28 października 2019

Wybory 2019. W ochronie zdrowia większych zmian się nie przewiduje

Małgorzata Solecka

Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne, zdobywając większość mandatów w Sejmie – 235. Większość senacka przypadła opozycji. Prawo i Sprawiedliwość utraciło m.in. mandat, o którego odnowienie walczył były minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Czy wynik wyborów zmieni coś w obszarze ochrony zdrowia?

Nic nie wskazuje, by miała nastąpić jakakolwiek zmiana. Bezpośrednio po wyborach
najbardziej prawdopodobny wariant to ponowne powierzenie teki ministra
Łukaszowi Szumowskiemu, który w okręgu płocko-ciechanowskim, jako lider listy PiS, zdobył blisko 36 tys. głosów.

Kiedy to nastąpi? Prawdopodobnie rząd w obecnym kształcie będzie pracować jeszcze w listopadzie, bo PiS zabiega, by prezydent Andrzej Duda zwołał nowy parlament w jak najpóźniejszym terminie. Niewykluczone, że wbrew obyczajowi politycznemu Sejm i Senat kończącej się kadencji (formalnie wygasa ona dzień przed pierwszym posiedzeniem izb) będą nadal pracować, przede wszystkim po to, by PiS mogło, po ewentualnej dymisji niedawno obsadzonego na stanowisku prezesa Najwyższej Izby Kontroli, powołać swojego kandydata. W nowej kadencji, jeśli partii Jarosława Kaczyńskiego nie uda się „odbić” Senatu, będzie to niemal niemożliwe (Senat musi wyrazić zgodę na powołanie szefa NIK).

Powołanie rządu w nowym składzie może zostać odłożone nawet do połowy listopada, jest więc dużo czasu na polityczne roszady. To, że one będą i przynajmniej teoretycznie mogą dotyczyć również stanowiska ministra zdrowia, jest więcej niż pewne. Już trzy dni po wyborach senator Tomasz Grodzki (KO) otrzymał propozycję objęcia teki ministra zdrowia w zamian za przejście do klubu PiS, którą – jak publicznie zapewnił – odrzucił. W samym PiS bez wątpienia znaleźliby się chętni do objęcia stanowiska szefa resortu zdrowia, ale kierownictwo partii nie będzie zaspokajać jednostkowych ambicji, kalkulując raczej polityczny interes całej formacji. W przypadku ochrony zdrowia, gdzie łatwo o przegraną, a znacznie trudniej o spokój umożliwiający utrzymywanie pozorów „radzenia sobie”, ów interes jest dość oczywisty: dopóki minister nie tonie (choćby pod naporem protestów środowisk medycznych), należy go zostawić w spokoju, oszczędzając zmiennika na ewentualne „nowe otwarcie”, które prędzej czy później będzie musiało nastąpić.

Tym bardziej że cały przekaz, formułowany w trakcie kampanii wyborczej i bezpośrednio po niej, był prosty: rząd PiS sprawy ochrony zdrowia traktuje priorytetowo. Stopniowo zwiększa finansowanie tak, jak przewiduje ustawa 6 proc. PKB na zdrowie (nota bene – po opublikowaniu przez GUS ostatecznych danych o PKB za 2018 r. okazuje się, że realny wskaźnik publicznych nakładówna ochronę zdrowia wynosi 4,42 proc.), decyzje rządu przyczyniają się do zwiększenia liczebności kadr, a wkrótce znajdą się pieniądze na inwestycje w szpitalach (900 mln zł dla warszawskiego Centrum Onkologii, 2 mld na Fundusz Modernizacji Szpitali). I nawet jeśli w ochronie zdrowia nie wszystko jest (jeszcze) dobrze, winę ponosi rządząca przez osiem lat koalicja PO-PSL i jej zaniedbania. Wszystkiego na raz naprawić się nie da!

Że przekaz ten obowiązuje, przekonali się choćby przedstawiciele Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, którzy 16 października uczestniczyli w posiedzeniu Komisji Zdrowia (oczywiście jeszcze w starym składzie VIII kadencji). Posiedzenie zwołano na wniosek posłów opozycji, którzy chcieli już we wrześniu wysłuchać postulatów kampanii społecznej „Polska to chory kraj. Narodowy kryzys zdrowia” i, jak mówiła Beata Małecka-Libera (KO), po dyskusji zaproponować Komisji Zdrowia ich poparcie.

