26 czerwca 2004

Medicus magnus

Nasz Nauczyciel, prof. dr JAN NIELUBOWICZ, nie żyje od ponad czterech lat. 2 lutego minęła czwarta rocznica Jego śmierci.

Na ziemi jedyną formą przeciwstawienia się śmierci jest pamięć. Pamięć bez zasilania jednak więdnie, czas ma bowiem siłę unicestwiającą. Toteż chciałbym, ażeby Profesor ożył we wspomnieniach i był obecny w naszej pamięci.

Była to osobowość bardzo bogata. Mój osobisty obraz Profesora to przede wszystkim obraz człowieka wielkiego intelektu.
Często powtarzaną przez Profesora dewizą było: „Myśl mądrze i czyń dobro”. Przekonany jednak jestem, że dobro, które czynił, nie wynikało nigdy z chwilowego nastroju. Myślę, że był to zawsze akt intelektualny, wynikający ze świadomości sensu i celowości czynienia dobra i tworzenia postępu.
Profesor żył i działał w okresie niespotykanej ekspansji nauki i jej praktycznych zastosowań. W Jego działalności, a tym samym i w pracy wszystkich asystentów, trudno byłoby oddzielić działalność naukową, dydaktyczną i lekarską. W prowadzonej przez Profesora Klinice działalność naukowa wkraczała w codzienność. Toteż dla Profesora nauka była zawsze tylko środkiem, a nie celem. Żył też pełnią lekarskiego życia akademickiego, uzyskując dwukrotnie zaufanie tego środowiska, wyrażające się wyborem na stanowisko Rektora.
Trochę cierpko mówiło się, że Profesor jest wielkim aktorem. Niewątpliwie aktorem był. Wielkim aktorem, ale równocześnie wielkim reżyserem realizującym własny scenariusz, napisany według własnych przemyśleń i kryteriów.
Już rok po przejęciu funkcji kierownika Kliniki jednoznacznie stwierdził, że odniesie na tym stanowisku sukces, ponieważ, jak się wyraził: „…w niedziele dosłownie wszyscy asystenci przychodzili do swoich chorych”. Myśmy zresztą uważali to za swój zupełnie naturalny obowiązek (soboty były „pracujące”).
We wczesnym okresie swojej pracy Profesor poważnie zachorował i mówił mi później, że gdyby nie mógł ze względów zdrowotnych poświęcić się chirurgii, to wybrałby radiologię.
Przechodząc z Kliniki do Szpitala Grochowskiego, poprosiłem Profesora o radę w sprawie „polityki personalnej” w odniesieniu do asystentów. Profesor doradził realizację teorii „zwiędłego liścia”. „Jak ktoś nie umie lub nie chce pracować, to sam zwiędnie i spadnie” – brzmiała odpowiedź. Po latach myślę, że Profesor nie uwzględnił jednak tym razem możliwości pozamerytorycznych administracyjno-politycznych wpływów.
Kiedyś, chorując na grypę, przez tydzień nie przychodziłem do Kliniki do pracy. W piątek, czując się wyraźnie lepiej, poszedłem na koncert do Filharmonii. Pierwszą napotkaną osobą był Profesor. Poczułem się bardzo zakłopotany i speszony. W poniedziałek, myjąc się do operacji, Profesor spytał: „Jak się panu podobał koncert?”. Odpowiedziałem, że Czajkowski jest moim ulubionym kompozytorem. „To niedobrze! To bardzo niedobrze” – powiedział Profesor. – „Jest pan sentymentalny!”
Szukając przyczyn, dla których tzw. choroba Buergera występuje prawie wyłącznie u mężczyzn, miałem życiową okazję odbycia wielu naukowych dysput z prof. J. Nielubowiczem i prof. W. Hartwigiem. Na zakończenie jednej z takich dyskusji przedstawiałem ścieżkę sterydogenezy – od cholesterolu do estrogenów, wykazując, że w rozwoju filogenetycznym estrogeny są na wyższym poziomie ewolucji niż androgeny. Mój wywód, że jednak najpierw był Adam, a potem Ewa, że estrogeny są chemicznie związkami bardziej aromatycznymi niż androgeny, Profesor przerwał z udawanym oburzeniem: „Dość, kolego, do rzeczy! Pan ciągle jednokierunkowo zbacza z tematu! Lepiej będzie, jak pan przestanie zajmować się kobietami, a weźmie się do nauki”.
Przedstawiając na posiedzeniu naukowym problem leczenia omawianej choroby, powiedziałem, że śmiertelność okołooperacyjna wynosi tylko 2%. „Aż 2%” – poprawił mnie Profesor.
Jednemu z kolegów, który podczas dyskusji w sprawach akademickich spytał: „To co Pan Profesor myśli na ten temat?”, Profesor odpowiedział: „Ja nie myślę, kolego, ja wiem”.
Już po śmierci Profesora przeczytałem gdzieś dekalog cnót Doliny Krzemowej, wręczany pracownikom przez niektóre tamtejsze instytucje. Jak wiadomo, Silicon Valley stała się symbolem naukowego i technologicznego postępu. Uświadomiłem sobie, że Profesor już wcześniej realizował ten dekalog.

A oto, jak interpretuję jego zasady w odniesieniu do osoby Profesora.
1. Bądź uczciwy, ufaj innym i wzbudzaj zaufanie.
– Postać uczonego odbierana jest w 2 aspektach: poznawczym i etycznym.
2. Kwestionuj autorytety.
– Autorytet Profesora nie wynikał z formalnych tytułów, lecz z Jego osiągnięć naukowych, lekarskich i dydaktycznych.
– Dominująca osobowość Profesora nadawała jednak znamiona paternalistyczne stosunkom z kręgiem związanych z Nim osób.
3. Wyrażaj swoje poglądy oraz idee w sposób konstruktywny.
– Profesor zawsze poszukiwał konstruktywnych rozwiązań.
4. Unikaj biurokracji.
– W okresie pozornej demokracji, suwerenności, pozornych prac naukowych, pozornego finansowania Profesor całkowicie odrzucał grę pozorów i nie trwonił energii własnej i swoich współpracowników na spektakularne działania.
5. Spodziewaj się zmian i podejmuj ryzyko.
– Profesora cechowała cnota długomyślności i perspektywicznego patrzenia na świat. Podejmowane ryzyko było zawsze intelektualnie kontrolowane.
– Odznaczał się niezwykłym darem dostrzegania problemów i rzeczy powszechnie przeoczanych. W lot chwytał i precyzyjnie formułował myśli wypowiadane przez asystentów. Odznaczał się też darem dostrzegania ukrytych nieraz uzdolnień i predyspozycji swoich uczniów i współpracowników, którym powierzał odpowiednie zadania.
6. Bądź twórczy i szukaj innowacyjnych rozwiązań.
– Profesor był przywiązany do myśli i myślenia, a nie do idei, tzw. zasad i abstrakcji.
– Znamionowała Go zawsze refleksja i umiejętność przemyśleń.
– Był pierwszym mistrzem myślenia patofizjologicznego w chirurgii, rozumianego jako ciągłe poszukiwanie nowego wyzwania i jako metoda nadająca chirurgii naukowe oblicze. Na tej podstawie oparte było właśnie poszukiwanie i wyjaśnianie problemów klinicznych. Za swoją powinność jako człowieka nauki uważał troskę o należyty poziom dyscypliny, którą uprawiał. Dlatego też w sposób oczywisty wpływał na współczesny Mu kształt polskiej chirurgii.
– „Nil est in homine bona mente melius”. To powszechnie znane motto nie było tylko ornamentem przy wejściu do Kliniki. To była dewiza, która obowiązywała nas wszystkich i zgodnie z nią kształtowane były osobowości wszystkich pracowników Kliniki.
7. Uznawaj popełnione błędy i wyciągaj z nich wnioski.
– Profesor był zawsze gotowy do rewizji własnego sądu.
8. Współdziałaj z innymi i przyczyniaj się do budowania zespołu.
– Profesor był twórcą szkoły chirurgicznej.
– Przykładał wielką wagę do samoorganizacji.
– Wychował 20 samodzielnych pracowników nauki. Niezwykłą rolę w procesie wychowawczym odgrywał osobisty przykład. Własnym przykładem wpajał przekonanie i wiarę w ogromną wartość pracy, a zwłaszcza intensywnej pracy myślowej.
– W latach sześćdziesiątych, jeszcze w Szpitalu Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej, w środy, w godzinach 17-19, Profesor przebywał w swoim gabinecie dla nikogo niedostępny, bo w tym właśnie czasie przygotowywał się do czwartkowego wykładu dla studentów.
– W sposób niewątpliwy umiał zorganizować pracę zespołową i kierować nią, co również przyczyniało się do osiągnięcia sukcesu zespołowego i Jego osobistego. Miarą sukcesu zawodowego była zawsze wartość praktyczna prowadzonych prac naukowych, znajdujących zastosowanie w chirurgicznej metodyce niesienia pomocy chorym.
9. Zależnie od potrzeby bądź równie dobrym szefem, jak podwładnym.
– Profesor wielokrotnie podkreślał, że nie jest trenerem, lecz kapitanem swojej klinicznej drużyny.
– Ze względu na ogrom zajęć, obowiązków i niezwykłą pracowitość uznać go można było za energetyczny fenomen.
– Dzięki swojej odwadze, surowości, konsekwencji był w swoich działaniach bardzo skuteczny.
10. Traktuj klientów jak współpracowników, a współpracowników jak siebie samego.
– Profesora cechowała umiejętność rozpoznawania jakości pracy, talentów, ludzi i problemów.
– Życie pojmował jako przestrzeń wypełnioną powinnościami i dlatego pozostawił po sobie olbrzymi dorobek naukowy, stworzoną przez siebie naukową szkołę chirurgiczną i wielką rodzinę uczniów.

W jednej z ostatnich naszych rozmów, po moim wykładzie podczas inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie Warszawskim i naszej Akademii, w odniesieniu do poruszonego przeze mnie problemu nadziei, odniosłem wrażenie, że Profesor ocenia nadzieję – określiłbym – jako wartość pozamyślową, ponieważ jakże często nadzieja odzwierciedla tylko życzenie, marzenie. I rzeczywiście. Jak się okazuje, nadmiar nadziei przynosi niekiedy wyłącznie rozczarowanie.
W tej rozmowie poruszyłem też złożoność problemu przypadku i szczęścia w życiu. Odpowiedź Profesora streściłbym następująco: „Szczęście to ja miałem, ale musiałem na nie ciężko zapracować”.
Powtórzę też bardzo znamienną wypowiedź Profesora. Podczas jednej ze zwykłych, codziennych, przypadkowych rozmów nauczyciela z uczniem, w okresie, gdy wystrzelono pierwszego sputnika (a było to wówczas wielkie wydarzenie), prof. Nielubowicz zapytał mnie: „Czy wiesz, dlaczego sputniki latają? Bo ogrom myśli ludzkiej zawarty został w małej przestrzeni”.
Śmierć Profesora oznaczała koniec pewnej epoki, którą współtworzył i rozwijał, kształtując w ten sposób współczesność.
Pozostały jednak na zawsze wartości, które reprezentował, np. wielka perfekcja intelektualna jako wartość deficytowa we współczesnych czasach. Profesor odznaczał się też wyjątkową biegłością i zręcznością w pracy intelektualnej. Nigdy nie dostrzegłem, ażeby tok myślenia i rozumowania Profesora przebiegał wg metody „wishful thinking”.
Z pewnością Profesor czuł się człowiekiem szczęśliwym, tym rodzajem szczęścia, które daje satysfakcja ze spełnienia się w zawodzie wybranym i umiłowanym – poświęcał się mu dosłownie do ostatniego dnia swego życia. Osiągnął bowiem niezaprzeczalny sukces w pracy. Sukces doceniony zarówno w kraju, jak i za granicą.
Pracy nie traktował nigdy jako konieczności zarabiania pieniędzy, była pasją wypełniającą Mu życie. Pieniądze nigdy nie były ani celem, ani miarą sukcesu własnego. Nie były też miarą wartości innych.
Sam był autorem własnego sukcesu, dokładnie przez siebie przemyślanego, zaplanowanego i z wielkim poświęceniem osobistym oraz z pełnym wykorzystaniem wszystkich swoich talentów, uzdolnień i możliwości zrealizowanego.
Jak każdy człowiek, a zwłaszcza jak każda wielka osobowość, dążył do pozostawienia po sobie trwałego śladu, przy pełnej świadomości nieuniknionego procesu przemijania. Pozostawił dla potomności bardzo dokładnie i w szczegółach opracowany wykaz swych prac i dokonań. Jest to imponujący wykaz. Myślę, że dominującą cechą osobowości Profesora była „potęga rozumu” – wyrażam opinię, że nic się u Niego nie działo w sferze podświadomości. Na podświadomość Profesor nie miał miejsca.
Każdy człowiek ma w swoim życiu własne zadania do spełnienia. Te, które przypadły Profesorowi, można z pewnością nazwać misją.
Życie należy też rozumieć jako „istnienie dla”. Są bowiem takie wartości, dla których warto poświęcać życie. Tymi wartościami dla Profesora były medycyna, nauka i dydaktyka. Traktował je jako równoważne. Ich wspólnym mianownikiem była myśl.
Ożywiała Go zawsze pasja poszukiwania. Był bezkompromisowy, a przy tym nigdy nie reagował emocjonalnie – nic dziwnego, że nie musiał się podobać każdemu. Wielokrotnie miałem wrażenie, że uzewnętrzniane emocje były jednak i tak sterowane myślowo.
Sylwetka Profesora pozostanie w naszej pamięci jako symbol wielkiej świetności chirurgii polskiej.

Medycyny można się nauczyć – lekarzem trzeba się urodzić. Jestem przekonany, że gdyby Profesor Nielubowicz został np. prawnikiem, teologiem, historykiem, psychologiem czy agronomem, to z pewnością również byłby profesorem i również tworzyłby postęp w tych dziedzinach. Była to wielka umysłowość. Wybrał jednak medycynę, chirurgię. Profesor lekarzem się urodził. Był to „medicus magnus”.

Tadeusz TOŁŁOCZKO

Archiwum