19 września 2009

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego (cz. II)

Część I zamieściliśmy w poprzednim numerze

Sytuacja powoli się stabilizowała. Na szczęście, założono w szpitalu punkt opatrunkowy niemiecki, co pociągnęło za sobą pozbycie się Kałmuków. Jednak byliśmy ograniczeni w ruchach, gdyż Niemcy nie pozwalali na opuszczenie szpitala. Zresztą nie było to bezpieczne.
Z okna widziałem wielokrotnie zatrzymywanych cywilów, którym polecano udanie się na pobliskie kartoflisko i strzelano w głowę. Padali zwiotczali na ziemię.
Dr Woźniewski okazał się człowiekiem opatrznościowym. Zorganizował opiekę nad chorymi i rannymi, zajął się zaopatrzeniem szpitala w żywność i wodę. Znał doskonale niemiecki, więc wykłócił się z żołnierzami, gdy szabrowali szpital. Warszawa walczyła pod ostrzałem artyleryjskim i w czasie ciągłych nalotów. Rozpoczęły się sporadyczne loty alianckie. Nocą zbliżały się do płonącego miasta, dokonując zrzutów. Niestety, znaczny odsetek samolotów trafiano ogniem artylerii przeciwlotniczej. 17 sierpnia Niemcy zwinęli punkt sanitarny, przenosząc się bliżej linii frontu. Objąłem wtedy zaimprowizowane ambulatorium.
Wreszcie, w końcu sierpnia, nastąpił ten długo oczekiwany akt ze strony niemieckiej. Skończyły się rozstrzeliwania, kościół św. Wojciecha stał się punktem, do którego podążały masy ludzi ewakuowanych z poszczególnych dzielnic Warszawy. Dr Woźniewski kilkakrotnie chodził do kościoła, za każdym razem udawało mu się wydobyć kilku, a nawet kilkunastu żołnierzy AK.
Exodus warszawiaków trwał nadal. Wzmagał się ostrzał artyleryjski i naloty sowieckie, wreszcie, w połowie września, nastąpiło zajęcie Pragi przez Armię Czerwoną. Mieliśmy nadzieję, że ofensywa pójdzie dalej, ale skończyło się tylko na tym. 18 września przeżyliśmy nalot 100 fortec amerykańskich. Zostały przywitane ostrym ogniem dział przeciwlotniczych, który z powodu znacznej wysokości nie przyniósł szkód Amerykanom. W pewnym momencie rozwinęło się kilkaset spadochronów. Nie wiedzieliśmy, czy to desant, czy tylko zrzuty. Ostrzał jeszcze się wzmógł. Po dłuższej chwili było już jasne, że to zrzuty. Część Niemcy zestrzelili, większa ilość pojemników spadla na tereny zajęte przez wojsko niemieckie, tylko kilkanaście wylądowało na terenie polskim. Jeszcze jedno rozczarowanie!
Tymczasem Niemcy przystąpili do planowego niszczenia pozostałych na Woli obiektów. Miotaczami płomieni podpalali domy, ulica po ulicy. Jeśli pożar wygasał, rozpoczynali akcję na nowo. W ten sposób likwidowali resztki ocalałego miasta. To samo robili z innymi dzielnicami, opuszczonymi przez mieszkańców.
Przybył Szpital Maltański, Szpital św. Rocha z dr. Wiechno. Przywitaliśmy się radośnie, gdyż Wojtek słyszał, że zginęliśmy. Coraz częściej mówiło się o ewakuacji szpitala. Mijał dzień za dniem i nic się nie działo, poza tłumami warszawiaków opuszczającymi miasto. Kiedyś wśród wychodzących spotkałem Zofię Kossak. Na pytanie, czy czegoś nie potrzebuje, machnęła tylko ręką, kompletnie przybita tragedią powstania.
Niemcy dostarczyli z honorami, niesioną na siatce od łóżka, Marię Rodziewiczównę. Miała 100 lat i dopominała się kwaszonej kapusty. Niestety, nie mogłem zaspokoić jej życzenia.
W końcu września Teresa zobaczyła jadącego na furce Miecza Kurzynę. Z okrzykiem „mein Bruder, mein Bruder!” wyciągnęła go z transportu. Miecz był wymizerowany i ranny w nogę. Nie mógł uwierzyć, że żyjemy, gdyż Ojciec Paweł odprawił za nas Mszę Świętą, gdy miała miejsce rzeź rannych w Szpitalu Karola i Marii. Dr Woźniewski zatrudnił go w charakterze scheismeistra, my zajęliśmy się wyrobieniem mu kenkarty na prawdziwe nazwisko.
Spotkanie z Mieczem, poza radością, pogrążyło nas w głębokim smutku. Dowiedzieliśmy się o śmierci Tadeusza Kurzyny, Zdzisława Piaseckiego, brata Bolesława. W czasie przenoszenia meldunku do Radosława zginęła Halina Piasecka, żona Bolesława, przeszyta serią z karabinu maszynowego.
