22 czerwca 2006

Sms z Krakowa – Kraków „niewierzący”

W tytule nie chodzi oczywiście o podważanie głębokiej wiary krakowian w wartości chrześcijańskie, lecz o pewne cechy charakterologiczne mieszkańców, istniejące od stuleci, które błyskawicznie obezwładniają także przybyszów osiedlających się tutaj na stałe. Cechy te tworzą też pewien klimat, który jedni uważają za „cudowny” (zwłaszcza goście ze stolicy na jeden dzień i dwie noce), drudzy zaś za paraliżujący (szczególnie ci, którym marzą się czyny wiekopomne). W wielkim skrócie, w przeddzień stulecia wystawienia „Wesela” Wyspiańskiego na scenie Teatru im. J. Słowackiego – trwa tu ono nieprzerwanie, ciągle, nostalgicznie.
Co ma do tego świat medyczny? Ano jest tego klimatu nieodłączną częścią. Oto odbywa się w stolicy ogólnopolski protest lekarzy „na rzecz podniesienia wynagrodzeń w ochronie zdrowia”, a delegacji krakowskiej w zasadzie nie widać. W podstawiony przez Izbę autokar pod Szpital Uniwersytecki w Krakowie (2000 łóżek, 700 lekarzy, w tym ponad 100 samodzielnych pracowników nauki) wsiada 4 (słownie: czterech) doktorów, choć samych delegatów na okręgowy Zjazd jest stąd przeszło czterdziestu. Na spotkanie regionalne koalicji „Teraz Zdrowie” przychodzi (poza pielęgniarkami) kilkanaście osób.
Okręgowa Rada Lekarska na plenarnym posiedzeniu podejmuje jednogłośnie uchwałę o uczestnictwie swoich członków w akcji protestacyjnej, ale ponad połowy na Krakowskim Przedmieściu nie widać.
I niech nikt nie wini za to organizatorów wyjazdu. Oni zrobili, co potrafili. Główny problem tkwi w krakowskim klimacie niewiary, czy jak kto woli sceptycyzmu, że coś da się w tej kwestii zrobić. Na Śląsku, na Podkarpaciu wrze, narasta temperatura strajku powszechnego; w Krakowie każdy ma własną hipotezę, dlaczego rzecz się nie uda. I na tym poprzestaje, smakując satysfakcję z faktu, że rezultat okazał się rzeczywiście dość mizerny.
Analizując na zimno sytuację, można ową niewiarę uznać za przejaw oportunizmu, ale można też dostrzec w niej świadectwo określonej mądrości, postrzegania rzeczywistości w kategoriach swoistego determinizmu historycznego, który pozwolił Krakowowi przetrwać stosunkowo bezboleśnie wiele trudnych chwil.
Jadę autokarem do Warszawy w towarzystwie Janka Kowalczyka. Znakomity chirurg, onkolog, należał do pionierów idei odrodzenia samorządu lekarskiego w Krakowie. Redagował pierwszy „Biuletyn” izbowy na powielaczu, z przerwą na jedną kadencję – czyni to do dzisiaj. Przewodniczy też Okręgowemu Sądowi Lekarskiemu. Skromny, małomówny, znany jednak z ciętych metafor i ripost, ujmujących rzeczywistość w lapidarnym skrócie. Janek cierpi dzisiaj na pewną dolegliwość zdrowotną, przejawiającą się w nadmiernej wadze, ma trudności z chodzeniem. Gdy docieramy na plac Zamkowy, pozostaje w tyle za krakowską reprezentacją, wędruje na Wiejską i Aleje Ujazdowskie sam. Ale dociera wszędzie, bo uważa, że reprezentuje medyczny Kraków, zaś „Kraków to narodu obowiązek” i on jest tego obowiązku wyrazicielem. A Izba krakowska mu ten obowiązek powierzyła.
Cóż dodać? W każdym środowisku, w każdej grupie zawodowej, w każdym oddziale szpitalnym czy NZOZ-ie są ludzie, którzy rozmaicie interpretują zaufanie płynące z wybrania ich jako przedstawicieli np. do izby (lekarska niewiele się różni od sejmowej). Dla jednych to odskocznia do kariery, trampolina prestiżu, ścieżka do kasy; dla drugich – choć to dzisiaj niemodne – służba dla dobra publicznego, którego korporacja lekarska jest praktycznym forum.
Jaka szkoda, jaka szkoda, że Kowalczyków jest tak mało – nie tylko w Krakowie. Ale są i będą, bo bez nich rzeczywistość byłaby nie do zniesienia. Ü

Wasz Cyrulik z Krakowa

Archiwum