16 maja 2006

Głos Pana: Stanisław Lem (1921-2006)

Bardzo trudno pisać o kimś bliskim – ja wychowałem się na książkach Stanisława Lema; sięgam po nie, często zaczytane i stareńkie, do dzisiaj.
„Mój” Lem – to człowiek, dzięki któremu nauczyłem się myśleć i postrzegać krytycznie otaczającą rzeczywistość, poczynając od siebie; dzięki Jego twórczości staram się odrzucać pewne szablony myślowe, narzucane z coraz większą pewnością i arogancją przez otaczający świat. Nie ma prostych rozwiązań. Przyszłość – a i… przeszłość – zawsze może być alternatywna. Lem był człowiekiem obdarzonym ogromnym, ale racjonalnym krytycyzmem, przy czym nie oszczędzał nikogo: nie dostrzegał podziału na „słuszne”
i „niesłuszne” partie polityczne, nacje, klasy, rasy, odrzucał wszystkie pseudoróżnice sprawiające, że człowiek współczesny nie czuje się Osobą ale wyalienowaną, samotną jednostką. Przedstawiany zazwyczaj jako „wybitny autor nurtu science fiction” (powieści – m.in.: „Głos Pana” „Solaris”, „Eden”, „Niezwyciężony”; opowiadania – m.in.: „Dzienniki gwiazdowe”, „Bajki robotów”, „Cyberiada”); prawda – ale nie do końca.
Jestem w gruncie rzeczy… zarazem konserwatystą i wizjonerem. Pewne rzeczy przewiduję, ale ich sobie nie życzę
– tak pisał o sobie.

Medyk ze Lwowa
Ubywa tych, którzy urodzili się na Kresach, związanych sercem z ziemiami dawnej Rzeczypospolitej, tych, którzy nigdy też nie uwolnili się – bo i nie chcieli – od „kresowego bagażu”. Tutaj paradoksalnie zbliża się Lem do Józefa Mackiewicza – wilnianina; obu połączył fakt, iż otarli się o Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury; cóż, Komitet Noblowski nie nagradza niepokornych. Podobny im był też mińszczanin Jerzy Giedroyc – „Książę emigrantów”…
Lwów miał szczęście do piewców swej wielkości, bez których każde miasto musi prędzej czy później popaść w zapomnienie. Krąg ludzi, którzy potrafią pielęgnować wspomnienia, powoduje, że prawda zaczyna nagle zamieniać się w legendę. I to właśnie stało się we Lwowie. Kiedy ludzi z tego niezwykłego miasta wysiedlono, rozproszono po całym świecie, stali się heroldami Lwowa – pisze prof. Sławomir Nicieja, rektor Uniwersytetu Opolskiego, i kontynuuje: Trafnie napisał Stanisław Lem: „Mieliśmy gęby zawarte…”. Kiedy Niemcy mogli wywijać sztandarami śląskich miast, krzyczeć o wypędzeniu, krzywdzie, w lwowiakach narastał bunt. Lwów dla Lema – to klamra spinająca jego twórczość: od autobiograficznego „Wysokiego Zamku” (1948) po „Lube czasy” (1995), gdzie w eseju „Z żabiej perspektywy” czytamy: (…) proponowano mi, że jeśli tylko tego zechcę – mogę odwiedzić Lwów, (…) ja jednak nie chciałem. Tłumaczyłem, że czuję się tak, jakbym miał bliską sobie kobietę, którą ktoś porwał. Teraz ona ma inne życie (…) – po co ją odwiedzać? (…) Kamienie
to mało, najważniejsi są przecież ludzie, a tamtych ludzi
we Lwowie już nie ma.

Nie ma sensu
roztrząsanie przeszłości

Stanisław Lem nie był tzw. człowiekiem medialnym, jednak niedawno zgodził się na udzielenie wielogodzinnego wywiadu-rzeki dla Centralnego Kanału Telewizji Rosyjskiej; uczestniczył w nim jako tłumacz współpracownik „Leku
w Polsce” Oleg Burdzenia (aczkolwiek Lem płynnie posługiwał się językiem rosyjskim); odbył się też czat internetowy. Z prawdziwym zdumieniem zauważyliśmy, że Stanisław Lem jest otaczany w Rosji prawdziwą czcią, wręcz – miłością, a jego twórczość chyba lepiej znana niż w obecnej Polsce (to podobnie jak w przypadku Anny German), mimo iż pisarz nigdy nie ustawiał się w wygodnej pozycji rusofila: i tak na pytanie: „Złe stosunki między państwami (Polską i Rosją) to tradycja czy przypadek?” – udzielił zwięzłej odpowiedzi: Polska przez wiele lat żyła w cieniu potężnego sąsiada, jakim jest Rosja. Czasem było to sąsiedztwo uciążliwe i przytłaczające. Trudno się dziwić, że cierpimy na swoisty kompleks rosyjski. Potrzeba trochę czasu i wymiany pokoleń, aby wszystko wróciło do normy. (…) Wielokrotnie powtarzałem, że warunkiem sine qua non rozwoju gospodarczego i suwerenności Polski są dobrosąsiedzkie stosunki z Rosją. Do Rosji jest nam najbliżej w sensie geopolitycznym, ale także kulturowym. Nie ma sensu obrażanie się i roztrząsanie przeszłości, w dużej mierze nakręcane przez politycznych ekstremistów po obu stronach. I dalej: „Czy uważa pan, że Lwów oddano Ukrainie niesprawiedliwie?”
Historia przesunęła Polskę po II wojnie światowej, jakbyśmy byli starą, pustą szafą. Nieuchronnie musiało to odbyć się kosztem wielu ludzkich tragedii. Lwów był polskim miastem, w którym urodziłem się i spędziłem swoją młodość. Czuję się stamtąd wypędzony: moja rodzina straciła cały majątek i w czterdziestym szóstym roku znalazła się w Krakowie bez żadnych środków do życia.
Bacznie obserwował skrzeczącą rzeczywistość III RP; w eseju „Przeszłość otwarta” (1995) pisał: Piłsudski był jednym z bardzo nielicznych mężów stanu, jakich mieliśmy, to znaczy człowiekiem, który patrzył dalej niż inni (…) i którego życiowym celem nie było utrzymanie się w Belwederze czy Pałacu Namiestnikowskim, tylko umocnienie Polski i utwierdzenie jej suwerenności. (…) Niczego nam dzisiaj tak straszliwie nie brak, jak takich ludzi, achoćby i jednego człowieka, który by próbował patrzeć dalej.

Związki z medycyną
Był Stanisław Lem lekarzem – wprawdzie nigdy niepraktykującym, ale zawsze odnoszącym się w swojej twórczości właśnie do medycyny – wiele neologizmów, które stworzył pochodziło z języka „lekarskiego”, poświęcił też medycynie kilka utworów. „Szpital Przemienienia” – reminiscencje „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna przeniesionej w tragiczne lata okupacji niemiecko-sowieckiej Małopolski Wschodniej; „Przekładaniec” (1957 – groteskowe zagrożenia skomercjalizowanej transplantologii; znakomity film Andrzeja Wajdy z Bogumiłem Kobielą w roli głównej z 1968 r.); Kongres futurologiczny(1971 dominacja nadchodzącej ery farmakokracji i bioterroryzmu), „Katar” (1976 nieprzewidywalne skutki interakcji leków i czynników środowiskowych)to proroctwa przyszłości, które właśnie się dopełniają.

