25 sierpnia 2012

Literatura i Życie

„Zagrajcież mi,
niechaj cofnie się świat”

Artur Dziak

Na ul. 11 Listopada, niedaleko Brukowej, bo zaledwie jakieś dwie wiorsty, stacjonował 2. Orenburski Pułk Kozaków, którego dowódca – pułkownik Jefremienko Wasylij Michajłowicz, przyjaźnił się był przed laty z pałkownikom Wilczewskom, moim stryjem – opowiadała babcia Rozalia.
Pułkownik przypomniał nam kiedyś na obiedzie – ciągnęła babcia – o fortelu, jaki zastosował stryj celem ratowania zagrożonego gardła, kiedy to na Zakaukaziu był pałkowodcem.
Pewnego razu, zimą, dokonując spisu z natury, stryj z przerażeniem stwierdził, że pułkowa kasa jest pusta, a co więcej brakowało kilkuset mannlicherów, kożuchów i siodeł oraz niezliczonych skrzyń różnorakiej amunicji i żołnierskiego wyposażenia.
Ponieważ spodziewał się w niedługim czasie przyjazdu rewizora z Sankt Petersburga, wpadł w prawdziwą panikę, oczekując najgorszego. Panowała wówczas monstrualna korupcja żrąca carską administrację i wojsko. Sądy wojskowe pomocne były w zasądzaniu tzw. jedynej kary, czyli postawieniu defraudanta pod ścianą, rzadziej odstawieniu w tiurmu, względnie – w akcie łaski – zesłanie na Sołowki. Zwykłe degradacje i pozbawienie praw honorowych zdarzały się wyjątkowo! Na szczęście stryj przypomniał był sobie dalekiego krewniaka, który kilkaset wiorst od niego także dowodził pułkiem, i postanowił się doń pofatygować sekretnie, i poradzić, jak cało wyjść z tej opresji.

Po wysłaniu armijnym telegramem depeszy nie zwlekał długo. Po wybraniu najlepszego jamszczika, solidnych sań i trójki pocztowych koni, kazał załadować na nie parę karabinów i duży zapas amunicji przeciwko wilkom i strzelić z bata. Po paru dniach podróżowania po etapam, czyli korzystając z punktów pocztowych dla zesłańców, stanął w drzwiach kwatery stryja i już na progu zaczął wyłuszczać krewniakowi swą delikatną sprawę. Ale ten szybko mu przerwał perorowanie, oświadczając, że właśnie „stoł nakryt i wsio na tiepier, synok”. A biesiadować było przy czym, i to żwawo, na wyprzódki! Jesiotr, sterlety, dropie, szparagi, przepiórki, kuropatwy, grzyby, pasztety, galarety i inne frykasy przez parę dni i nocy robiono pod okiem niezwykle zagniewanego kucharza, który tak się zaangażował, że przez kilka dni nie brał do ust niczego rozgrzewającego i tylko z kuchni dochodziło stukanie noży! Rzędy butelek wydłużonych z burgundem, pękatych z maderą i czworokątnych z wódeczkami okraszały stół. Nic też dziwnego, że towarzystwo,, nierzadko okoliczni niepospolici obywatele, zawczasu zjechało a to wierzchem, a to ekwipażami pułkowymi, bidkami, kałamaszkami, taradajkami i tarantusami. Trafił się też czteroosobowy faeton! Ponieważ do stołu zasiadało oprócz gości całe dowództwo pułku „in corpore”, odmówić było nietaktem towarzyskim i też nijak było przy bakałach rozmawiać w tak prostackiej materii. Naturalnie biesiadowanie przeciągnęło się do wczesnych godzin rannych dnia następnego, kiedy to stryj żegnał biesiadników „Nu tiepier spokojnoj noczi”, a już po południu nastąpiła miła powtórka. Dlatego dopiero trzeciego dnia po przybyciu udało się stryjowi znaleźć sam na sam z w miarę trzeźwym krewniakiem. Otrzymana rada była nieprawdopodobnie prosta i w pierwszej chwili żartem być się zdawała!
– Ty, Sobolewski, synok – powiedział krewniak – ty dla przykładu zarządzisz natychmiast po powrocie przeprawę przez rzekę i sprawa, dla przykładu, sama się rozwiąże kak sznurok. Jak pan każe, tak ja gram – oświadczył.
– Jak to! – wrzasnął ogłupiały stryj. – Za kogo dalibóg mnie kum bierzesz? A po kakij chreni mnie przeprawa przez rzekę, kiedy lody ledwo ruszają? – A potomu, czto kak budietie pieriepływat’, wsie diengi pałkowoj kassy dołżny utonut’!
– Przecież kasa pułkowa jest kompletnie pusta – wycharczał zupełnie teraz już oniemiały stryj. – Toż mnie tylko czarta prosić o pomoc!
Ot i czto! A kto etot fakt znat’ budiet? A z etoj chaliernoj kasse twoja grus utoniet’ na wsiegda i rewizor niestraszny. I chwatit! Zołotyje słowa i wo wremia skazany!
Podobno nie chłeptali na chybcika i biesiadowali jeszcze tri dnia, aż oburącz wynosić trzeba było gości napitych. Gwiazda zaranna zaświeciła, jak w końcu ruszyli w drogę powrotną. Po powrocie stryj natychmiast zarządził manewry z przeprawą przez rzekę, kasa utonęła chwacko i wszyscy żyli długo i szczęśliwie – dokończyła babcia. Ludzie tam, na Zakaukaziu, byli wszyscy okropnie życzliwi i kiedy stryj, wielce zobowiązany, opuszczał gościnne progi, żegnający go batiuszka z popadią wraz z błogosławieństwem „Niech Bóg i wszyscy święci mają ciebie w opiece” podarował mu złotą ikonę i oznajmił, że sam będzie modlić się w intencji szczęśliwego zejścia tej przykrej sprawy. I siła nieczysta przegrała!

Archiwum