W szpitalu powstańczym przy ul. Długiej, 2 września, poległa Nina Wyleżyńska wraz z kilkoma koleżankami. Miała stopień podporucznika i była odznaczona Krzyżem Walecznych. Była to już druga osoba z rodzeństwa Teresy (Mai), która zginęła. Jej brat, Ludomir Wyleżyński, zginął pod koniec lipca w partyzantce na skraju Puszczy Rudnickiej i Ruskiej.
Czytając „Nowy wspaniały świat” Huxleya, zginął Włodzimierz Pietrzak, ranny odłamkami granatu w głowę. Spełniło się moje ponure proroctwo, że lepszy jest jego mózg w czaszce niż na ścianie, gdy usiłowałem mu wytłumaczyć, by nie brał udziału w powstaniu. W czasie pożaru Szpitala Jana Bożego spaliła się jego żona Irena. Polegli Gajcy i Stroiński i wielu, wielu innych, wśród nich dowódca „Miotły” mjr „Niebora” (Franciszek Mazurkiewicz). Pozostała po nich pamięć przelanej krwi, a przecież stanowili tylko cząstkę poległych, których tysiące zginęły na barykadach Warszawy.
Mówi się, że zginął kwiat inteligencji polskiej i w istocie tak było. Miną lata, zanim luka pozostała po nich zostanie wypełniona. Hekatomba krwi, o której mówił gen. Okulicki, została spełniona, Warszawa wraz z niewymiernymi stratami w kulturze – zniszczona. Świat milczał i nie był wstrząśnięty tragedią powstania. Armia Czerwona stała na linii Wisły z bronią u nogi. „Witamy ciebie, czerwona zarazo”, jak pisał nieznany autor – powstaniec, który stracił już wszelką nadzieję.
Powstanie dogasało. 2 października został podpisany akt kapitulacji Warszawy. Wszyscy akowcy mieli opuścić miasto, zdając broń, i jechać do stalagów i oflagów. Ludność miała również zostać ewakuowana.
Następnego dnia postanowiliśmy udać się do Śródmieścia. Wyruszyliśmy rano, ja w towarzystwie kilku sanitariuszek, wśród nich oczywiście była Teresa. Koło kościoła na Chłodnej zatrzymał nas uzbrojony gestapowiec. „Dokąd pan prowadzi te kobiety?” – zapytał czystą polszczyzną. „Do Śródmieścia, po zaopatrzenie Szpitala Wolskiego” – odpowiedziałem. Gestapowiec długo się namyślał, wreszcie pozwolił dziewczętom iść dalej, a mnie kazał wracać do szpitala. Teresa przeżyła chwile grozy, gdyż była pewna, że esesman po zawróceniu zastrzeli mnie.
Przybyla dr Misiewicz, wicedyrektor Instytutu Gruźlicy. Ponieważ rozmowy o ewakuacji szpitala posuwały się, szybko doszliśmy do porozumienia.
Nadszedł dzień 10 października. Pożegnaliśmy się z dr. Woźniewskim bardzo serdecznie, jeszcze raz wyrażając podziw dla jego postawy w czasie 2 miesięcy działalności szpitala. Przecież to przede wszystkim dzięki jego staraniom około 500 chorych przetrwało te czasy pełne grozy.
Udaliśmy się na Dworzec Zachodni, gdzie był już podstawiony pociąg złożony z wagonów towarowych. Załadowaliśmy chorych i sprzęt i po kilku godzinach oczekiwania pociąg wreszcie ruszył.

Jerzy Hagmajer

Urywki ze wspomnień
z Powstania Warszawskiego,
nigdzie dotychczas niepublikowane,
przekazane redakcji „Pulsu”
przez dr n. med. Elżbietę Hagmajer,
córkę dr. Jerzego Hagmajera.

Jerzy Hagmajer (1913-1998) – chirurg, działacz ruchu narodowego, zastępca komendanta głównego Konfederacji Narodu (KN) Bolesława Piaseckiego, porucznik Armii Krajowej ps. „Kiejstut”, w czasie Powstania Warszawskiego w zgrupowaniu „Radosław”.
W latach 1945-1980 lekarz chirurg w Szpitalu Praskim, zastępca ordynatora III oddziału chirurgicznego, dyrektor przychodni szpitalnej. Organizator i pierwszy dyrektor (1949-1950) Liceum Ogólnokształcącego pod wezwaniem św. Augustyna. Współzałożyciel tygodnika „Dziś i Jutro” oraz Stowarzyszenia PAX (przez wiele lat wiceprzewodniczący). Redaktor tygodnika „Kierunki”. Poseł na Sejm PRL III, IV, V i VI kadencji.
Odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem AK, Komandorią Orderu Odrodzenia Polski.

Archiwum