29 kwietnia 2014

Będzie bolało

Elżbieta Cichocka

Jeszcze nie wiadomo, jaki będzie skutek walki z kolejkami w systemie ochrony zdrowia, bo minister Arłukowicz pokazał tylko ogólną koncepcję. Prawdziwe efekty można będzie ocenić dopiero, kiedy zobaczymy konkretne zmiany w ustawach, nowe rozporządzenia ministra, idące w ślad za nimi zarządzenia prezesa NFZ i – co najważniejsze – zapisy w kontraktach z placówkami.
Ale wiemy już, z czym się liczą minister i premier. – Będzie bolało – przestrzega minister, a premier dodaje: – To będzie operacja bez znieczulenia. Doświadczenie pokazuje, że kiedy minister mówi, że będzie lepiej, to mówi, a kiedy przestrzega, że zmiana będzie bolesna, jest to samosprawdzająca się przepowiednia. Pytanie tylko, kogo zaboli najbardziej – chorych, lekarzy, finanse placówek zdrowotnych? I czy efekt końcowy będzie wart tego bólu?
Najbardziej dopracowany w szczegółach pakiet zmian dotyczy onkologii. Jest efektem wielomiesięcznej pracy środowiska onkologów klinicznych. Trafili na dobry moment, bo minister – w obliczu ultimatum premiera – musiał pokazać konkretne działania w walce z kolejkami, więc włączył ich projekty do swoich planów. Ale przecież onkolodzy nie są organizatorami systemu zdrowia. Nie muszą patrzeć na całość, liczyć się ze skutkami dla innych chorych. A minister powinien.
Jeśli jedna grupa pacjentów uzyska dostęp do badań bez kolejki, szef resortu powinien postawić sobie pytanie, czyim stanie się to kosztem. Ochrona zdrowia stanowi system naczyń połączonych, jeśli nagle poprawi się w jednym miejscu, w innym się pogorszy. Zwłaszcza przy założeniu, że zmiana ma nastąpić bez dodatkowych środków finansowych, o czym zawiadomił nas premier. Przy nowym podejściu do leczenia raka grupa pacjentów podejrzanych o choroby nowotworowe może się niepomiernie rozrosnąć z dnia na dzień. Każdy pacjent będzie chciał korzystać z badań bez kolejki dzięki „zielonej karcie”, a przecież żaden lekarz pierwszego kontaktu nie odważy się jej odmówić na oko, bo nie jest w stanie bez badań wykluczyć tej choroby. Zatem system wygeneruje kolejkę do badań diagnostycznych i wszyscy oczekujący będą mieli priorytet.
Gotowa jestem się założyć, że minister nie oszacował, jak przesunięcie leczenia chorych z nowotworami ze szpitali, które do tej pory wykonywały operacje onkologiczne, do wyspecjalizowanych centrów onkologii wpłynie na dostęp tych chorych do operacji. Czy ośrodki onkologiczne podołają z dnia na dzień tym wszystkim zwiększonym zadaniom? A będą musiały, bo pieniądze na to leczenie zostaną przesunięte. Minister poinformował, że chodzi o 2 mld zł rocznie.
Opieka nad chorymi po zakończonej terapii ma spaść na lekarzy rodzinnych.
To dodatkowe olbrzymie zadanie, któremu nie będą w stanie sprostać. Tych lekarzy od lat jest za mało. Co gorsza, dopływ nowych lekarzy rodzinnych w ostatnich latach to wąski strumyk, który nawet nie wypełnia braków wynikających z przechodzenia lekarzy na emeryturę.
– Zmiana już się zaczęła – triumfował minister podczas konferencji prasowej, powołując się na świeżo uchwalone poprawki ustawowe, według których internista i pediatra będą mogli wspólnie stworzyć poradnię lekarza rodzinnego. Nie rozumiem tego triumfalizmu. Pediatrzy w POZ pracują od 15 lat. Jedni zrobili dodatkową specjalizację z medycyny rodzinnej tzw. krótką ścieżką, inni są zatrudnieni w POZ przez lekarzy rodzinnych i przyjmują dzieci, tak samo jak przed reformą. Szpitale na dyżury przyjmują pediatrów z łapanki (często emerytów), bo ich brakuje. Zmiana ustawowa nie rozmnoży lekarzy tej specjalności.
Brakuje lekarzy, brakuje pieniędzy, pacjentów przybędzie, a poprawić sytuację mają zmiany organizacyjne. Zmiany organizacyjne są potrzebne, ale zbyt często okazywało się już, że nieprzemyślane w szczegółach zapisy ustaw i rozporządzeń tylko pogarszały los chorego. No cóż, będzie bolało, bo tak nam obiecał minister. Tylko chorych szkoda.

Archiwum