16 września 2004

Okiem Adama Galewskiego (rewizora)

Kanikuła. Okres urlopowy. Nie dla nas. Lekarze funkcjonować muszą zawsze i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy, za małe pieniądze. Kiedy się to zmieni?

Jak równamy do bogatej Unii, to wyrównujmy w obie strony. Jakoś nie słychać o emigracji zarobkowej z Zachodu do nas. Czy ktoś liczy, ilu z nas wyjechało? Tymczasem akademie medyczne zwiększają rekrutację, tworzą nowe wydziały, studia płatne itd. Gdzie ci absolwenci będą pracować? Wydaje się, że samorządne i samodzielne akademie przesadzają. A przecież jest instrument regulacyjny. Pieniądze, nasze, rządowe.
16 czerwca w słynnym Klubie Lekarza w Al. Ujazdowskich, lokalu pięknym i wspaniałym, odbyła się promocja książki Marka Wrońskiego o zagadce śmierci prof. Mariana Grzybowskiego, wybitnego uczonego, profesora AM, kierownika Kliniki Dermatologicznej przy ul. Koszykowej w Warszawie. Mam coś w tej sprawie do powiedzenia, bowiem mój ojciec (dyplom lekarza uniwersytetu Józefa Piłsudskiego w 1936 r.) terminował u prof. Grzybowskiego i przed śmiercią kilka problemów mi naświetlił.
Nikt nie udowodnił w tej sprawie roli dr Jabłońskiej, która została na wiele lat następczynią kierownika Kliniki. Kariera zresztą błyskotliwa. Natomiast tzw. środowisko miało pretensje, że po prostu nie pomogła aresztowanemu szefowi, a możliwości (znajomości) miała ogromne. Spotkanie w Klubie Lekarza, kolejne w tej sprawie, też niczego nie wyjaśniło. Dla nas, członków Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego, było to przywołanie pamięci i oddanie hołdu naszemu prezesowi, pierwszemu po II wojnie światowej. Funkcję tę zawsze piastowali wybitni lekarze. I nadal tak jest. Odnotowuję to spotkanie, aby nasi młodsi koledzy byli pewni, że nie zapominamy. Obowiązkiem naszym jest ustawiczne oddawanie czci nauczycielom. Pięknie to zresztą ujął obecny prezes TLW prof. Jerzy Jurkiewicz. A sala była pełna.
Pisałem już o kontaktach Towarzystwa ze studenckimi kołami naukowymi. Teraz sprawa się zmaterializowała. Najlepsi studenci, a tylko tacy działają w kołach naukowych, zostają przyjęci do naszego Towarzystwa. Ta sztafeta pokoleń to wielki sukces Towarzystwa i władz Alma Mater. Dziękujemy. Zachęcam młodych kolegów – i tych, którzy ciężko pracują, uczą się, robią specjalizację, i tych „luźniejszych” – do naszego Towarzystwa, do klubu, wkrótce w nowej siedzibie przy ul. Raszyńskiej, blisko uczelni.
25 czerwca została podjęta próba zwolnienia z pracy koleżanki z Radomia, która z wyboru pełni funkcję z-cy rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Przeważyła dojrzałość Rady. Nie wyrażono zgody, nie będzie żadnych precedensów. To mnie osobiście cieszy. Do Kolegi Dyrektora (magistra, nie lekarza), który restrukturyzuje szpital, apeluję, aby najpierw zwolnił połowę administracji. Ta czapka bardzo nas uwiera. Służę skutecznymi konsultacjami. Otóż lekarz jest osobą numer jeden w placówkach służby zdrowia. Bez nas wszyscy inni, z dyrektorami SPZOZ-ów na czele, nie mieliby pracy. Wiem, co piszę, bo dyrektorem jestem już 27 lat.
Za komuny istniała jedna obowiązkowa gazeta – tygodnik. Organ jedynie słusznych związków zawodowych, czyli słynna „Służba Zdrowia”. Otóż oświadczam wszem i wobec, że obecna „Służba Zdrowia” to coś wręcz przeciwnego. Udało się przetrwać. „Dziennik Ogólnopolski” to wymóg formalny, dla ogłoszeń. Redaktor naczelna, kiedyś zwolniona z pracy, oświadczyła: „ja tu kiedyś wrócę”. Za nowej Polski wróciła i zrobiła chyba najlepsze pismo dla wszystkich związanych z ochroną zdrowia. Pisuje tam wielu moich kolegów. (Ja też kiedyś powiedziałem bolszewikom, że wrócę, kiedy przez pocztę mnie odwoływali).
