu. Dzięki naszym psychologom udało się ukształtować zespół emanujący empatią, przyjazny pacjentowi, i ten wzór udało się utrwalić. Pacjent wymaga często czegoś zupełnie innego, niż się lekarzowi wydaje. Nie jest w stanie ocenić, czy został dobrze, czy źle zoperowany. Ale z pobytu w szpitalu zapamiętuje to, jak się do niego odnoszono, a także czy zupa była zimna, czy ktoś tupał chodakami i spać mu nie dawał. Słowem właśnie to, jaka panuje aura, jaka atmosfera. Dlatego robimy wszystko, żeby chory był tutaj podmiotem, nie czuł się zmarginalizowany. By był w centrum uwagi wszystkich, z którymi się styka podczas pobytu w szpitalu.
Można by przedłużać listę podejmowanych tu inicjatyw, programów i innowacji. Zainteresowani znajdą je na stronach internetowych Instytutu (www.ikard.waw.pl). Ale wspomnieć trzeba, że jak przystało na naukowy Instytut dysponujący takim potencjałem, jego kadra profesorska zaangażowała się w opracowanie Narodowego Programu Profilaktyki i Leczenia Chorób Sercowo-Naczyniowych. A dyrektorowi Instytutu, profesorowi Zbigniewowi Relidze, powierzono utworzenie Narodowego Instytutu Chorób Układu Krążenia. Oznacza to nowe zadania, nowe cele i wyzwania podejmowane przez ten ambitny, doświadczony zespół, któremu powodzenia w tych działaniach życzą pacjenci. We własnym, dobrze rozumianym interesie. Ü

Jak swój pobyt w klinikach Instytutu oceniają pacjenci po „sercowych przejściach”?

Bolesław Stępień: Od paru lat miałem problem z zastawką mitralną. Niedawno okazało się, że nie można dłużej zwlekać i tu dokonano wymiany zastawki. Obawiałem się tego, ale miałem wyjątkowe szczęście. Trafiłem do dra Heybowicza z II Kliniki. On mnie operował i opiekował się mną jak ojciec. Po operacji nie było dnia, żeby do mnie nie zajrzał, nie zapytał o samopoczucie i o moje zdrowie. To on skierował mnie na rehabilitację. W trzy miesiące po operacji czuję się nieporównanie lepiej. Swobodniej oddycham i wchodzę po schodach na trzecie piętro bez postoju!
Elżbieta Trzepałka: Bezpośrednią przyczyną przyjęcia mnie do szpitala były silne bóle w klatce piersiowej. Zgłosiłam się na dyżur, zostałam bardzo dobrze potraktowana i bezzwłocznie przyjęta. Po badaniach – echo serca, test wysiłkowy
i koronorografia – jestem po tzw. balonikowaniu, czyli udrożnieniu naczynia wieńcowego i wstawieniu dwóch podtrzymujących je stentów. Jestem zadowolona ze wszystkiego, zwłaszcza że teraz, po ćwiczeniach rehabilitacyjnych, wróciłam do zdrowia.
Stefan Jegliński: Z bólem w klatce piersiowej zawieziono mnie do szpitala przy ulicy Grenadierów, gdzie stwierdzono, że mam całkowicie niedrożne dwie tętnice, a trzecią zatkaną w 75 procentach. Stamtąd skierowano mnie tutaj, do kliniki prof. Biedermana. Operował mnie dr Kuśmierczyk. Na dodatek okazało się, że mam przyrośnięte płuco do klatki piersiowej – taki nietypowy, dość ciężki przypadek. Ale przeszedłem przez wszystko bardzo dobrze. Jestem zadowolony z leczenia, opieki, szczerze mówiąc – ze wszystkiego. Spędziłem tu trzy tygodnie, teraz dojeżdżam na ćwiczenia rehabilitacyjne i z dnia na dzień czuję się coraz lepiej. Dobrze wspominam bardzo przyjazny stosunek do pacjenta. Czym to tłumaczyć? Nie wiem.
Z listu pacjenta do prof. Ryszarda Piotrowicza: Proszę przyjąć serdeczne podziękowania za okazane mi w Pańskiej klinice życzliwość, troskliwość i fachową opiekę w trudnych dla mnie chwilach. Jestem pełen szacunku i uznania dla postawy całego kierowanego przez Pana zespołu na wszystkich stanowiskach, poczynając od pracowników naukowych, kompetentnych lekarzy, rehabilitantek, psychoterapeutów, poprzez uprzejmy i troskliwy zespół pielęgniarek, a na życzliwych paniach donoszących posiłki i dbających o ład i porządek kończąc. Z podziwem miałem okazję obserwować ten sprawnie
i bez zgrzytów działający mechanizm Pańskiej kliniki.

II Klinika Kardiochirurgii – prof. dr hab. Zbigniew Religa
I Klinika Kardiochirurgii – prof. dr hab. Andrzej Biederman
Klinika Wad Wrodzonych Serca – doc. dr hab. Piotr Hoffman
Klinika Nadciśnienia Tętniczego
– prof. dr hab. Andrzej Januszewicz
I Klinika Choroby Wieńcowej – prof. dr hab. Witold Rużyłło
II Klinika Choroby Wieńcowej – prof. dr hab. Hanna Szwed
Klinika Niewydolności Serca – prof. dr hab. Jerzy Korewicki
Klinika Wad Nabytych Serca – doc. dr hab. Janina Stępińska
Klinika i Zakład Rehabilitacji Kardiologicznej
i Elektrokardiologii Nieinwazyjnej
– prof. dr hab. Ryszard Piotrowicz
Oddział Intensywnej Opieki Kardiologicznej
– doc. dr hab. Janina Stępińska
Klinika Zaburzeń Rytmu Serca
– prof. dr hab. Franciszek Walczak
Izba Przyjęć i Oddział Diagnostyki Jednodniowej
– dr n. med. Maciej Nyżnyk
Poliklinika – dr n. med. Hanna Pogorzelska

Kamelia BIEDRZENIEC

Archiwum