10 grudnia 2003

Noc stanu wojennego…dziś, tylko cokolwiek dalej

Pamięci przyjaciół, którzy odeszli (w 22. rocznicę)

Sobota, 12 grudnia 1981 roku, zapowiadała się mroźnie i śnieżnie. Rzeczywiście, w godzinach popołudniowych na dobre zaczął sypać śnieg i dął silny wiatr. Dla mnie i mojej żony, Ani, dzień ten był pracowity, bowiem na wieczór zaprosiłem gości, najbliższych przyjaciół, do naszego mieszkania na Ursynowie. Przyjęcie wydawaliśmy z okazji mojego pożegnania – bowiem w końcu grudnia miałem wyjechać do Libii, na zaproszenie Uniwersytetu Garyounis w Benghazi, w charakterze profesora kontraktowego.
Zdobycie jedzenia na imprezę, w czasach gdy w sklepach były puste półki i ocet, stanowiło nie lada wyczyn. Dzięki uprzejmości kierownika bufetu w szpitalu przy ul. Banacha w Warszawie, gdzie wówczas pracowałem, udało mi się zdobyć na zapleczu kilka kilogramów poszukiwanej ryby – karguleny i niezbędną ilość wędlin. Na owe czasy był to sukces. Pełen dumy wróciłem do domu i zabraliśmy się do przygotowywania przyjęcia. Oczekiwaliśmy przyjaciół od godziny 20.00. Naszą 6-letnią córeczkę, Kasię, zawiozłem do swoich rodziców na ul. Natolińską, gdzie miała przenocować.
Pierwsi goście zaczęli się schodzić, a ponieważ były to przeważnie znakomitości życia artystycznego, naukowego i politycznego, wymienię ich z nazwiska. I tak przybyli: Edmund Osmańczyk, dziennikarz i publicysta, z żoną, Jolantą Klimowicz, również dziennikarką; Wanda Falkowska, dziennikarka „Polityki”, z mężem, Feliksem Szymańskim, znanym architektem; Stasio Podemski, dziennikarz „Polityki”, z żoną, Adą, lekarką; Janusz Morgenstern, reżyser filmowy, z żoną, Krysią Cierniak; Mieczysław Rakowski, były naczelny „Polityki”, wówczas wicepremier, z żoną, Elą Kępińską, aktorką; Jerzy Szczerbań, profesor chirurgii w AM, z żoną, Niusią, lekarką, i synem, Andrzejem; Maciej Sierpiński, znany warszawski chirurg ze szpitala przy ul. Banacha; Krzysztof T. Toeplitz z żoną, Bożenką; Mieczysław Wilczek, jeszcze wówczas nie minister przemysłu, ale znany biznesmen, z żoną, Gizelą; moja siostra, Maruszka (bez męża Eryka Lipińskiego, który wtedy był w Londynie); Krzysztof Materna, dobrze zapowiadający się aktor estradowy, z żoną, Majeczką, tancerką; Zbyszek Szomański, przedsiębiorca z Londynu; Marcin Borowicz, mój brat, z żoną, Ewą Wanat, solistką jazzowego zespołu NOVI SINGERS; Andrzej Mozołowski, dziennikarz „Polityki”, z żoną, Jolą; Antoni Marianowicz, publicysta, pisarz i poeta (późniejszy prezes ZAIKS-u), z żoną, Ritą; prof. Romuald Schild, znany archeolog, z żoną, Krystyną; Karol Małcużyński, znany publicysta, z żoną, Ireną, lekarką; Maciek Daniel, niezwykle popularna postać w Warszawie, z żoną, Marysią, lekarką.
„Balanga” rozkręciła się na dobre. Alkoholu nie żałowałem. Mimo to COŚ czuło się w powietrzu. Mówiło się przeważnie o zapowiadanym przez „Solidarność” na 17 grudnia strajku generalnym. Zdawaliśmy sobie sprawę, czym to się może skończyć. Oczywiście wszyscy staraliśmy się uzyskać informacje od Rakowskiego, który był po bezpośrednich rozmowach z Wałęsą.
Nic nie zapowiadało tego, że za dwie godziny będzie stan wojenny. Rakowski zachowywał kamienną twarz pokerzysty, chociaż doskonale wiedział, co się wkrótce stanie. (Mówił o tym w wywiadzie dla „Times’a”, udzielonym Orianie Fallaci w lutym 1982 roku).
W „Polityce” (nr 50 z 13 XII 86), w tekście pt. „Ostateczna decyzja”, MFR tak pisał o moim pożegnalnym wieczorze: Wieczorem tego dnia, a była to sobota (12 grudnia – przyp. J. B.), musiałem rozpatrzyć pewien dylemat dotyczący mojego życia prywatnego. W końcu listopada jeden z naszych przyjaciół, lekarz, który 14 grudnia miał wylecieć do Libii (miałem wylecieć w końcu grudnia – przyp. J. B.) zaprosił nas właśnie na sobotę, 12 grudnia, na pożegnalną kolację. Zastanawiałem się, co w tej sytuacji powinienem zrobić. Nie pójść? Nie znajdowałem żadnego przekonywającego uzasadnienia dla odmowy. I jak to wytłumaczyć żonie? Postanowiłem więc pójść. Było dużo ludzi, i jak to w tych czasach bywało, głównym tematem rozmów była polityka. Nie byłem w tym dniu skory do rozmów. O 23 powiedziałem gospodarzowi wieczoru, że muszę jeszcze wrócić do pracy. Żona już była wcześniej uprzedzona, że mam jeszcze coś do zrobienia w biurze. Jest oczywiste, że o niczym nie wiedziała. Tak więc noc z 12 na 13 grudnia spędziłem w gmachu Urzędu Rady Ministrów…
I rzeczywiście, Rakowski, wychodząc i żegnając się ze mną i moją żoną, zwrócił się do mojej siostry: „Wracasz w tym samym kierunku, zaopiekuj się Elą i podrzuć ją po drodze, gdy przyjęcie się skończy. Ja, niestety, muszę już wyjść”.
W miarę wypijania drinków nastrój się poprawiał. Ze łbów, jak mawiał Zagłoba, „się kurzyło”. Około 2.00 (już w stanie wojennym) goście zaczęli się rozchodzić.
Rano, 13 grudnia, dzwonię do rodziców. Telefon głuchy. Włączam telewizor, a tu brak obrazu. Pytam sąsiada, czy ma czynny telefon i czy działa u niego telewizor. Po chwili mi mówi, że nie. W dalszym ciągu, lekko skacowany, myślę, że to jakaś awaria. Aż tu po chwili w telewizorze pokazuje się gen. Jaruzelski i ogłasza stan wojenny ze wszystkimi konsekwencjami z tego wynikającymi.
Śnieg, wiatr i zimno. Widać patrole żołnierskie na ulicach. Jadę z żoną na Natolińską do rodziców po naszą Kasię. Na Mokotowskiej, która jest zamknięta, przed siedzibą „Solidarności” regionu Mazowsze pełno milicji i wojska. Zajęli budynek i szukają Zbigniewa Bujaka. Przerażeni tym wszystkim, wracamy z Kasią na Ursynów szczęśliwi, że pomimo wojny jesteśmy razem.
Wszystkie procedury związane z wyjazdem za granicę, co w stanie wojennym było prawie niemożliwe, musiałem załatwiać od nowa. Do Libii wyleciałem dopiero w początkach marca.
Przyjaciele uczestniczący w naszym przyjęciu tej historycznej nocy, z 12 na 13 grudnia, nazwali je „Titanic Party”.
Niestety, w ciągu tych 22 lat od stanu wojennego wielu uczestników naszego historycznego party zmarło. Nie żyje już moja żona, Ania. Zmarli także Wanda Falkowska i jej mąż, Feliks; Karol Małcużyński i jego żona, Irena; Maciek Daniel; Zbyszek Szomański; Edmund Osmańczyk i, ostatnio, Antoni Marianowicz oraz Andrzej Mozołowski, który w czasie przyjęcia odczytał na moje pożegnanie dowcipny wierszyk własnego autorstwa. Im też przede wszystkim dedykuję te wspomnienia. Ich wszystkich i ten wieczór będę pamiętał do końca życia.

Jerzy Borowicz

Archiwum