Internet a medycyna
W 1998 r. powstał znakomity, wizjonerski esej „Internet
a medycyna”; już przed ośmioma laty, co w informatyce równa się stuleciu, dostrzegł Lem zagrożenia wynikające
z nadmiernej fascynacji Internetem jako źródłem wszechwiedzy o człowieku.
Jak wiadomo Internet nie jest tylko zwielokrotnionym i spotęgowanym środkiem łączności globalnej, ale niejako informatyczną ssawą, której niezliczone odnogi mogą się znajdować w rozmaitych bazach danych.
W tym sensie poszatkowanie stanu organizmu jest dla medyka gotowego ufać wyinterpretowanemu statystycznie ogromowi rutynowych badań dodatkowych możliwe,
a może nawet stworzy dla lekarza konkurencję. (…) Tak zatem Internet, stosowany i używany właściwie, może wspomóc, szczególnie początkującego lekarza. Może też wprowadzić w błąd, ponieważ własność, jaką chlubiła się medycyna w czasie rozkwitu indywidualności lekarskich, to znaczy intuicja ujawniająca swoją moc rozpoznawczą przy bezpośrednim kontakcie z chorym, intuicja, która jest prawie nieprzekazywalną wiedzą, nie może być przekazywana poprzez sieć. Owa bezpośredniość obrazu chorego z jego osobowością, charakterem, z mnóstwem trudno opisywalnych szczegółów sytuacji chorobowej, które mało doświadczonemu mogą się po prostu wymknąć, będą przez dłuższy czas, a może i zawsze, dla diagnostyki i terapii zapośredniczonej przez Internet nieosiągalne.

(…) należy sobie uświadamiać, że jednocześnie zachodzi postęp lecznictwa, między innymi widoczny w tendencji do likwidowania medycyny jako sztuki, a na to miejsce wprowadzający szczegółowość analiz prawie już podległych algorytmizacji. Cały ten obraz należy uznać za podległy procesowi w dużej mierze doskonalącemu walkę z chorobą i wzmacnianie żywotności, ale jednocześnie zdającemu się szatkować człowieka chorego na coraz większą ilość nie zawsze i niekoniecznie kompatybilnych ustaleń (ponieważ tam, gdzie mamy bardzo wiele wyników uwzględniających czynniki statystycznie tylko wykrywalne, wyniki te mogą ze sobą kolidować),
i tym samym niełatwo jest orzec, czy dowody i wsparcia internetowe są i będą tylko błogosławieństwem, czy też może nie staną się także labiryntowymi komplikacjami dla medycyny, która przy okazji aptekarzy, jako mistrzów kompozycji uzdrawiających ciał chemicznych, przemieniła w sprzedawców prawie zawsze gotowych preparatów. (…) Jak dotąd nic nie wskazuje na to, że globalna internetyzacja, usieciowienie zasobów zgromadzonej wiedzy medycznej, pokona ludzi pracujących pod znakiem Hipokratesa, ponieważ ostatecznie niemały udział w lecznictwie mają czynniki emocjonalne, także czynniki etyczne, które nawet najbardziej doskonałe technologie łączności zastąpić raczej nie będą w stanie.
Ostatnie zdanie jest optymistycznym przesłaniem w pesymistycznej na ogół wizji świata Lema.

Mamy rok 2006
W USA działania niepożądane leków uważa się za szóstą przyczynę zgonów, a ich koszty szacuje na 3 mld dolarów. Stanowi to 0,3% PKB przeznaczonego na amerykańską ochronę zdrowia; w Polsce – koszty te są po prostu nieznane.
I znowu Stanisław Lem: Charakterystycznym wskaźnikiem przyspieszenia wszechlekarskiego może być to, że wydane zaledwie kilka lat temu farmakologiczne kompendia są równocześnie uzupełniane strumieniami nowych leków wprowadzanych na ten rynek przez wielkie wytwórnie farmaceutyków i jednocześnie z nowszych wydań owych kompendiów ulega usunięciu rokrocznie czereda preparatów, już to ze względu na szkodliwość efektów ubocznych, już to wychodzących z mody, ponieważ medycyna jest także zmienności mód podległą.
Quo vadis, medicinae? Na to pytanie odpowiedź musimy znaleźć już sami. Mistrz nam już niczego nie podpowie… Ü

Wojciech ŁUSZCZYNA
Autor jest redaktorem naczelnym „Leku w Polsce”

* tłumaczenie wiersza anonimowego internauty rosyjskiego – WŁ

Archiwum