9 listopada 2011

Wspaniali i niezapomniani

Z pediatrią, dziedziną interesującą mnie w szczególny sposób, zetknęłam się w Klinice Petriatrycznej przy ul. Litewskiej, prowadzonej przez prof. Mieczysława Michałowicza (1876-1965), przedwojennego rektora Uniwersytetu Warszawskiego. W listopadzie 1942 r. został aresztowany jako przedstawiciel środowiska inteligenckiego i umieszczony na Pawiaku. W 1943 r. trafił na Majdanek. Nawet w tragicznych warunkach obozowych pełen energii, prowadził wykłady z zakresu medycyny. Z konieczności posługiwał się językiem niemieckim, aby pilnujący zebranych więźniów Niemiec mógł rozumieć, co im przekazuje.
W marcu 1944 r. był pędzony boso do obozu Gross-Rosen – zgubił drewniaki. Nigdy nie tracił nadziei, zgodnie z dewizą św. Łukasza: Contra spem, spero.
W Klinice Pediatrycznej pracował również dr med. Rajmund Barański (1894-1971), późniejszy profesor i minister zdrowia.
Profesor Michałowicz rzadko wygłaszał wykłady. Funkcję tę spełniał doc. Edward Wilkoszewski (1895-1993), który był świetnym wykładowcą. Opisywał ciekawe przypadki występujące u dzieci i podawał ich objawy.
Egzamin zdawałam u prof. Michałowicza. Uprzedzono mnie, że profesor zadaje zaskakujące pytania, niemające nic wspólnego z pediatrią. I rzeczywiście, zapytał, czy metalowy przycisk stojący na biurku się porusza. Pomyślałam chwilę i odpowiedziałam, że oczywiście porusza się, z całą kulą ziemską. Był zadowolony z odpowiedzi, ale chodziło mu jeszcze o coś: że wewnątrz przycisku poruszają się elektrony. Następne pytanie było też nietypowe: jaka jest choroba królów perskich? O tym byłam poinformowana od uprzednio zdających i odpowiedziałam, że to szkarlatyna – płonica. Ostatnie, już związane z pediatrią, było pytanie o etiologię zapalenia dróg moczowych u dzieci. Odpowiedziałam prawidłowo. Uśmiechnięty profesor oznajmił, że zdałam celująco. Obydwoje byliśmy bardzo zadowoleni.
Z prof. Tadeuszem Chrapowickim (1903-1984) spotykałam się w późniejszym latach podczas wyjazdów do „Dzieciakowa”. Profesor wizytował dzieci przebywające w sanatorium z powodu choroby reumatycznej. Pracowałam wtedy w Wojewódzkim Ośrodku Matki i Dziecka przy Filtrowej. Profesor przez wiele lat prowadził oddział dziecięcy w szpitalu na ul. Kopernika. Tu zaczęłam specjalizację drugiego stopnia z pediatrii.
W 1953 r. profesor został powołany do Centralnego Szpitala Klinicznego MSW. Pracował w nim do końca. Zmarł w 1984 r.
Na ul. Nowogrodzkiej odbywałam praktykę w Klinice Okulistycznej kierowanej przez prof. Władysława Melanowskiego (1888-1974). W 1939 r. był dyrektorem Instytutu Oftalmicznego im. ks. Lubomirskiej na ul. Smolnej. Ćwiczenia ze studentami prowadził dr med. Stanisław Altenberger (1906-1963) – doskonały diagnosta i nauczyciel. Zdawałam u niego kolokwium z fizjologii oka. Po odbytym szkoleniu bez trudu zdałam egzamin końcowy u prof. Melanowskiego.
Od 1943 r. słuchałam wykładów z radiologii prof. Witolda Zawadowskiego (1888-1980). Był to zawsze dostępny, przemiły pan, chętnie służący radą. Egzamin zdawałam w jego gabinecie na ul. Chałubińskiego 5, już po wyzwoleniu. Podświetlił wybrane klisze, musiałam opisać i rozpoznać zmiany, jakie zauważyłam. Spokój i łagodność profesora sprawiały, że egzamin nie był stresujący, ale przekształcał się w swobodną rozmowę. Profesor Zawadowski został patronem jednej z ulic Ursynowa.
Podczas studiów kilkakrotnie byliśmy na ul. Kazimierzowskiej w gabinecie stomatologicznym. Zapoznawaliśmy się z narzędziami i sposobem ekstrakcji poszczególnych zębów. Ćwiczenia prowadził dr Franciszek Borusiewicz.
Ortopedię zdawałam u prof. Adama Grucy (1894-1983). Zaprosił mnie do gabinetu, polecił, żebym zajęła miejsce na kanapce, przysiadł koło mnie i zaczął przyjazną rozmowę. Egzamin u luminarza polskiej ortopedii był bardzo miły i wypadł pozytywnie.