Postulaty kampanii przedstawił Komisji Zdrowia Łukasz Jankowski, prezes ORL:

– podwyższenie nakładów na system ochrony zdrowia do co najmniej 6,8 proc. PKB do końca 2021 r. oraz do 9 proc. PKB do końca 2030,

– utworzenie wspólnego Ministerstwa Zdrowia i Polityki Społecznej już w nadchodzącej kadencji parlamentu, co ułatwiłoby zarządzanie środkami na ochronę zdrowia,

– podjęcie natychmiastowych działań prowadzących do osiągnięcia średnich wskaźników długości i jakości życia oraz wyleczalności chorób nowotworowych i sercowo-naczyniowych co najmniej na poziomie średniej UE, nie później niż do 2024 r.,

– podniesienie standardu profilaktyki dziecięcej, m.in. w stomatologii.

Bardzo szybko okazało się, że ponadpolityczna i ponadpartyjna dyskusja o problemach ochrony zdrowia na forum komisji nie jest możliwa, nie mówiąc już o wspólnym stanowisku. Posłowie popierający rząd nawet nie chcieli dopuścić myśli, że lekarze, mówiąc o zbyt niskich nakładach czy wskaźnikach zdrowotnych, uwłaczających Polsce jako jednemu z najprężniej rozwijających się krajów Europy, nie bronią swoich partykularnych interesów, ale wypowiadają się w imieniu wszystkich – zarówno pracowników systemu ochrony zdrowia, jak i pacjentów. I to mimo że podczas posiedzenia głos zabierali również przedstawiciele organizacji nielekarskich, które przyłączyły się do akcji „Polska to chory kraj”. Z drugiej strony posłom opozycji trudno się przyznać, przynajmniej publicznie, do współodpowiedzialności za dużą część problemów ochrony zdrowia, wynikającą z zaniedbań dwóch poprzednich kadencji.

Polityczny klincz zabija możliwość dialogu. Nie zmienia tego – i należy się obawiać, że nie zmieni – podpisany tuż przed wyborami „Pakt dla zdrowia”, zakładający (w kontekście postulatów akcji „Polska to chory kraj” zakrawa to na ironię) dojście do 7 proc. PKB publicznych wydatków na zdrowie w 2030 r. Nic nie wskazuje, by w IX kadencji Sejmu sytuacja się zmieniła, choć akurat w Komisji Zdrowia bez wątpienia nastąpią duże zmiany. Po pierwsze, po stronie opozycji zabraknie najbardziej doświadczonych parlamentarzystek: Beata Małecka-Libera zdobyła mandat senatora (z Komisji Zdrowia do Senatu odchodzi również prof. Alicja Chybicka), poselskiego mandatu nie udało się wywalczyć Lidii Gądek, a Elżbieta Radziszewska wycofała się z kandydowania w proteście przeciw decyzjom partii dotyczącym kształtu list wyborczych.

Duże zmiany będą też po stronie Prawa i Sprawiedliwości. W komisji zabraknie m.in. posłanek Józefy Hrynkiewicz (to ona wołała pod adresem rezydentów: „niech jadą!”) oraz Bernadetty Krynickiej, znanej z kontrowersyjnych wypowiedzi podnoszących temperaturę politycznego sporu. Do Sejmu wróci natomiast Bolesław Piecha, były wiceminister zdrowia. Niewykluczone, że będzie kierował pracami komisji, choć bez wątpienia ochotę na kontynuowanie pracy na tym stanowisku ma Tomasz Latos. W Sejmie, być może więc również w Komisji Zdrowia (o ile nie będzie kontynuował pracy wiceministra w resorcie nauki), zobaczymy Wojciecha Maksymowicza, byłego ministra zdrowia. Mandat ponownie zdobył też Andrzej Sośnierz. Z pewnością Prawu i Sprawiedliwości nie zabraknie więc w Komisji Zdrowia doświadczenia i politycznego, i parlamentarnego.

Pytanie, do czego zostanie ono wykorzystane w pracach nad projektami ustaw, które pojawią się w najbliższych latach? Czy ochrona zdrowia doczeka się staranności legislacyjnej, czy nadal ustawy będą forsowane na jednym posiedzeniu, by wracać do Sejmu w postaci kolejnych nowelizacji? Jakie będą choćby losy nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, którą minister zdrowia obiecał lekarzom w kończącej się kadencji?

Jedno jest pewne: o ile w 2015 r. po wyborach, a zwłaszcza po powołaniu rządu, panował ostrożny optymizm co do perspektyw rysujących się przed ochroną zdrowia, o tyle w tej chwili nastroje są zdecydowanie gorsze. Realizm to czy przesadny pesymizm? Czas pokaże. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum