2 marca 2020

Skalpel doktor Ewy

Paweł Walewski

Parytet płci sprawdza się w polityce, ale nie w medycynie. Choć i tu cicha wojna między tym, co męskie, i tym, co żeńskie, trwa nieprzerwanie od wielu lat. Mniej inteligentne, niestabilne emocjonalnie, chwiejne psychicznie – to zrozumiałe, że nie takich studentek medycyny, a w przyszłości lekarek, oczekiwał składający się wyłącznie z mężczyzn areopag szkół medycznych w pierwszej połowie XIX w. Pierwszą, której udało się dokonać wyłomu, była Elizabeth Blackwell, uchodząca na świecie za pierwowzór kobiety lekarza z dyplomem. Dostała się na medycynę w 1849 r. przypadkiem, tylko dlatego, że Rada Wydziału mało znanej Geneva Medical College w Nowym Jorku postanowiła przed przyjęciem upartej dziewczyny na studia zapytać o zdanie swoich studentów. A oni, sądząc, że ktoś chce im zrobić psikusa, przekornie ten pomysł przegłosowali.

Uniwersytet Jagielloński otworzył swe podwoje dla kobiet dopiero w 1900 r. (30 lat po innych uczelniach w Europie), ale wystarczyło kilka dekad pauperyzacji stanu lekarskiego, by mężczyźni stracili nim zainteresowanie, kobiety zaś – przeciwnie – zaczęły odnajdywać tu coraz więcej miejsca dla siebie. Jeszcze pół wieku temu resort zdrowia utrzymywał parytet na studiach medycznych, licząc na ich odfeminizowanie. Było to podyktowane odgórnym rozkazem dowództwa Układu Warszawskiego, które nie chciało mieć wśród lekarzy tak licznego babińca. Przez kilka lat kandydatki na wydziały lekarskie musiały więc uzyskać na egzaminie wstępnym więcej punktów niż koledzy, by liczba przyjętych wynosiła pół na pół. A i tak marni studenci zostawali później profesorami, szefami klinik, a wiele kobiet, które otrzymały dyplom z wyróżnieniem, skupiło się na rodzinach i wychowaniu dzieci. Kobiety poza pracą zawodową mają w życiu dużo więcej obowiązków.

Współczesnym lekarkom zamiast parytetu zdecydowanie bardziej przydałaby się zmiana podejścia decydentów do sztywnych reguł. Przykładowo skrócenie czasu szkolenia dostosowanego do współczesnych standardów na świecie, elastyczny czas kursów specjalizacyjnych (by można było pogodzić je z macierzyństwem), łatwiejszy dostęp do stołów operacyjnych (okupowanych tradycyjnie przez mężczyzn, którzy wolą sami siebie wpisywać w plany zabiegów).

No i konieczne są zmiany stereotypów. Czy dobrym lekarzem chirurgiem może być tylko mężczyzna? Gdy lekarki są kobiece i łagodne, zdaniem niektórych znaczy to, że są niekompetentne. Jeśli zbyt męskie i agresywne – przykleja im się łatkę babochłopów. Zbyt emocjonalne czy jednak biologicznie silniejsze? W mniemaniu niektórych opieka nad chorym bardziej pasuje do kobiecego typu osobowości, co oczywiście jest również mitem – takim samym jak to, że niektóre specjalizacje są tylko dla mężczyzn. Czyżby? Przecież chirurgia nie polega jedynie na trzymaniu haków przy stole operacyjnym, jest w niej dużo więcej finezji. Fakt, że można w niej spotkać mniej kobiet, wynika wyłącznie z tego, że trudniej pogodzić pracę z obowiązkami matki i żony, bo na sali operacyjnej nie da się niczego zaplanować. U chorego niespodziewanie wystąpi krwawienie i trzeba zostać na oddziale, kilka dodatkowych godzin spędzić przy stole operacyjnym. To niełatwe dla każdej kobiety. Mężczyzn, co nie jest żadnym powodem do chwały, częściej zwalnia się z odpowiedzialności za dom.

W polskiej medycynie wytworzył się układ parowy, który tworzą mężczyzna lekarz od wydawania poleceń i kobieta pielęgniarka, która go słucha. Tymczasem równowaga płci jest najlepsza dla każdego zespołu. Kobiety w dyżurkach chirurgów łagodzą obyczaje, a mężczyzna na pediatrii jest ostoją w najtrudniejszych momentach. Nie mówiąc już o tym, że to on weźmie pięcioro dzieci na ręce i zaniesie do rentgena, czego żadna z pań – na szczęście! – nie zrobi. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum