14 marca 2005

Alfabet wspomnień Jerzego Borowicza

Myśl, aby opracować alfabet lekarski, plątała się po mojej głowie od dłuższego czasu. Zainspirowany „Abecadłem Kisiela” Stefana Kisielewskiego postanowiłem napisać, na pewno w sposób mniej udany, alfabet wspomnień o moich mistrzach i kolegach.

Wspominam lekarzy, z którymi podczas mojej ponadpięćdziesięcioletniej pracy w służbie zdrowia spotykałem się na co dzień. Nie sposób przypomnieć wszyst- kich, było ich bowiem wielu. Napiszę tylko o niektórych, choć wszyscy pozostali też byli mi w jakiś sposób bliscy. Wspominam tylko lekarzy warszawskich, a przynajmniej przez jakiś czas związanych z Warszawą.

O moich mistrzach i profesorach – Tadeuszu Bulskim, Zdzisławie Askanasie, Szczęsnym Leszku Zgliczyńskim. Witoldzie Zawadowskim, Stefanie Wesołowskim i Janie Nielubowiczu – pisałem szerzej w kolejnych numerach „Pulsu” (3/2002, 2/2003, 3-4/1996, 4/2003, 7-8/1995, 2/2004).

Nie będę pisał o konowałach i złych lekarzach, bo byli i tacy. Często natomiast będę używał określeń: „dobry lekarz”, „znakomity chirurg”, „znakomity kardiolog”, „intelektualista”, „wybitny lekarz” itd. Pomijam daty – wiadomo, że wspomnienia moje dotyczą ostatniego 50-lecia.

Z góry przepraszam za drobne złośliwości, a czasem za wkraczanie w sprawy osobiste, ale nie chciałbym, aby mój alfabet był książką telefoniczną. Proszę mi też z góry wybaczyć pomyłki lub drobne przekłamania, które jednak, nawet jeśli się zdarzą, nie powinny wpływać na meritum sprawy, zważywszy, że jedynym źródłem wiedzy jest moja pamięć.

W „Alfabecie” często też przewijać się będzie moja skromna osoba, ale jak napisał Janusz Głowacki w swojej książce „Z głowy”: „Jak się pisze o kimś, to się i tak zawsze pisze o sobie”.
A więc do dzieła!

ZYGMUNT AJEWSKI – docent, uczeń profesorów: Andrzeja Biernackiego i
– później – Tadeusza Orłowskiego. Syn salowej, a więc szpital wyssał z mlekiem matki. Wybitny specjalista chorób wewnętrznych, w szczególności patofizjologii układu oddechowego. Duża wiedza i duże poczucie humoru. Kiedyś zaprosił mnie z żoną na kolację. Mieszkał w wieżowcu na rogu Tarczyńskiej i Niemcewicza. Kolacja była wspaniała i zakrapiana. Obok w wózeczku kwilił synek, Marcin, który teraz wyrósł na dyrektora „Medicoveru”. Parę lat później spotkałem się z Zygmuntem w kawiarni. Prosił, żeby mu załatwić pracę na uniwersytecie w Libii. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Niestety, już nie żyje.

RYSZARD ALEKSANDROWICZ – chirurg ze Szpitala Przemienienia Pańskiego, adiunkt w Zakładzie Anatomii Prawidłowej AM w Warszawie, później, jako profesor, kierownik tego Zakładu.
W międzyczasie prorektor i szef Zakładu Anatomii Śląskiej AM. Kulturalny, mądry, zawsze uśmiechnięty. Jego zalety doceniła moja koleżanka z roku, docent Barbara Maniecka, najlepszy foniatra w Polsce, i wyszła za niego za mąż, niewątpliwie dowartościowując tym męża. Profesor jest już na emeryturze. Został przewodniczącym Stowarzyszenia Absolwentów Warszawskiej Medycyny i Farmacji.

ALEKSANDER ASKANAS – uczeń ojca (patrz: niżej), mój kolega z roku. Przystojny, postawny, zawsze skupiony, jak ojciec – z poczuciem humoru, myślący i mądry lekarz. W latach 60. wyemigrował do USA. Jest cenionym lekarzem w NY i ma rozległą praktykę prywatną. Ceniony w środowisku amerykańskich lekarzy, uznawany za jednego z lepszych kardiologów. Olek lubił zmieniać żony. Niedawno, po kilkudziesięciu latach niewidzenia, gościłem go u siebie z jego ostatnią żoną, Olą. Olek niewiele się zmienił, może tylko jeszcze bardziej przypomina ojca.

ZDZISŁAW ASKANAS – profesor, wybitny kardiolog (patrz: „Puls” nr 2/2003). Pierwszy dyrektor pierwszego Instytutu Kardiologii AM w Warszawie (i pierwszego w Polsce). Twórca jednego
z pierwszych oddziałów ICU w kraju. Inicjator pierwszej elektrycznej wewnątrzsercowej stymulacji serca. Wspaniały
i sprawiedliwy szef. „Lekarze narodowcy” często mówili, że w klinice u Askanasa pracują „sami swoi”. Otóż, w tej klinice pracowali również „sami nie swoi” – i wszyscy (łącznie ze mną) stanowiliśmy jedną, spójną i pomagającą sobie drużynę. Ü

Archiwum