Kliniką Psychiatryczną w Tworkach koło Pruszkowa kierował prof. Jan Mazurkiewicz (1871-1947). Współpracował z nim doc. Ryszard Dreszer (1897-1968), który prowadził ćwiczenia ze studentami. Do Tworek trzeba było dojeżdżać kolejką elektryczną EKD. Pociągi odchodziły z ul. Nowogrodzkiej róg Marszałkowskiej. Tu znajdował się końcowy przystanek.
Profesor Mazurkiewicz miał zwyczaj rozpoczynać pracę bardzo wcześnie. Na wykład należało się stawić przed siódmą rano. Dla wielu kolegów mieszkających w odległych dzielnicach Warszawy było to bardzo uciążliwe. Zdecydowali się na mieszkanie przez miesiąc w Tworkach. Przebywając prawie stale, przez kilka tygodni, z „ciałem pedagogicznym”, stanowili zgraną grupę. Młodzież studencka, mimo bardzo trudnych warunków bytowych, promieniowała żywotnością i radością. W to ponure i smutne miejsce wnosiła wiele życia. Dziewczęta i chłopcy cieszyli się zbliżającym się końcem studiów.
Po odbyciu praktyki urządzili zabawę, na którą zaproszeni zostali lekarze prowadzący szkolenia. Koleżanka Stanisława Wiernicka (przed wojną była na polonistyce) napisała 15 lutego 1946 r. wiersz pt. „Polonez”. Opisała w nim uroczystość i biorących w niej udział kolegów i lekarzy: dr Klepównę, dr. Mieczysława Kaczyńskiego, dr Krasowską, doc. Józefa Handelsmana, doc. Ryszarda Dreszera i innych.
Podczas ćwiczeń w Tworkach zbieraliśmy wywiady od chorych oraz przyglądaliśmy się przeprowadzanym wstrząsom elektrycznym, które robiły na nas niesamowite wrażenie.
Na egzamin do prof. Jana Mazurkiewicza zostałam zaproszona z koleżanką. Profesor zadał jej pytanie, a gdy nie uzyskał odpowiedzi, zwrócił się do mnie. Odpowiedziałam prawidłowo. Sytuacja się powtórzyła i miałam zdany egzamin.
Najwięcej trudności sprawiał wszystkim studentom ostatni egzamin – z medycyny sądowej u prof. Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego (1885-1968). Gdy udało się go zdać, miało się już dyplom w kieszeni. Ale dokonanie tego nie było łatwe. Najpierw trzeba było przeprowadzić kilka niezbyt przyjemnych sekcji i na egzaminie sekować przydzielone zwłoki oraz podać przyczyny zgonu denata. Dobrze, gdy trafiło się na świeże zwłoki, ale gdy leżały długo w wodzie lub w wilgotnej ziemi, nie było to miłe. Profesor uwielbiał demonstrować rzadkie okazy. Największe zadowolenie sprawiało mu, gdy znalazł membrana virginea. Pokazywał ją, trzymając pęsetą, biegał po całej sali prosektoryjnej z tym kuriozum. Na egzaminie pytał niezwykle dokładnie. Odpowiedzi musiały być precyzyjne i zgodne z jego podręcznikiem „Medycyna sądowa”. Interesowały go szczególnie wiadomości z dziedziny prawnej. Zwracał uwagę na wygląd wystawianego zaświadczenia, znajomość oraz prawidłowe wypisanie recepty. Gdyby zobaczył, jak wyglądają obecne… Właśnie tę część egzaminu zdać było najtrudniej. Wiele koleżanek i kolegów z naszej grupy było zmuszonych do ponownego spotkania z wymagającym profesorem. Mnie się udało. 9 lutego 1949 r. zdałam pomyślnie egzamin z medycyny sądowej i ta data została umieszczona na dyplomie. Otrzymałam go po złożeniu przyrzeczenia lekarskiego 3 maja 1949 r. z rąk dziekana, prof. Marcina Kasprzaka na Uniwersytecie Warszawskim przy Krakowskim Przedmieściu 26/28.
Podczas lat spędzonych na studiach miałam ogromne szczęście spotkać wielu wspaniałych profesorów i nauczycieli. Pracowali z dużym poświęceniem, starali się mimo trudności i często grożących im niebezpieczeństw, łącznie z utratą życia, przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie nam, młodym medykom. Wpajali w nas przekonanie, że największą wartością jest dobro świadczone człowiekowi potrzebującemu pomocy.

Autorka jest lekarzem pediatrą.

Archiwum