7 lutego 2003

Skończył się mój czas – mówi Mariusz Łapiński, były minister zdrowia

Panie ministrze, odszedł pan z resortu w momencie, kiedy można chyba tak powiedzieć – osiągnął pan sukces – parlament zrealizował pana podstawowe zamierzenie – uchwalił (kontestowana zresztą przez wiele środowisk) ustawę likwidującą kasy chorych. Jak to jest, kiedy odchodzi się w momencie, który powinien przynieść satysfakcję?

– Skończył się mój czas współpracy z panem premierem Kołodką. W czasie prac nad Narodowym Funduszem Zdrowia premier Kołodko starał się zmniejszyć finansowanie ochrony zdrowia w Polsce. Jego punkt widzenia, będący zresztą filozofią wielu ministrów finansów, jest taki, że w ochronie zdrowia jest za dużo pieniędzy. Ja oczywiście znam inne strony tej sytuacji i wiem, jak jest niedofinansowana ochrona zdrowia w Polsce. Dążyłem do tego, aby w Narodowym Funduszu Zdrowia było jak najwięcej środków finansowych. Udało mi się wywalczyć (w porównaniu z zeszłym rokiem) miliard sześćset pięćdziesiąt milionów złotych więcej, a oprócz tego, jeżeli kraj będzie się rozwijał i będzie wzrost gospodarczy, wzrost w kolejnym roku powinien wynieść około 3%, będzie to dodatkowy miliard. Więc było o co walczyć.
Poza tym uważałem, że nadzór ministra finansów nad finansami służby zdrowia nie będzie najszczęśliwszym rozwiązaniem. Udało mi się w zapisach ustawowych nie dopuścić do tego. Uważam to za wielki sukces. Spowodowało to jednak, powiedzmy, nerwową reakcję ministra finansów i – w związku z tym rozstaliśmy się.
Odejście ministra zdrowia nie wzbudza emocji poza naszymi granicami, natomiast odejście ministra finansów byłoby natychmiast komentowane w całej Europie. Ważniejsza jest reforma finansów publicznych, do której w tej chwili przymierza się minister Kołodko.

Można powiedzieć, że właściwie przez cały okres pana pracy na stanowisku ministra – w większości środowisk związanych z ochroną zdrowia wzbudzał pan negatywne emocje. Był pan człowiekiem walki i naporu. Czy nie sensowniej byłoby szukać sprzymierzeńców w tych środowiskach? Miałby pan mandat społeczny, także do walki z ministrem finansów… Mówię tu o urzędzie ministra finansów.

– Przy rozpadającym się systemie kas chorych nie było miejsca na kompromis, trzeba było ratować system przed upadkiem. Bez naszych działań splajtowałby on znacznie wcześ-niej – przy zadłużeniu zakładów opieki zdrowotnej, przy niewydolnym systemie kas chorych, braku przekazywania środków z jednej kasy do drugiej kasy chorych. Na podstawie analizy danych zaczęliśmy robić centralną bazę ubezpieczonych. Okazało się, że w Polsce jest ponad czterdzieści milionów ludzi, a dane ze spisu powszechnego pokazują trzydzieści osiem milionów! Okazało się, że niektórzy są ubezpieczeni w dwóch kasach (ok. dwóch i pół miliona ludzi) i każda z tych kas wykazywała, iż ma więcej ubezpieczonych, po to, by dostać więcej środków. Wszyscy oskarżali się nawzajem, oprotestowywali wyliczenia – i nie można było uruchomić środków, żeby przekazywać z tych bogatszych do biedniejszych kas chorych.

Taka sytuacja tym bardziej wymagała szukania sojuszników, a nie wrogów…

– Od samego początku zostałem zaatakowany przez środowiska, które były obrońcami kas chorych, w tym również przez Naczelną Radę Lekarską. Przez środowiska i ludzi, którzy reklamowali wprowadzenie reformy opieki zdrowotnej. Trudno im więc było rozstać się z kasami chorych, które wcześniej tak wspierali.

Skoro mowa o Naczelnej Radzie Lekarskiej… Jednym z punktów zapalnych była pana wypowiedź w TVP, w czasie której stwierdził pan, o ile pamiętam, że prezes Naczelnej Rady Lekarskiej nie wykonuje zawodu lekarza. Sprawa trafiła z inicjatywy NRL do rzecznika odpowiedzialności zawodowej…

– Użyłem chyba wtedy sformułowania: „Jak mi się wydaje”. Pan prezes Konstanty Radziwiłł zawsze kojarzył mi się z samorządem lekarskim, a wydaje mi się, że praca w samorządzie lekarskim jest tak intensywna, iż nie pozwala na prowadzenie praktyki lekarskiej. Tak było w przypadku poprzedniego prezesa NRL. Dlatego użyłem takiego sformułowania, podkreślam: jak mi się wydawało. Nie zamierzałem obrazić prezesa Radziwiłła.

Ostatnie dni pana urzędowania to bardzo zaogniona sytuacja w ochronie zdrowia. Pana rozmowy na Śląsku i złożone obietnice spowodowały, iż premier podjął decyzję o odwołaniu pana, mimo że wcześniej nie posłuchał domagających się tego posłów, środowisk medycznych, dziennikarzy…

– Uznałem, że nie można w tym samym momencie dawać i zabierać. Z jednej strony podnosi się (z kieszeni obywateli) składkę zdrowotną o 0,25%, czyli o 870 milionów złotych, z drugiej – odbiera kasom chorych, w ich dramatycznej sytuacji, 417 milionów złotych z racji spłaty pożyczki…

Ale o konieczności spłaty pożyczki było wiadomo…

– Myślę, że nie wszyscy wiedzieli. Ministerstwo Finansów chciało ściągnąć tę pożyczkę. 3 stycznia odbyło się w Ministerstwie Finansów spotkanie z dyrektorami kas chorych, przedstawiono aneksy, dotyczące spłaty pożyczki w tym roku. To była dla kas trudna sytuacja. Dlatego zapowiedziałem protestującym wystąpienie do Rady Ministrów w tej sprawie. Jak widać, Rada Ministrów rozważyła ten problem i sprolongowała spłatę. Uważam, że jest to mądre i bardzo rozsądne wyjście.

Czekamy na decyzję prezydenta w sprawie ustawy o Narodowym Funduszu. Co przyniosą najbliższe miesiące? Myśli pan o tym niewątpliwie…

– Sądzę że prezydent podpisze tę ustawę. System kas chorych w Polsce zbankrutował i nie ma alternatywy poza Narodowym Funduszem Zdrowia, który daje szansę naprawy funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce. Wejście w życie ustawy o Narodowym Funduszu Zdrowia to zaledwie 1/3 drogi do naprawy systemu opieki zdrowotnej w Polsce, inne elementy były oczywiście też przygotowywane.
Z rozmów z panem ministrem Balickim wynika, że będą realizowane, zawiera je zresztą program rządu. Konieczna jest zmiana ustawy o organizacji systemu opieki zdrowotnej, trzeba rozwiązać problem ZOZ-ów , które nie wiadomo, z jednej strony są traktowane jako zakłady, nazwijmy to, pewnej użyteczności publicznej, a z drugiej – jako spółki gospodarcze. Oczywiście zostanie lekarz rodzinny, specjalista i szpital. Trzeba jednak uporządkować zasady funkcjonowania szpitali od strony prawnej. Musi być ktoś, kto będzie odpowiadał za koordynowanie ochrony zdrowia na danym terenie, bo dzisiaj nikt tego nie czyni. Stąd np. omawiane w mediach przykłady wożenia pacjentów pomiędzy szpitalami. Kiedyś był lekarz wojewódzki, który decydował w takich sytuacjach, a dzisiaj wozi się chorych pomiędzy szpitalami i kolejne placówki odmawiają przyjęcia chorego. Teraz trzeba wprowadzić osobę odpowiedzialną, koordynującą ochronę zdrowia na danym terenie.
A więc niezbędna jest organizacja systemu, trzeba również wprowadzić rejestr usług medycznych. Dużą szansą dla tego przedsięwzięcia są umowy offsetowe. Możemy uzyskać najnowocześniejsze technologie informatyczne ze Stanów Zjednoczonych, ponieważ udało się wpisać rejestr usług medycznych do offsetu, czyli przy zakupie samolotów F-16. I trzecim, dodatkowym elementem są dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne…

Na te ubezpieczenia czekamy od dawna.

– Oczywiście są niezbędne jako rozwiązanie dla tych, którzy chcą być leczeni w lepszych warunkach, niż pozwalają na to finanse systemu, a także – jako dodatkowy dopływ środków do zakładów opieki zdrowotnej. To wszystko było przygotowane, kierunek jest wytyczony i mam nadzieję, być może z korektami, bo oczywiście do tego ma zawsze prawo każdy minister, będzie realizowany przez nowego ministra. Jest to program rządowy przyjęty w 2002 roku i także program trzech partii tworzących koalicję rządową.

Pozostaje pan w Sejmie. Wkrótce może się zdarzyć, że będzie pan jako parlamentarzysta oceniał sytuację w ochronie zdrowia… Szykuje się pan do tego?

– Nie, szykuję się tylko do jednej rzeczy, do pomocy nowemu ministrowi. Trzeba go wesprzeć w bardzo trudnej sytuacji. Ja po piętnastu miesiącach wiem, jak trudne jest to zadanie, nie ukrywam, że odbiło się to także na moim zdrowiu. Byliśmy ostro atakowani przez dziennikarzy. Spotkałem się także z zarzutami, że pracownicy Ministerstwa Zdrowia mieli wysokie wynagrodzenia, dostawali wysokie nagrody. A tak naprawdę średnie wynagrodzenie w Ministerstwie Zdrowia jest najniższe ze wszystkich ministerstw, a nagrody, które pracownicy dostali, nie były wcale wysokie w porównaniu z innymi ministerstwami. Większość pracowników pracowała po godzinach, w poczuciu, że robi coś dobrego dla ludzi. I za to im bardzo dziękuję.

Rozmawiała Ewa GWIAZDOWICZ

Archiwum