22 lipca z okazji 55-lecia odbyła się w Łazienkach uroczystość jubileuszowa. Przybyła śmietanka, sam kwiat znanych mi dobrze, ciężko pracujących ludzi. Obejrzeliśmy znakomity film o śp. Alinie Pieńkowskiej pt. „Historia jednego życia”. To była postać legenda. Uczciwa, solidna, konsekwentna. Wzór do naśladowania. Redakcja zorganizowała konkurs pod chytrym tytułem: „Kto w Polsce uczynił więcej dobrego niż złego w ochronie zdrowia”. Czy w ogóle są tacy kandydaci? Wygrał Andrzej Sośnierz, były szef „chorej kasy” na Śląsku. Dziesiątka nominowanych to m.in. Katarzyna Tymowska, Marek Balicki, Zbigniew Religa, Krzysztof Kuszewski, Marek Wójtowicz. To są na pewno ci, którzy nic nie zepsuli, a usiłowali reformować cały system. W kuluarach słychać było o kandydatach konkursu „Kto najwięcej uczynił złego”. (Moim zdaniem, to ludzie starego, patologicznego systemu i ich następcy). Chwała redakcji. Warszawska Izba jest prenumeratorem. Zachęcam dyrektorów SPZOZ-ów do uczynienia tego samego. Warto.
Dr Marek Balicki to odważny człowiek. Kiedy go spotykam, zawsze mówię głośno: „Idzie nasz kolega, przyjaciel lekarzy”. W życzeniach, które mu przesłałem, napisałem, że zapanowała radość w izbie lekarskiej, STOMOZ-ie, towarzystwach lekarskich. Już mu się udało przepchnąć przez Sejm starą-nową ustawę. To klajster, ale nie było innego wyjścia. Nasze stanowisko jest jasne. To kolejna próba naprawy złego – „socjal-komuny”. Wbrew pacjentom i lekarzom. W próbach stworzenia nowego, zdrowego i normalnego systemu nasz kolega minister może na nas liczyć, nie tylko we własnym, dobrze pojętym interesie – „dobro chorego jest celem najwyższym”. Po to ukończyliśmy medycynę.
Tymczasem Komisja Rewizyjna z powodzeniem zakończyła rozwiązywanie zaległych spraw finansowych. Rozdmuchiwanie sztucznych afer niczemu nie służy. Zgoda buduje. Patrzy na nas ponad 20 tysięcy lekarzy z województwa mazowieckiego, a kampania wyborcza wkrótce.
3 sierpnia udałem się na zgromadzenie wspólników spółki-córki naszej Izby „Medbroker”. Firma się rozwija. Jest pomysł na poszerzenie działalności nawet na całą Polskę. Są dochody. Mają być one przeznaczane na wspólne potrzeby spółki i jej matki, czyli naszej Izby. A zatem pomysł był udany. „Medbroker” jest solidny i wiarygodny. Ma najlepsze oferty. Zachęcam więc Kolegów Dyrektorów do ubezpieczenia swoich szpitali i przychodni u tego najtańszego brokera. Warto. Ja tak robię. Również jako indywidualna specjalistyczna praktyka lekarska.
Napływają do mnie pytania, o co naprawdę trwa walka w NFZ. Krótko wyjaśniam. O pieniądze. Duże. Otóż w Polsce jest grubo ponad 8 (osiem) miliardów dolarów pozabudżetowych luźnych pieniędzy. Ktoś musi je skonsumować! Powinni pacjenci, bo to oni płacą składki, ale istnieją międzynarodowe gangi kapitałowe, które chcą się „załapać” na tę forsę. Mają swoje macki i ludzi w Polsce. I skutecznie część naszych składkowych pieniędzy zarabiają. Jest to wiedza powszechna, ale zbyt dużo jest beneficjentów tego chorego systemu, aby go zmienić. I to by było na tyle.
Zbliża się jesień, czas zjazdów, sympozjów, kursów. A więc do nauki! Wytrwałości!

Archiwum