11 czerwca 2011

Był taki chór

Nieuwaga Temidy
Pewnego dnia, ponad pół wieku temu, poważna bogini Temida na chwilę zdjęła z oczu przepaskę i zostawiła ją na balustradzie pałacowych schodów.
Sprytna Medycyna skorzystała z okazji i zasłoniła sobie oczy, udając boginię. Postanowiła działać. Rozejrzała się wokół i wskazała mnie boskim palcem znużonemu ciszą Losowi (też udawał boga). Stało się. Zostałam studentką Akademii Medycznej. Chemia, fizyka, anatomia. Ciężka praca, bardzo dużo nauki. Zaczęłam szukać drogi do muzyki, do śpiewania. Przerażały obawy rodziców (byłam daleka od pełnoletności), wielogodzinne ćwiczenia, a jeszcze męczące dojazdy pociągiem. Zdecydowałam, że wszystkiemu dam radę.
Gdy się kocha muzykę, szuka się ludzi, którzy czują podobnie, i chce się z nimi dzielić przyjemność jej uprawiania. Znalazłam chór. Lubiłam śpiewać, dopiero co opuszczona szkoła dawała mi tę szansę, tu, w Akademii, postanowiłam stanąć wśród koleżanek i kolegów równie jak ja zafascynowanych czystością i harmonią dźwięków.
Ryszard Mikuś, chórmistrz, starszy kolega z IV roku, sprawdził mój słuch i zakwalifikował do sekcji altów. Dodał jeszcze, że w altach powinny być lepsze głosy. To zdanie dodało mi skrzydeł. Pobiegłam na egzamin do ogniska muzycznego i zapisałam się na emisję głosu. Chciałam sprostać oczekiwaniom Rysia i jeszcze bardziej cieszyć się śpiewaniem.

Ryszard Mikuś
Kolega, przed którym od pierwszego momentu czułam respekt. Skromny, z ciemną czupryną, energiczny, niepozorny, ale bardzo wymagający muzycznie, i to mi się podobało. Próby odbywały się w godzinach wieczornych, po wszystkich ćwiczeniach i wykładach. Zbieraliśmy się w sali balowej, na pierwszym piętrze Domu Medyka przy ul. Oczki 3. Rysio wymagał punktualności i solidności. Fachowe rozśpiewanie, krótka ocena sytuacji, kto się stara, a kto udaje przynależność do zespołu, co i gdzie będziemy śpiewać. Alty były bardzo miłą grupą dziewczyn. Marylka Lewandowska z mojego roku, Hala Bartoszewicz, Hania Drążkowska i Basia Bandurska z niższego roku, warszawskie „sowińszczanki” z Woli. Lubiłam ich towarzystwo i pamiętam do dziś, choć było wśród nas wiele innych. Maryla działa w Toruniu, Hania i Hala ciągle czynne i obecne w warszawskim środowisku medycznym, tylko Basia odeszła do krainy niepowrotów, przedwcześnie. Repertuaru nie ustalano z nami. Sądzę, że był wynikiem fachowych rozmów Ryśka Mikusia z Jurkiem Wojciechowskim (jeszcze nie miał dodatku Woy przed nazwiskiem), akompaniatorem, który wspomagał nas fortepianowo i miał chyba średnie wykształcenie muzyczne, zdobyte przed medycyną, w rodzinnym Włocławku. Akompaniował bardzo dobrze, ale nikt wtedy nie przypuszczał, że wyrośnie z niego prawdziwy kompozytor i profesor medycyny.
Mikuś dzielił stancję ze studentem Akademii Muzycznej, przyszłym wokalistą Filharmonii Narodowej Stefanem Czerskim. Jestem przekonana, że ta przyjaźń wiele dała ambitnemu medykowi, który umiał stworzyć bardzo dobry chór amatorski. Po latach zdarzyło się, że poznałam Stefana, który opowiedział mi o przyjaźni z wybitnie utalentowanym muzycznie studentem medycyny. I dotyczyło to właśnie Mikusia. Nie wiem, gdzie podziewa się Ryszard, który znalazł się po studiach w Koszalinie, bezwzględnym prawem nakazu pracy. Wiem, że nie podziękowałam mu za te wspaniałe lata w chórze i obcowanie z jego talentem. Boli mnie to niedopełnienie i brak wiadomości o losie kogoś tak wspaniałego.

Repertuar
Początek lat 50. ubiegłego wieku, cenzura, stalinizm, a tu ambicje młodych i muzykalnych ludzi, którzy chcą dotykać prawdziwej sztuki, a ktoś musi na to zezwolić. Jest więc hymn Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej, ale jako przeciwwaga mazur z opery „Straszny dwór” Moniuszki. Jest hołd dla skarbów kultury ludowej w postaci piosenek regionalnych, np. „Umrzyła gorolka” czy „W naszej wiosce muzyka”, ale za to hymn studentów (socjalistycznych); jest pieśń o walce o pokój, ale śpiewamy „Sonety krymskie” Mickiewicza z muzyką Moniuszki. Mądrość Rysia Mikusia i staranie, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że jest to działanie „szkodliwe ideologicznie”. Portret Bolesława Bieruta straszył nad estradą sali balowej, która była nie tylko miejscem naszych prób, ale też występów, tych na miejscu. Ale nie myśleliśmy o tym. Wpatrzeni w naszego dyrygenta, staraliśmy się sprostać jego wymaganiom, słusznym i mądrym. Pracowaliśmy z wielkim entuzjazmem, mimo zmęczenia, nawału zajęć i nauki. Gdy Rysio dał znak, jedynym problemem była czysta i mocna muzyka, potem uznanie koleżanek i kolegów, często jurorów (były festiwale i rywalizacja z innymi chórami akademickimi), w Warszawie i w innych miastach.

Stroje
Nikt nie zapewniał nam strojów koncertowych. W białych bluzeczkach i czarnych lub granatowych spódniczkach, my, soprany i alty, przypominałyśmy grzeczne wychowanki pensji dla dziewcząt; chłopcy w białych koszulach i ciemnych spodniach dopełniali skromnego obrazu. Dziś, gdy myślę o tym z perspektywy wyszukanych i przesadnych strojów, według projektów stylistów, nie mówiąc już o makijażu, fryzurach i całej machinie tzw. piękności, sądzę, że my wszyscy byliśmy… bardzo ładni, w naturalny i prawdziwie młodzieńczy sposób. Dlaczego zapominamy dziś, że najlepszym stylistą dwudziestolatków jest świeżość młodości, która ma jedyny i niepowtarzalny blask? Trwa on krótko i warto dać mu szansę. Przyjdą lata na „remonty i uzupełnienia”. Mówiąc o strojach, trzeba pamiętać, że nasza inwencja w staraniach o nadążanie za modą była wyjątkowa. Do tego stopnia, że mówiono o elegancji warszawskich studentek. Nosiłyśmy np. tzw. trumniaczki. Były to wystane w kolejce tenisówki, pomalowane na czarno zwykłą wodną farbą, idealne do tańca. Miałyśmy też sposób na bluzki. Kupowało się koszulki gimnastyczne i farbowało w domowym garnku na czarno. Bluzeczka biała z golfem nadawała się do występów chóralnych. U podstaw tej elegancji była też koszulka gimnastyczna, ale męska i zakładana tył na przód. Włosy? Modne były warkocze. Nie pamiętam loków ani żadnych piramid przypominających głowę cukru.

Cdn.

Jolanta Zaręba-Wronkowska

Archiwum