15 marca 2010

To idzie starość

A zatem nie obeszło się bez niespodzianek. Krajowy Zjazd Lekarzy zawsze wywoływał w środowisku nie lada emocje (pamiętam II Zjazd w Bielsku Białej, podczas którego wytupano list od prof. Zofii Kuratowskiej), więc i tym razem delegaci nie zawiedli. Po raz pierwszy od czasu reaktywacji izb prezesem został lekarz spoza stolicy. Po raz pierwszy zebrani nie wysłuchali ministra zdrowia, bo ten do nich po prostu nie przybył. Po raz pierwszy komisja rewizyjna wnioskowała o nieudzielenie absolutorium ustępującej Radzie. Nie martwią mnie te rewelacje, bo świadczą po prostu o demokracji. To, że środowisko nie jest monolitem, wiadomo od dawna. Ale nawet personalne animozje nie są w stanie zmienić ogólnego wrażenia, że na tego rodzaju zgromadzeniach decyduje większość. Do niej zawsze należy ostatnie słowo bez względu na zasadność niektórych postulatów (mam tu na myśli ostre wystąpienia członków komisji rewizyjnej i ostateczne przegłosowanie absolutorium dla rady stosunkiem głosów 218 przeciw 90).
Nowy prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz ma inny problem i nie wiem nawet, czy go dostrzega, gdyż zanurzony od lat w izbowym życiu może nie odczuwać zaduchu, który tu osiadł przy od dawna nie otwieranych oknach. Ujmę to krótko: brak młodej krwi w szeregach działaczy izb lekarskich. Kompletny brak zainteresowania młodych lekarzy pracą w samorządzie, udziałem w jakiejkolwiek jego aktywności. Ostatnie wybory do organów izb są tego najlepszym dowodem – niemal w całej Polsce wciąż te same nazwiska weteranów, bez zaangażowania których część siedzib można by zamknąć na kłódkę.
W okręgowych radach zasiadają stale te same osoby, ze stanowisk wiceprezesów stają się prezesami, jako przewodniczący jednych komisji trafiają do drugich – ta karuzela nie tyle świadczy o wartościowej kontynuacji, ale odbywa się wyłącznie z powodu braku nowych kandydatów. Ile jeszcze lat delegaci krajowych zjazdów będą się spotykali wciąż w tym samym gronie? I co się stanie, jeśli nie znajdą się chętni by ich zastąpić albo – bo i tej przyczyny nie wykluczam – kiedy pozwolą młodszym lekarzom, by przejęli od nich pałeczkę?
Maciej Hamankiewicz przyznał w jednym z wywiadów, że wzmożenie aktywności wśród młodszych kolegów jest możliwe „poprzez znalezienie odpowiednich kanałów przepływu informacji”. Prawdę mówiąc, nie wiem co prezes miał na myśli, choć dalsza część jego wywodu poświęcona była wykorzystaniu Internetu. Czyżby taka miała być diagnoza, że brak młodego narybku to efekt jedynie niewykorzystywania poczty elektronicznej w kontaktach z tym pokoleniem? Sądząc z rozmów z młodymi lekarzami, ich sceptycyzm wobec samorządu wynika w dużej mierze z niechęci do zajmowania się rzeczami, które w medycynie nie przynoszą korzyści: gadulstwa i politykierstwa. Warto, by nowa Rada również to miała na uwadze.

Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum