18 października 2011

Zdrowo pogadali

Za nami kolejna kampania wyborcza. Ilekroć politycy stają w szranki o mandat poselski, mają dla pacjentów gotową receptę na wszystkie bolączki związane z ochroną zdrowia. Do tego zdążyliśmy się przyzwyczaić. W tegorocznej kampanii było podobnie – partie znów licytowały się na pomysły mające wydobyć szpitale z zapaści, skrócić kolejki, uporządkować wady systemu. Jak zawsze, obiecywano przeważnie gruszki na wierzbie, choć mam wrażenie, że w bieżącym roku nawet opozycja robiła to z większym wyczuciem. Można powiedzieć, że ochrona zdrowia ma szczęście, bo jest tak delikatną dziedziną codziennego życia, iż trudno ją pominąć w wyborczych potyczkach, i przynajmniej przez kilka tygodni ktoś się o nią troszczy. Z drugiej strony nie jest wcale dobrze, kiedy staje się polem krwawej bitwy, w której ścierają się złotouści liderzy partii. Nie mają zazwyczaj pojęcia o tym, o czym mówią, gdyż akurat problemy służby zdrowia znają najlepiej eksperci, więc także recepty na jej uzdrowienie powinni wystawiać wyłącznie oni.
Warto odnotować, że w gronie uczestników pierwszej debaty, którą miesiąc temu – na starcie kampanii – przygotowała telewizja TVN24, znaleźli się właśnie fachowcy: Ewa Kopacz, Marek Balicki, Andrzej Sośnierz. Obecność Jolanty Fedak z PSL, minister pracy mającej ze zdrowiem już mniej wspólnego, od razu zaowocowała tym, że pani Fedak doznała politycznej amnezji, atakując SLD za niskie nakłady na lecznictwo podczas jego rządów, zapomniała bowiem, iż koalicjantem był wtedy właśnie PSL. Na szczęście pozostali dyskutanci wypowiadali się dużo bardziej merytorycznie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że tak naprawdę nie ma między nimi poważniejszych różnic w diagnozie ani w metodzie kuracji, którą planowaliby uleczyć nasz system ochrony zdrowia. Przeszkodą w zawarciu porozumienia jest wyłącznie polityka i tylko ona zmusza do wszczynania kłótni na sali sejmowej, na wiecach wyborczych i w studiach telewizyjnych. Gdy gasną światła i wyłączone zostają kamery, nic nie przeszkadza pochylać się wspólnie nad naprawą systemu. Nawet największe różnice nie są bowiem na tyle fundamentalne, by nie dało się ich zebrać pod wspólnym mianownikiem.
Niestety, wizerunek medialny partii politycznych każe im podkreślać istniejące między nimi różnice. Zamiast więc budować porozumienie w kwestiach lecznictwa, doradcy za wszelką cenę wbijają do głowy kandydatom na posłów, że muszą iść na starcie, bo tylko to gwarantuje sukces. Pacjent opowie się przy urnie tylko za jednym programem wyborczym – tym, który najlepiej zapamięta. Aby się z nim przebić, potrzeba zatem prostych haseł i łatwych odpowiedzi. I tu jest problem, gdyż recepta na uzdrowienie systemu ochrony zdrowia nie może być tak nieskomplikowana. Wymaga pokonywania raf w dłuższym czasie niż trwa jedna kadencja rządu. Dlatego nawet odmienne zdanie nie powinno wykluczać współpracy, na którą po wyborach wszyscy jesteśmy skazani.

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum