9 czerwca 2008

Refundacja leków a powstanie styczniowe

Od stycznia szlifuję klawiaturę, aby napisać coś dobrego na temat refundacji. Marzę, aby owo zjawisko – czyli publikacja nowego Wykazu Leków Refundowanych (WLR), nawiedzające nas niespodziewanie, podobnie jak tsunami lub Armagedon – stało się czymś przewidywalnym. Abyśmy wreszcie mogli otwierać stronę MZ pierwszego dnia każdego kwartału, aby obejrzeć powieszony tam właśnie WLR. Aby WLR przestały zajmować się działy kryminalne i sensacyjne gazet (sic!), aby leki przestały gościć na pierwszej stronie tabloidów, aby konferencje prasowe wprowadzające WLR nie stanowiły przedmiotu niezdrowego podniecenia zarówno dziennikarzy, czyli czwartej władzy, jak i firm, czyli władzy szóstej. Oczywiście nigdy w życiu nie śmiałbym pominąć władzy piątej, czyli PR-u. Pierwsze, monteskiuszowskie trzy władze od dawna w Polsce mają niewiele do powiedzenia.
Niestety, miało być dobrze, a wyszło… tak sobie. WLR jest w fazie projektu. Będziemy dokonywać co trzy miesiące przeglądu listy leków refundowanych. Chcemy kierować się skutecznością terapeutyczną leku oraz relacją ceny leku w Polsce i w innych krajach Unii Europejskiej – powiedział Donald Tusk
w swoim exposé. Poprzedni WLR został wprowadzony 1 grudnia 2007 r.
Z braku wersji ostatecznej omówmy pokrótce projekt. Leków innowacyjnych – zero. MZ proponuje wprowadzenie 23 nowych leków generycznych. Dobre i to. Zwiększenie liczby „ścigających się” preparatów obniży cenę dla pacjentów oraz wydatki NFZ. Do koncertu zadowolonych powinni włączyć się i lekarze, pod warunkiem że zostaną doinformowani. Tu zaś MZ obiecuje; cytuję in extenso: Dla wszystkich pacjentów i lekarzy będzie wprowadzony „Informator o cenach leków refundowanych”, dzięki któremu będzie można wybrać najtańszy lek dla pacjenta. Informator będzie przesłany wszystkim lekarzom w Polsce (75.000 osób) będzie opublikowany także na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia.
W tym informatorze po raz pierwszy lekarz i pacjent odnajdzie informację o dopłacie pacjenta do danego leku.
Uważam, że spełnienie tego zobowiązania będzie najważniejszym elementem nie tylko obecnej odsłony refundacyjnej, ale – kto wie? – może i najbliższych lat.

Jak się wprowadza, to – zgodnie z zasadą Lejzorka Rojtszwanca – także się wyprowadza. Taki los spotkał 140 produktów leczniczych w związku z ich wycofaniem z produkcji i/lub obrotu.
Najgłośniej było w mediach o wprowadzeniu finansowania leczenia trzech chorób przewlekłych, przy czym w laikach obudzono przekonanie, że Polska, jako pierwszy chyba kraj na świecie, rozwiązała problem refundowania leków sierocych (orphan drugs). Nic bardziej mylnego! Lek może zostać uznany za sierocy, jeśli jest stosowany w leczeniu zaburzeń, na które choruje mniej niż 5 na 10 tys. ludzi; łącznie w WE choroby rzadkie dotyczą aż 30 mln mieszkańców (w Polsce: 1,3-2,6 mln), a to ze względu na dużą liczebność tych schorzeń (5-7 tys.). Do EMEA (Europejskiej Agencji ds. Leków) wpłynęło dotychczas ok. 500 wniosków dotyczących akceptacji produktów leczniczych jako „leków sierocych”, z czego kilkadziesiąt (dla ok. 1 mln pacjentów) zostało już dopuszczonych do obrotu. Leki sieroce, chronione patentem przez 10 lat, są rejestrowane w procedurze centralnej (obowiązkowej od 11.2005 r.) i tym samym bez zbędnej mitręgi mogą być stosowane w całej WE, także i w Polsce. Jednocześnie EMEA oferuje ich wytwórcom ulgi w opłatach rejestracyjnych oraz pomoc dotyczącą badań klinicznych. Ale w Polsce nie ma w ogóle mechanizmów promujących inwestycję firm w R&D (Research and Development), czyli w badania i rozwój: stać na takie ulgi i Chorwację (dotacja budżetowa + obniżenie podstawy opodatkowania o 100-150%), i Słowenię (kredyt podatkowy 20-40%), i Węgry (podatkowe ulgi inwestycyjne). Myślę, że inwestycje w badania naukowe są znacznie bardziej opłacalne niż budowanie obiektów Euro 2012, ale co na to PR? Stadion – widać, leku – nie. Pewną nadzieję budzi powołanie zapowiedzianego w projekcie Zespołu ds. Chorób Rzadkich, który ma rekomendować MZ wprowadzanie finansowania tych chorób.
Leki sieroce – to na ogół produkty bardzo nowoczesne: 53% składanych wniosków dotyczy preparatów innowacyjnych, zaś ponad 20% opiera się na wykorzystaniu biotechnologii, terapii genowej i terapii komórkowej. My mamy zamiar refundować w 100% opatrunki stosowane w pęcherzowym odwarstwianiu naskórka (epidermolysis bullosa, EB; choroba dotyczy ok. 100 dzieci) oraz preparat Dermazin (sulfadiazinum argentum). Nowoczesne opatrunki nie są tanie, jednak Dermazin jest już refundowany; cena 50 g opakowania po refundacji wynosi… 1,97 zł (brutto – 6,60 zł).
Czy naprawdę trzeba było czekać wiele lat na to rozwiązanie? Bo przecież w skali wydatków na leki – spodziewany koszt refundacji jest nieistotny (1,8 mln zł rocznie). Jeszcze mniej, bo 75 tys. zł rocznie, ma kosztować finansowanie leczenia równie rzadkiej, co EB choroby – czyli pierwotnej dyskinezy rzęsek, choroby o obrazie klinicznym identycznym z mukowiscydozą.
Refundowanie wszystkich preparatów N-acetylosysteiny i karbosysteiny (tych samych, co w mukowiscydozie) jest kolejną operacją techniczną: proszę mi pokazać lekarza, który nie wypisuje już od dawna ww. leków, podciągając małego pacjenta do rozpoznania mukowiscydozy!
Stan po resekcji trzustki dotyczy ok. 2500 pacjentów; w ramach refundacji otrzymają (chyba) preparaty Kreon i Lipancrea, dotychczas w pełni refundowane w mukowiscydozie. Piszę „chyba”, gdyż w projekcie ministerialnym występuje nazwa Pancreatinum, co pewnie oznacza preparat zawierający amylazę, lipazę i proteazę; lek o nazwie Pancreatinum nie jest produkowany już od dawna. Ta refundacja ma kosztować 5,1 mln zł rocznie.

Nie wiem, ile będzie kosztowało wprowadzenie sześciostopniowego poziomu zabezpieczeń recept, o czym pisałem od dawna, ale jest to jedna z ważniejszych, bardzo korzystnych, anty- kryminogennych decyzji MZ ostatnich lat. Gdyby tak jeszcze nastąpiło monitorowanie ordynacji, umożliwiające redukcję (koszty sięgające miliardów zł) działań niepożądanych i interakcji leków…
No, to jeszcze pomarzę: odtajnione, a więc przejrzyste, proste i zrozumiałe, szybkie procedury tworzenia WLR, sprawdzalne w Internecie na każdym etapie; precyzyjne kryteria wyboru preparatu, którego cena ma być podstawą limitu… A i samorząd lekarski, który w takich sprawach powinien przemawiać pełnym głosem, zajmie się troskliwie WLR…
Jestem optymistą: wierzę, że nigdy nie będę musiał cytować cesarza Wszechrosji Aleksandra II, który przemawiając do polskiej arystokracji po powstaniu styczniowym oznajmił:
Żadnych marzeń, panowie! Żadnych marzeń!

Wojciech ŁUSZCZYNA

Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Lek w Polsce”
i przewodniczącym Rady Programowej kwartalnika „Almanach URPL,WMiPB”

Archiwum