15 czerwca 2005

Refleksje Pojubileuszowe

Warto zadumać się nad przyczynami, dla których z ta kim rozmachem zorganizowano uroczystości 15-lecia samorządu lekarskiego. Trwały tylko jeden dzień, ale wypełnione bogatym programem zarwały jeszcze kawał nocy. Byłoby niepowetowaną szkodą ograniczyć wspomnienia wyłącznie do okazjonalnych, laurkowych wystąpień. Trzeba jednak do nich powracać, by stały się bodźcem do przemyśleń i dyskusji. Czas jest wyjątkowo sposobny, dwa są ku temu powody. W dalszym ciągu trwa w Polsce proces transformacji ustrojowej, a w naszej korporacji rozpoczynamy przygotowania do wyborów władz na piątą kadencję.

Tezą wielu wystąpień i jedną z przyczyn zorganizowanego z rozmachem jubileuszu było podkreślenie hasła: Nie ma demokracji bez samorządu zawodów zaufania publicznego. Hasło piękne, bardzo nośne, zmuszające do refleksji. Demokrację, tak jak i wolność, można uzyskać, ale trzeba wiele wysiłku, by je utrzymać i utrwalić. Porównanie zabrzmi może górnolotnie, ale samorządu zawodowego nie otrzymaliśmy szczęśliwym zbiegiem okoliczności ani tym bardziej na skutek działań indywidualnych, choć wielu się do tego przyznaje.
Wiem, że niejeden się żachnie. Wszystko działo się tak niedawno, a to już historia. Pierwszy okres działania „Solidarności”, masowego ruchu społecznego. Być może był infiltrowany przez służby bezpieczeństwa, ale potrafiliśmy znaleźć w nim własny wzorzec wolności, odważnie przecierać własny szlak, wypracować własny styl. W nim tkwią korzenie odrodzonych izb lekarskich.

Organizowanie izb nie było ani łatwe, ani proste. Miarą problemu był list (z 1989 r.) ówczesnego Rzecznika Praw Obywatelskich prof. Ewy Łętowskiej do Naczelnej Rady Lekarskiej. RPO od dłuższego czasu niepokojono pytaniami, a co gorsza protestami, że niby dlaczego lekarze mają być obowiązkowo członkami izb lekarskich. Dla przeciwwagi do Sejmu wpływały projekty zawiązania korporacji w zawodach, które nie spełniały elementarnych warunków tworzenia samorządów zawodowych. Na nic się zdały wielokrotnie cytowane opinie jednego z nielicznych znawców zagadnień etyki zawodowej, prof. Henryka Jankowskiego, przejrzyście określające możliwości tworzenia korporacji zawodowych.
Już wówczas zdawaliśmy sobie sprawę, że ustawa nie stanowi dla nas pełnego zabezpieczenia. Zapis o możliwości tworzenia samorządów zawodowych winien się znaleźć w ustawie zasadniczej – w Konstytucji. Wracam do tych spraw, by zachować je w pamięci, bo wydaje mi się, że nasze starania i wysiłki idące w tym kierunku jakoś uszły uwadze w jubileuszowych wspomnieniach.
A trzeba o tym pamiętać. Coraz częściej bowiem słyszymy o IV Rzeczypospolitej, o zmianach w Konstytucji. Trzeba być czujnym, byśmy sprostali wymogom w nadchodzących czasach.
Konstytucyjny zapis o samorządach zawodowych był przedmiotem naszej troski już na pierwszych spotkaniach z dziekanem izby adwokackiej w Warszawie, mecenasem Andrzejem Rościszewskim. W pełni doceniliśmy wagę problemu. Samorząd zawodowy izby adwokackiej miał szczęście albo więcej roztropności i siły przebicia – ocalał po wojnie. Wielce nam pomógł w pierwszym okresie naszej działalności. Służył radą, pomocą i przykładem.
Przedmiotem naszej troski była potrzeba zapisu konstytucyjnego, który by sytuował samorządy zawodów zaufania publicznego w systemie demokratycznego państwa, ale też precyzyjnie określał zakres ich praw i obowiązków. Czas naglił, w parlamencie powołano Komisję Konstytucyjną. Wspólny wysiłek wszystkich działających samorzadów zawodowych doprowadził do pomyślnego rezultatu – w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej znalazł się przepis: W drodze ustawy można tworzyć samorządy zawodowe, reprezentujące osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawujące pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony (art. 17 p. 1). Szczególne zasługi dla powstania ostatecznego tekstu tego artykułu położył ówczesny prezes Naczelnej Rady Lekarskiej kol. Krzysztof Madej. Korporacja lekarzy i lekarzy dentystów na trwałe została wpisana w system państwa.
W czasie obrad w Teatrze Słowackiego przysłuchiwałem się skromnym jak dotąd refleksjom. Samouspokojenie, a zwłaszcza samozadowolenie bywa groźne, niekiedy zaś niebezpieczne. Stworzyliśmy bazę materialną, to prawda. Być może izby są już zinstytucjonalizowane i sformalizowane, ale czy liczą się w naszej trudnej rzeczywistości?
Posłużę się dwoma przykładami. Pierwszy dotyczy izby adwokackiej. Stała się ona obok izby radców prawnych przedmiotem uporczywych ataków osób żądających zmiany ich uprawnień. Pojawiły się ataki nie tylko ze strony władz i szerokiej opinii publicznej, ale i we własnym, szeroko rozumianym środowisku prawników praktyków. Zabrzmiały głosy wyłamujące się z jednogłośnego chóru obrońców uprawnień samorządów. To państwo, a nie samorządy zawodowe, powinno decydować o tym, na czym polega wykonywanie zawodu prawnika i kto może go wykonywać (Witold Daniłowicz, „Rzeczpospolita”). Brzmi to zaskakująco, a nawet groźnie, że przyczyną krytyki jest nepotyzm w tych korporacjach.
Przykład drugi. Powstanie Porozumienia Zielonogórskiego. Utworzone w sierpniu 2003 r. szybko uzyskało wsparcie województw dolnośląskiego, opolskiego, śląskiego i kolejnych, na podlaskim kończąc. Reprezentowało ekonomiczne interesy świadczeniodawców prywatnych. Powstała ad hoc zupełnie nowa „struktura pozioma”.
Gdy narastała akcja protestacyjna, grożąca załamaniem się podstawowej opieki zdrowotnej, do akcji włączył się samorząd zawodowy lekarzy i związek zawodowy pielęgniarek i położnych. Dlaczego to takie ważne? Zmienia się struktura zatrudnienia lekarzy, systematycznie wzrasta liczba świadczeniodawców prywatnych. Włączenie się samorządu stworzyło inną płaszczyznę negocjacji i było istotnym czynnikiem zawarcia porozumienia z administracją.

Przytoczone przykłady, mimo że dotyczą dwu różnych korporacji, świadczą o tym, z jaką troską powinniśmy dbać o przestrzeganie norm zawodu. Nie wolno nam zostawiać wolnego pola w zakresie naszych obowiązków określonych ustawą.
Czułem niedosyt, gdy na zjeździe krakowskim nie wspomniano o zbliżających się wyborach na piątą kadencję. Siła i przebojowość korporacji polega między innymi na ilości jej świadomych członków. Z podziwem i uznaniem obserwuję pracę komisji wyborczej związaną z organizacją wyborów 26-tysięcznej Izby. Niepokój budzą jednak doświadczenia z poprzednich kadencji związane z trudnościami w zgromadzeniu lekarzy na zebraniach wyborczych.

Od lat związany jestem, na dobre i złe, z ideą samorządności, ale przynależność do korporacji zawsze traktowałem jako przywilej, a nie uciążliwy obowiązek do wypełnienia, od którego uzależnione jest uzyskanie prawa wykonywania zawodu. Wzdrygam się, pisząc tak górnolotne slogany. Nadal jednak są one uzasadnione.
Przed wyborami na trzecią kadencję w Naczelnej Radzie Lekarskiej przygotowywano projekt regulaminu wyborczego. Padł wniosek, by na wszystkich szczeblach władzy pozostawić jedną trzecią dotychczasowych członków. Nie było sprawą łatwą przekonać wnioskodawcę i jego ewentualnych zwolenników, że taka innowacja nie tylko narusza ustawę, ale też obraża ideę samorządu
w społeczności lekarskiej.
Okres wyborczy winien być czasem mobilizacji izb, propagowaniem idei dobrze rozumianej samorządności. Należy dążyć do tego, by młodzi ludzie wtapiali się we wszystkie komisje. Zmiana pokoleniowa to jedyny jak dotąd sposób utrzymania żywotności każdej organizacji.

Ginie w Polsce zapał do bezinteresownej pracy społecznej, dla wspólnego dobra. W refleksjach na temat spotkania krakowskiego kolega
K. Schreyer („Puls” nr 2/2005) porównał to zaangażowanie do zapału alpinisty wspinającego się na górę – wyłącznie dlatego, że ona jest. Czyżby w Polsce zanikło zamiłowanie do wędrówek wysokogórskich? Ü

Jerzy MOSKWA

Archiwum