21 lipca 2004

Oby nie ostatnia wersja

Kolejne wersje projektu „Ustawy o świadczeniach gwarantowanych opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych” utrzymują zapisy sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i wartościami chrześcijańskimi, o które cały naród walczy za pośrednictwem swych przedstawicieli i przywódców.

Spróbuję udowodnić oba te twierdzenia. Zdrowy rozsądek nakazuje, aby zapewnić – zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego – równość obywateli w dostępie do świadczeń. Tymczasem projekt utrzymuje absurdalny wojewódzki podział w znacznej mierze samodzielnych oddziałów Funduszu, co z góry przekreśla zasadę równego dostępu do świadczeń najwyższych szczebli referencyjnych, gdyż nie na każdym terenie znajdują się wyższe uczelnie medyczne, a ponadto rozmiary kas, a więc także ich dochody znacznie się różnią. Mamy województwa liczące około miliona obywateli i takie, które zamieszkuje nawet ponad pięć milionów. Mamy takie, w których jest za dużo lekarzy, i takie, w których jest ich bardzo mało. Podobnie rzecz się ma z liczbą łóżek szpitalnych.
Zamiast jednak tworzyć duże, samodzielne regiony, w których będzie można prowadzić rozsądną i efektywną (zarówno kosztowo, jak i zdrowotnie) politykę, utrzymujemy stan obecny. Podobno dlatego, że (jak mi to relacjonowano) były minister Leszek Sikorski, prezentując opinię marszałków województw, stwierdził: „małe województwa nie wyrażają na to zgody”. Jeśli to prawda – to przerażające: oznacza bowiem, że demokratycznie wybrane władze samorządowe dbają tylko o to, aby sobie i „swoim” załatwić dobrze płatne posady w agendach Funduszu czy też działających przy nich radach, nie zaś o to, aby mieszkańcy tych biednych, niedoinwestowanych infrastrukturalnie terenów mieli taki sam dostęp do wszystkich świadczeń, jak ich sąsiedzi.
Samodzielnych wojewódzkich oddziałów nie ma PKP, Poczta Polska czy Telekomunikacja Polska ani też Wojsko Polskie. Ba, w wyborach do Parlamentu Europejskiego też niektóre województwa połączono w większe okręgi wyborcze i nikomu to nie zaszkodziło. Jeśli to, co słyszałem, jest prawdą, postępowanie samorządowców należałoby uznać wręcz za szkodliwe społecznie, a może nawet groźne dla zdrowia obywateli, którzy powierzyli im te funkcje.
O całkowitym ignorowaniu przez twórców projektu rzeczywistej sytuacji „w terenie” świadczy nałożenie na gminy i powiaty zadań zawartych w rozdziale II projektu (notabene napisanym fatalną polszczyzną z czasów realnego socjalizmu). Zadania te to między innymi „rozpoznawanie potrzeb zdrowotnych na terenie gminy i powiatu” – bez wskazania, w jaki sposób to wykonać. Być może ma to związek z upiornym projektem rozporządzenia ministra zdrowia „w sprawie zakresu niezbędnych informacji gromadzonych przez świadczeniodawców, szczegółowego sposobu rejestrowania tych informacji oraz ich przekazywania ministrowi właściwemu do spraw zdrowia, Funduszowi lub innemu podmiotowi zobowiązanemu do finansowania świadczeń ze środków publicznych, w tym także w sprawie rodzajów wykorzystywanych nośników informacji oraz wzorów dokumentów”. Gdyby traktować to serio – przy każdej wizycie należałoby zarejestrować „na nośniku” do czterdziestu informacji, dla których liczba niezbędnych „kliknięć” w znacznym odsetku przypadków przekracza dwadzieścia, w skrajnych zaś osiąga czterdzieści. Jeśli obciążony tak obłąkanym „klikaniem” lekarz (czy pielęgniarka) zdąży zbadać i „obklikać” pięciu pacjentów dziennie – nie tylko nie znajdzie czasu na obligatoryjne „rozeznawanie” potrzeb zdrowotnych, ale – ze względu na ogromną wydajność pracy – powinien chyba trafić do Księgi Guinnessa.
To nie wszystko. Gminom i powiatom zleca się także „opracowanie i realizowanie oraz ocenę efektów programów zdrowotnych, wynikających z rozpoznanych potrzeb zdrowotnych i stanu zdrowia świadczeniobiorców na terenie powiatu” – przy czym nie przewiduje się żadnego nadzoru nad sensownością tych programów czy też koordynowania ich – ani w skali powiatu, ani województwa, nie mówiąc już o kraju. Do zadań „ministra właściwego do spraw zdrowia” należy tylko „tworzenie koncepcji (dlaczego nie ustalanie?) kierunków rozwoju ochrony zdrowia, ale już nie kontrola tego, co „określił”. Jaką moc prawną daje „określenie kierunku”, jeśli w ogóle to coś znaczy?
Nikogo nie obchodzi, że najprawdopodobniej tak konstruowane programy zakończą się marnotrawnym rozdawaniem pieniędzy „wszystkim krewnym – i – znajomym Królika” (czytaj: „lokalnego kacyka”), szczebla gminnego czy powiatowego. Mieliśmy już przykład wiceministra w ten sposób tworzącego „grupy wsparcia” przy reformie za czasów Anny Knysok.
Wreszcie – absolutnie sprzeczny z Konstytucją, nie mówiąc o wartościach chrześcijańskich – skandaliczny, moim zdaniem, artykuł 167, upoważniający lekarza do „zawarcia umowy z pacjentem” na „pobranie opłaty za takie same rodzajowo świadczenie, na które zawarł umowę z podmiotem zobowiązanym do finansowania świadczeń ze środków publicznych”. Toż to nic innego, jak legalizacja łapówek, a nawet zachęta do ich wymuszania! Teraz oczywiście biednym łatwiej będzie dostać się do nieba niż bogatym – nie dlatego, że ci ostatni będą musieli dokonać wyczynu równego ewangelicznemu przejściu wielbłąda przez ucho igielne, lecz dlatego, że będą oni leczeni w ramach „umowy-łapówki”, a biednym, których na to nie będzie stać, pozostanie niekończąca się (aż do śmierci?) kolejka po uzyskanie świadczenia. Sądzę, że prof. prof. Andrzej Zoll i Marek Safjan powinni ten zapis potraktować jako niezgodny z konstytucyjną zasadą równości pacjentów.
Skoro rząd proponuje takie rozwiązanie, jest to chyba akt rozpaczy. Wynikiem aktu rozpaczy byłoby też zaaprobowanie go przez parlament i podpisanie przez prezydenta RP. Sądzę jednak, że działanie podyktowane rozpaczą nie jest konieczne, bo projekt można jeszcze poprawić. Nasze środowisko zawodowe powinno sobie i decydentom przypomnieć, że najwyższym prawem jest zdrowie chorego, nie zaś tego chorego zamożność. Choć działania Porozumienia Zielonogórskiego pokazały, że licznym członkom naszej korporacji prymat pieniędzy nad posłannictwem wydaje się rzeczą naturalną, mam nadzieję, że we władzach korporacji lekarskiej znajdą się głosy sprawiedliwych i przeważą one na korzyść zdrowia tych, którym opieka się należy, nawet za tak nędzne pieniądze, na jakie stać Fundusz. A nawet – jeśli inaczej nie będzie można – za darmo. Ü

Piotr KRASUCKI

Archiwum