26 marca 2019

Kula na wagę złota

Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Objąłem stanowisko kierownika kliniki ortopedycznej w nowo otwartym Szpitalu Bródnowskim. Przejęcie kliniki po kimś oznacza samą przyjemność, gdyż cały skomplikowany mechanizm działa jak szwajcarski zegarek, przypomina dobrą orkiestrę symfoniczną, która przecież potrafi zagrać i bez dyrygenta. Czym innym jest tworzenie własnej kliniki, z którą natychmiast trzeba wyruszyć na wojnę, czyli wejść w system ostrych dyżurów zabezpieczających miasto i województwo. – Porwanie się na coś takiego oznaczało, że jesteś jeszcze bardzo młody – orzekł prof. Gruca. Nic też dziwnego, że nie mając odpowiedniej liczebnie i wyszkolonej kadry, musiałem od początku pełnić właściwie wszystkie dyżury ostre, a to był prawdziwy wyczyn.

Pewnej nocy budzą mnie, bowiem asystenci nie mogą sobie dać rady z wyjęciem jakiejś damie ciała obcego z ręki. Jest nim rewolwerowy pocisk. Na sali operacyjnej okazuje się, że aby wydobyć kulę, trzeba pruć rękę z drugiej strony, gdzie istnieje stłoczenie ważnych struktur anatomicznych. Dlatego asystenci wolą, bym dokonał tego sam. Usunięcie kuli nie nastręcza większych trudności, więc ranę pooperacyjną pozostawiam asystentom do zdrenowania oraz zaszycia, a kulę zawijam w gaziki i zabieram ze sobą.

Mam jeszcze nieco czasu na sen, ale jeszcze dobrze nie przyłożyłem głowy do poduszki, a już meldują się u mnie dwaj panowie z wywiadu, którzy proszą o wydanie kuli. Nie upływa zbyt wiele czasu, jak mam w gabinecie następnych dwóch i kolejnych, ale ci są z dwóch różnych branż kontrwywiadu. Wszystkich usadawiam, gdzie się da, częstuję kawą i proszę o cierpliwość, gdyż żadną miarą gazika z kulą odnaleźć nie mogę. W miarę upływu czasu, marnowanego na daremne poszukiwania, widzę, że wśród moich gości narasta zdenerwowanie. W końcu jeden wykrzykuje: – Proszę, niech pan docent odnajdzie tę przeklętą kulę, gdyż od niej zależy nasz los – praca, awanse i tym podobne rzeczy!

Okazuje się, że pocisk usunąłem z ręki „panienki”, która w momencie strzelaniny popijała z koleżanką z branży kawkę w foyer hotelu Victoria. W pewnym momencie, zanim doszło do niej, że należałoby gdzieś uciekać, poczuła lekkie trzepnięcie w dłoń, w której trzymała podnoszoną do ust filiżankę. Z dalszej opowieści wynikało, że stała się mimowolnym świadkiem jakichś międzynarodowych porachunków wśród Arabów. Szybko odnaleziono porzucony w krzewach pistolet i chodziło o tę przeklętą kulę, która miała dowodzić, że strzelano właśnie z tej broni.

Zakrojone na wielką skalę poszukiwania przyniosły w końcu rezultat. Pocisk odnaleziono w kieszeni spodni, które zmieniałem na bloku operacyjnym.  Jak to się stało, do dzisiaj zrozumieć nie mogę, gdyż dobrze pamiętam, że gazik z kulą wkładałem do kieszeni fartucha.

Z czasem dowiedziałem się, że w strzelaninie chodziło o wyrównanie rachunków izraelskiego Mosadu z palestyńskim komandem. Miało to ponoć związek z zamachem terrorystycznym na izraelskich sportowców podczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium. 

Autor jest profesorem doktorem habilitowanym nauk medycznych, specjalistą w dziedzinie ortopedii.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum