4 lutego 2008

Bez znieczulenia

Uszczelniać system czy zwiększać wydatki publiczne? To jedna z głównych osi sporu dzielącego dzisiaj rząd i opozycję. Nie ma sensu dokładać do nieszczelnego systemu ochrony zdrowia; najpierw trzeba go naprawić – mówiła na styczniowym Nadzwyczajnym Zjeździe Lekarzy minister Ewa Kopacz. Trzeba uszczelniać system i jednocześnie zwiększać nakłady – mówi opozycja. Samo uszczelnianie bowiem nie da szybkich efektów, a koszty opieki zdrowotnej rosną nieustannie. Jeśli nie chcemy dopuścić do pogorszenia funkcjonowania systemu i ponownego zadłużania się szpitali, wydatki publiczne w ciągu kilku lat powinny osiągnąć 6% PKB.

Uszczelnianie systemu nie rozwiąże też obecnego kryzysu, związanego z wejściem w życie unijnych norm czasu pracy lekarzy. Rząd, wydaje się, nie dostrzega faktu, że największą pozycją po stronie kosztów w opiece zdrowotnej są koszty pracy personelu medycznego. A te od stycznia rosną dość szybko i jak dotychczas nie znajdują pokrycia w przychodach. Coraz więcej szpitali ponownie się zadłuża. Zrzucanie problemu na barki dyrektorów nie rozwiązuje problemu. Dlaczego? Bo przychody publicznych placówek pochodzą z kontraktów z NFZ, czyli ze środków publicznych. Szpitale nie mogą przecież pobierać opłat od pacjentów. Natomiast kontrakty są jednostronnie narzucane przez NFZ, który tłumaczy się, że nie ma więcej pieniędzy. I koło się zamyka. A bez odpowiedniego zwiększenia wartości kontraktów nie uda się zrównoważyć szpitalnych budżetów. Żeby to było możliwe, konieczne jest zwiększenie nakładów publicznych.

W tym roku wydatki publiczne przekroczą zapewne 4,5% PKB. Do osiągnięcia postulowanego poziomu brakuje więc jeszcze 1,5% – jest to równowartość 1/3 kwoty obecnie przeznaczanej na zdrowie. Prognozy wydatków publicznych na ochronę zdrowia na najbliższe lata nie napawają optymizmem. Okazuje się, że bez zwiększenia składki i środków pochodzących z budżetu wydatki te będą oscylować zaledwie wokół 4,5% PKB. Jeśli zatem chcemy osiągnąć 6%, musimy zwiększyć składkę, co najmniej do 12%, ale także środki pochodzące z budżetu państwa.
Kwestia podwyższenia składki jest jasna. Ale trzeba jeszcze przyjrzeć się wydatkom budżetowym. Okazuje się bowiem, że występuje tu duża dysproporcja między kwotami ze składek płaconych przez pracujących i emerytów a kwotami ze składek płaconych przez budżet za bezrobotnych bez prawa do zasiłku oraz rolników. W rodzinach pracowniczych i emeryckich ze składek wpływa do NFZ średnio ponad 110 zł na jedną osobę miesięcznie. Tymczasem za jedną osobę w rodzinach rolniczych państwo płaci mniej niż 80 zł, a za bezrobotnego już tylko 50 zł miesięcznie. Wynika z tego niezbicie, że koszty leczenia rolników i bezrobotnych pokrywają w części pracujący oraz emeryci. A jest to przecież obowiązek państwa. Dlatego te dysproporcje trzeba wyrównać. Ich wyrównanie przez budżet państwa zwiększyłoby środki wpływające do NFZ o 2,7 mld zł rocznie, czyli ponad 5%. Może warto od tego zacząć, skoro sprawa wydaje się tak oczywista.

Marek BALICKI

Archiwum