28 sierpnia 2015

Sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim

Na XXXV Okręgowym Zjeździe Lekarzy OIL w Warszawie Barbara Wilczyńska-Sekulska i Danuta Sarnecka-Stefanowicz zostały odznaczone Medalem im. Jerzego Moskwy.

„Penelopa”
Doktor Barbara Wilczyńska-Sekulska do dziś jest aktywna w środowisku żołnierzy batalionu AK „Kiliński”, w którego szeregi weszła jako szesnastolatka w 1942 r.
Urodziła się w Warszawie, w rodzinie pielęgnującej patriotyczne tradycje. Ojciec Edward w wieku 17 lat brał udział w wojnie 1920 r. jako ochotnik. W 1939 skończyła szkołę powszechną i zdała do Gimnazjum im. Jana Kochanowskiego. Przez całą okupację uczęszczała na tajne komplety. Wstąpiła do AK i przyjęła pseudonim „Penelopa”. W tym samym batalionie była matka Barbary – Helena. Obie zostały sanitariuszkami, przeszły rozszerzone szkolenia sanitarne, miały wykłady i praktyki w Szpitalu Dzieciątka Jezus i Szpitalu Maltańskim przy ul. Senatorskiej. Barbara brała udział w akcji „Wawer”.
W Powstaniu Warszawskim uczestniczyła w walkach na Woli, Starym Mieście i Żoliborzu. Wielokrotnie przenosiła rannych, m.in. do Szpitala Maltańskiego, w którym wraz z koleżankami została zatrudniona jako sanitariuszka. Szpital był pod ostrzałem, bowiem wokół Ogrodu Saskiego toczyły się walki. W końcu szpital zajęli Niemcy, na szczęście wycofali się, nie robiąc krzywdy chorym.
Na Starym Mieście Barbara ze swoim batalionem doszła do Wytwórni Papierów Wartościowych. Niestety, rozpadła się czwarta kompania. Ci, którzy zostali ze Starego Miasta, kanałami przeszli na Żoliborz. Stamtąd mieli przetransportować broń z Kampinosu, lecz akcja się nie udała.
Helenę i Barbarę przydzielono do Zgrupowania „Żubr”.
W budynku Straży Pożarnej przy ul. Potockiej był punkt sanitarny, z którego docierały z patrolem aż do tzw. Olejarni, punktu najdalej wysuniętego w stronę Wisły. Niemcy zaatakowali placówkę, bo obawiali się, że Rosjanie zajmujący Pragę mogą w tym miejscu zdobyć przyczółek po lewej stronie Wisły. W czasie ataku matka Barbary została ranna. Rannych przenoszono rowami do siedziby Straży Pożarnej, a potem do szpitala przy ul. Krechowieckiej. Na Żoliborzu pozostały do 30 września, do kapitulacji dzielnicy. Wyszły z cywilami na dworzec Warszawa Zachodnia, skąd Niemcy wywozili ludzi do obozu w Pruszkowie. Wydostały się z obozu dzięki pomocy lekarzy, którzy orzekli, że nie nadają się do wywózki. Popowstaniową wędrówkę zakończyły w Krakowie, gdzie czekał już ojciec. Tam Barbara zdała maturę. Ponieważ ojciec był znakomitym technikiem protetykiem, chciał, aby córka została dentystką.
Skończyła stomatologię w Łodzi w 1950 r., a od 1949 już pracowała. – Nasze pokolenie miało takie uczucie, że wszystko straciliśmy, zostało tylko to, co w głowie – mówi pani Barbara. – Dlatego tak bardzo chcieliśmy się uczyć.
Wróciła do Warszawy. Wiele lat pracowała w ZOZ Śródmieście, przy ul. Mariańskiej, potem przy Mazowieckiej, a także w prywatnym gabinecie – w sumie po kilkanaście godzin dziennie. Na kilka lat wyjechała do Turyngii. Podczas studiów wyszła za mąż za kolegę z roku. Mieli dwóch synów – Jarosława i Lesława. Dziś żyje już tylko jeden.
Zawsze działała społecznie, dlatego teraz też udziela się w środowisku AK-owców. Od 2012 r. jest prezesem Zarządu Ogólnokrajowego Środowiska Batalionu „Kiliński”, które należy do Światowego Związku Żołnierzy AK. Właśnie została wybrana na drugą kadencję. Z dawnymi kolegami spotyka się w gmachu PAST-y, w izbie pamięci, a 20 sierpnia, w rocznicę zdobycia budynku, na uroczystościach: mszy w kościele pw. Wszystkich Świętych, na pl. Grzybowskim, oraz podczas ceremonii składania kwiatów pod budynkiem PAST-y przy Zielnej. Od lat organizacja przekazuje patriotyczne wartości uczniom warszawskich szkół: Technikum im. Kasprzaka i Gimnazjum nr 38 im. Marii Skłodowskiej-Curie, a wcześniej także Szkoły Sportowej im. płk Leliwy-Rojcewicza, dowódcy batalionu „Kiliński” (obecnie placówka nie istnieje). Uczniowie pomagają powstańcom podczas uroczystości, a także opiekują się kwaterą na Powązkach.

