2 stycznia 2006

Wieszanie kartek – niewiele pomoże

I jak się państwu podobał uśmiechnięty minister zdrowia na okładce „Newsweeka”? Z kartką informującą o „nieprzyjmowaniu łapówek od pacjentów i ich rodzin”. Czy już powiesiliście na drzwiach dyżurek i gabinetów czerwone emblematy, tak jak pan minister zaleca, przyłączając się do gazetowej akcji? Nowy lokator pałacu Paca, gdzie mieści się siedziba szefa resortu, od lat niepotrafiącego poradzić sobie z korupcją podległego mu środowiska, nie jest pierwszym politykiem naiwnym. Byli już ministrowie, którzy na bramie wjazdowej gmachu wypisywali hasło „Polityce wstęp wzbroniony”, łudząc się, że w ten sposób odstraszą złe demony. Ale one nigdzie nie odeszły.
Otaczanie się iluzorycznymi hasłami to mało skuteczne posunięcie. Ochrony zdrowia od polityki oddzielić się nie da, podobnie jak nie wystarczą złotouste zapewnienia o walce z łapówkarstwem bez próby dotarcia do mechanizmów, które zły proceder napędzają. Prof. Zbigniew Religa nie wierzy, by ktoś w Polsce czekał na operację ratującą życie. Przyszpitalne fundacje uważa za zło, tak jak prywatne łóżka w publicznych placówkach. I nie zgadza się na współpłacenie, choćby symboliczne. Jak w takim razie pan minister próbuje zwalczyć korupcję? Nie za siedem lat, ale w najbliższym czasie, póki nie zżółkną te czerwone kartki wywieszone na drzwiach gabinetów. Niedawno spotkałem lekarza, który wiedział, jak to zrobić: rozstał się z kliniką (wybierając pracę w prywatnym sektorze) tylko z tego powodu, że nie godził się na panujący w poprzednim miejscu pracy system kopertówek. I zrobił chyba słusznie, bo przynajmniej teraz z każdym pacjentem wchodzi w czysty układ.
Szpital publiczny, do którego trudno się dostać – gdy NFZ ustala limity przyjęć, a ministerstwo zabrania współpłacenia – takiego komfortu nie daje. Tam zaś, gdzie jest deficyt świadczeń – pojawia się pokusa. Możemy wiele lat stracić na powielaniu populistycznych haseł i wysyłać na oddziały szpitalne bataliony tajnych funkcjonariuszy, ale poza wyłapaniem tych najbardziej jaskrawych i demoralizujących przypadków niczego to nie zmieni, bo przymuszony koniecznością pilnego wykonania zabiegu pacjent będzie szukał różnych sposobów dojścia do najlepszego lekarza. Miniony rok pokazał, że to wcale nie niskie pensje są powodem korupcji (ostatnio ujawnione przypadki dotyczą osób zarabiających po kilka czy nawet kilkanaście tysięcy złotych), lecz właśnie system barier powstrzymujących otwarty dostęp do szpitali publicznych. A dobry doktor, który nie może opędzić się od pacjentów, jest w jeszcze gorszym położeniu niż jego marny kolega, bo to on musi regulować dostęp na swój przepełniony oddział, któremu Fundusz z końcem roku odmówi zapłaty za nadwykonania albo postraszy limitem. Władze resortu zdrowia mogłyby odpowiednim prawem te reguły zmienić.

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum