6 czerwca 2013

O kobiecych piersiach i ich związku z rakiem

Z powodu decyzji Angeliny Jolie o kobiecych piersiach i ich związku z rakiem było ostatnio w mediach dosyć głośno. Prewencyjną mastektomią przejęli się zwłaszcza politycy różnych partii, jak rozumiem, walcząc o integrację ciała kobiecego, czyli, żeby nie odbiegało od normy. Ale pewnych wypowiedzi medialnych nie można zostawić bez komentarza, chociaż od momentu ich wygłoszenia do daty wydrukowania tego tekstu minie trochę czasu. Chodzi mi niestety o występ poseł Krystyny Pawłowicz.

Kiedy już wszyscy zacytowali jej niesmaczne opinie, w rodzaju „jeśli Anna Grodzka była na tym marszu i postawiła się w rzędzie szmat, to też jest szmatą” i „ulica nie należy do kurew i alfonsów”, warto przypomnieć, co poseł powiedziała jeszcze. Krytykując wygląd piersi obecnych na Marszu Szmat i zapewniając, że z takimi by się wstydziła rozebrać, powiedziała, że te kobiety wyglądały „jak po usunięciu piersi”.
W imieniu wszystkich kobiet żyjących w Polsce z rakiem piersi, a jest nas około 60 tys., nie mogę nie zabrać głosu, bo bym się chyba udusiła.
Rak w polskiej rzeczywistości, chociaż już trochę oswojony, nadal jest tematem tabu. Tym bardziej rak piersi, który dotyka najbardziej intymnej sfery kobiecości. Naznaczenie nim to piętno szczególne, chociaż niewidoczne, używając pojęć Goffmana, dyskredytowalne. Od wieków pierś jest uważana za archetyp macierzyństwa, kobiecości i seksualności. Pozbawienie kobiety piersi czyni ją – w powszechnym odbiorze – brzydką i „niekobiecą”, jest napiętnowaniem i pozbawieniem atrybutu kobiecości. Agata Sycylijska, patronka kobiet z rakiem piersi (około 235-251 r. n.e.), po odrzuceniu zalotów rzymskiego prefekta Sycylii Kwincjusza została poddana torturom polegającym na szarpaniu kleszczami i obcięciu piersi jako symbolu kobiecości, jej pięknego ciała i dziewictwa, którego nie udało się jej wydrzeć. Amputacja piersi to także utrata symetrii, seksualnego powabu, możliwości noszenia niektórych strojów. Kobiecie bez piersi społeczna widownia nadaje status dewiacyjny w rozumieniu Kai Eriksona i Howarda S. Beckera. Trudno po mastektomii zaakceptować samą siebie w nowym, niesymetrycznym ciele. „Czułam się okaleczona, oszpecona. Nie akceptowa-łam siebie. Z wielką niechęcią oglądałam się w lustrze” – pisze jedna z kobiet w zredagowanej przeze mnie książce „I przyszedł do mnie rak” zawierającej wspomnienia polskich amazonek.
Wiele kobiet nie umie sobie poradzić z „kompleksem połowy kobiety” po usunięciu piersi. Z rozmów z nimi i ich narracji biograficznych wynika, że są to głównie osoby, które swoją tożsamość płciową i związaną z tym wartość siebie jako kobiety widzą przede wszystkim w ciele. Dla tych, które swoją wartość budują na innych wartościach: mądrości, wiedzy, emocjonalności – utrata piersi, choć też trudna do zaakceptowania, jest znacznie mniej dojmująca. Przed operacją nie sposób wyobrazić sobie siebie samej bez piersi, po operacji spojrzenie na siebie w lustrze po raz pierwszy jest bolesnym przeżyciem. Kreska pooperacyjnej blizny jest takim samym sigillum jak wypalone piętno murzyńskiego niewolnika. Odbyłam wiele rozmów z kobietami, które deklarowały: „wolę umrzeć, niż stracić pierś”, jednakże postęp medycyny, operacje oszczędzające i rekonstrukcje piersi powodują, że kobiety nie wychodzą z choroby tak mocno okaleczone jak niegdyś.
Decyzja o informowaniu lub nie o swojej chorobie nowotworowej staje się wykładnikiem postawy wobec raka. Łatwiej jednak ukryć fakt posiadania raka wątroby niż raka piersi, ponieważ piętno raka piersi jest podwójne. Jak wynika z moich rozmów przeprowadzonych w stowarzyszeniach amazonek w całej Polsce, wciąż wiele kobiet ujawnia brak piersi wyłącznie najbliższym. To kobieta decyduje o tym, kto będzie wiedział o jej piętnie. W pewnej miejscowości na wynajętym przez amazonki lokalu nie zawieszono szyldu, który by „dekonspirował” przychodzące kobiety. Przewodnicząca klubu w sporym mieście tak podsumowała organizowanie Marszów Różowej Wstążki: „U mnie na żadne marsze nikt nie przyjdzie, bo nikt nie chce być znaczony. Różowych balonów też nie kupujemy, bo każdy by od razu wiedział, kim jesteśmy. Wypuszczamy białe balony na cześć koleżanek, które odeszły”. Jedna z amazonek, kilkanaście lat po diagnozie, działająca aktywnie zawodowo powiedziała: „Nigdy się nie ujawniłam, z reguły o tym nie mówię. O tym, że mam raka, nie wiedzą nawet moi dwaj bracia, nie wiedział też nikt w pracy, odeszłam od biurka, położyłam się na stół operacyjny i wróciłam po dziewięciu miesiącach. Nikt nie pytał”.
Kobiety w obawie przed odrzuceniem nie chcą pokazać swojego ciała naznaczonego blizną. „Mój mąż nigdy mnie nie widział po operacji nagiej. Kiedy ja się rozbieram, on odwraca się dyskretnie albo wychodzi, ja mu się nie pokazuję bez biustonosza, a w podomce zasłaniam dłonią operowaną stronę. Nie jest to dla mnie przyjemne, chociaż pewnie on uważa, że jest taktowny”.
Badania przeprowadzone przeze mnie we wszystkich polskich stowarzyszeniach amazonek wykazały, jak bardzo obecność i funkcjonowanie w przestrzeni publicznej kobiet z rakiem piersi w małych ośrodkach różni się od sytuacji warszawskich koleżanek. Poza największymi polskimi miastami, takimi jak Poznań, Kraków czy Wrocław, gdzie można zachować goffmanowską „anonimowość biograficzną”, dla polskiej rzeczywistości charakterystyczne jest nadal nadawanie rakowi znaczenia choroby piętnowanej. W miejscowościach poniżej 23-25 tys. mieszkańców, gdzie według badanych „każdy się zna i każdy ma jakąś tajemnicę”, zanotowałam wypowiedzi wskazujące na to, że rak piersi wcale nie został zdetabuizowany: „strach było, żeby ktoś o mnie wiedział”; „to wstyd, gdyby sąsiadka się dowiedziała”; „mama i teściowa mnie prosiły, żeby nikt się nie dowiedział”; „wstydzimy się swojego okaleczenia”; „czuję się jak trędowata”, „u nas o tym, że ktoś miał raka, dowiadujemy się po jego śmierci”.
Pani poseł Pawłowicz wpisała się w medialny obraz kobiecych piersi. Czasopisma kobiece wpajają czytelniczkom przekonanie, że wygląd jest najważniejszy, liczy się przede wszystkim uroda i młodość. Kult młodości, kategoryzacja ludzi według schematu piękno versus brzydota to obowiązujący schemat. Kobiecy biust służy nie tylko do reklamowania bielizny i kostiumów kąpielowych, ale w zasadzie do reklamowania wszystkiego, od samochodów po produkty spożywcze. Biust ten musi być odpowiednich rozmiarów, kształtny i jędrny, prasa kobieca oraz lifestyle’owa nie waha się przed ocenianiem, czyj biust jest ładniejszy, a czyj wręcz obwisły. Kobieta bombardowana – i opresjonowana – takimi tekstami w chwili otrzymania diagnozy, że cierpi na raka piersi, czuje się w szczególny sposób napiętnowana, a perspektywiczna utrata kobiecości wyrzuca ją poza granice jej płci.
Jeśli o to pani poseł chodziło, to się jej udało.

Anna Mazurkiewicz

Archiwum