„Magdalena”
Doktor Danuta Sarnecka-Stefanowicz mimo upływu lat doskonale pamięta swoje okupacyjne i powstańcze losy. Urodziła się w Łodzi. Rodzice – nauczyciele i społecznicy, przenieśli się do Warszawy, gdyż ojciec musiał szukać pracy po zwolnieniu ze szkoły z powodu przekonań. W stolicy zamieszkali na Lesznie. Ponieważ ojciec pracował w żydowskiej szkole, jeździła na wakacje z jej uczniami.
W czasie okupacji uczyła się w szkole handlowej. Droga do niej wiodła przez getto, w którym widziała straszne rzeczy: szkielety ludzi, żebrzące z głodu dzieci. W szkole poza rachunkowością i stenografią potajemnie uczono także polskiego i historii. Należała do Szarych Szeregów, brat był w AK.
Przygotowanie sanitarne zdobyła m.in. podczas praktyki w Szpitalu św. Rocha. Tuż przed Powstaniem złożyła przysięgę w AK, przyjęła pseudonim „Magdalena”. Pierwszym przydziałem był punkt sanitarny w al. Wojska Polskiego. Swoje pierwsze zadanie wykonała z koleżanką, harcerką Lenką. Pod ostrzałem przebiegły szeroką aleję, aby przenieść rannego żołnierza. Udało się, mimo że chłopak był wielki i ciężki. Trafił do szpitala i modlił się za swoje wybawicielki.
Potem przeszły na barykadę przy ul. Śmiałej, gdzie pełniły różne funkcje, m.in. dostarczały żywność. Pewnego razu, gdy wracały z piekarni z chlebem, przelatująca kula wystrzelona przez snajpera obcięła Danucie warkocz. Nocą wykradały się do ogródków działkowych po warzywa. Niemcy robili to samo. Którejś nocy w ciemności zderzyła się plecami z Niemcem, który kradł pomidory. Miała pistolet, „piątkę”, strzeliła i raniła go. Oboje uciekli w przeciwne strony. Po tym wydarzeniu oddała broń, uznała bowiem, że nie potrafi zabijać.
Na barykadę trafił osierocony kilkuletni chłopiec, którego rodziców „Magdalena” opatrywała w ostatnich chwilach ich życia. Został jej „adiutantem”. Biegał za nią, nosił torbę, wykonywał jej polecenia. Zgubił się dopiero ostatniego dnia Powstania, a wraz z nim jej torba z dokumentami i medalikiem. Danusia nie miała nawet opaski powstańczej.
Chłopczyk ocalał jednak. Kilka lat po wojnie przyniósł do szpitala, w którym pracowała, lecz niestety podczas jej nieobecności, paczkę. Były w niej medalik i list z jednym słowem „dziękuję”. Nie mieszkał w Warszawie, przyjechał tylko po wizę i wyjeżdżał do USA. Nie spotkali się już.
Oddział „Magdaleny” Niemcy wystrzelali ostatniego dnia, gdy powstańcy wychodzili się poddać. Widziała to z daleka. Potem trafiła do obozu w Pruszkowie i została wywieziona do Niemiec. Trudne chwile wcale się nie skończyły. Zarówno pobyt w obozie, jak i droga powrotna do Polski pełne były dramatycznych zdarzeń. Jednym z nich był transport do Ravensbrück. Kobiety od śmierci uratował tylko fakt, że w obozie zepsuł się piec do palenia ofiar. Była świadkiem linczu na niemieckim strażniku, a w drodze powrotnej do kraju – gwałtu Rosjan na polskiej dziewczynie. W końcu jednak znalazła się w ojczyźnie.
Maturę zdała po wojnie w Łodzi, studiowała medycynę w Warszawie. W Szpitalu Dzieciątka Jezus, gdzie pracowała w ramach stypendium, specjalizowała się w ortopedii. Jej szefem był wspaniały ortopeda prof. Adam Gruca. Całe zawodowe życie starała się pracować zgodnie z wyznawaną przez niego zasadą: „Operuj tak szybko, jak to możliwe, i tak wolno, jak to konieczne. A przed zabiegiem zajrzyj do atlasu”. Zrobiła również specjalizację z chirurgii plastycznej. Pracowała do 80. roku życia.
Z mężem Andrzejem Stefanowiczem, inżynierem, którego poślubiła jeszcze na studiach, wychowała troje dzieci, w tym chłopca przygarniętego z domu dziecka.

Małgorzata Skarbek

Archiwum