7 maja 2012

Na marginesie

W swoim exposé premier Donald Tusk zapowiedział, że rząd będzie dążył do zderegulowania około połowy dotąd regulowanych zawodów.
Dlaczego, tego nie wiemy.
Gorliwość, z jaką minister sprawiedliwości Jarosław Gowin dąży do zrealizowania tej idei, jest zaiste godna filozofa (taką bowiem regulowaną czy nieregulowaną profesję ma minister).
Zawodów regulowanych w Polsce urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości doszukali się ponad stu kilkudziesięciu. Pokaźną liczbę stanowią podobno zawody medyczne, które zdaniem resortu też trzeba zderegulować. Ta pokaźna liczba bierze się, jak wieść niesie, stąd, że każdą specjalizację medyczną „filozoficznie” potraktowano jako osobny zawód (sic!).
Żeby było weselej, wśród objętych planowaną deregulacją jest też podobno zawód grzyboznawcy, co oznacza chyba ni mniej, ni więcej, że zniesiony zostanie państwowy dotąd egzamin ze znajomości grzybów (inaczej nie da się tego chyba zderegulować). Życzę Panu Jarkowi, jak w programie w TVN24 nazywał nasz minister zdrowia ministra sprawiedliwości, smacznego przy konsumpcji potraw z grzybów po deregulacji. Im szybciej zawód grzyboznawcy będzie bowiem zderegulowany, tym więcej wystąpi najpewniej ciężkich zatruć, które skutkować będą koniecznością przeszczepień wątroby. W ten sposób minister Gowin przyczyni się do rozwoju polskiej transplantologii. A ta, jak wiemy, wpadła w zapaść po działaniach innego słynnego ministra sprawiedliwości. Tak oto historia zatoczy koło.
Wracając do absurdów życia codziennego, zaciekawił mnie list do premiera Donalda Tuska napisany przez prezesa NFZ. Prezes Jacek Paszkiewicz informuje w nim premiera, że zakończył negocjacje z przedstawicielami NRL w sprawie zmiany treści umowy o wypisywanie recept refundowanych, ponieważ lekarze wysuwają „absurdalne” żądania, żeby karać NFZ za błędy popełnione przez jego pracowników.
Jeżeli NFZ zakłada karanie lekarzy za błędy w wystawianiu recept, to dlaczego nie ma być za swoje błędy karany także NFZ? Co jak co, ale pomylić może się każdy, nawet prezes NFZ. Przez litość dla Jacka Paszkiewicza jego decyzji szkodliwych dla pacjentów i lekarzy nie wymienię, zresztą dość często omawiane są w mediach. O ile dobrze pamiętam, premier Tusk też swego czasu ukarał prezesa. Jak poinformowano, odebrał mu tylko jedną miesięczną pensję.
Prezesa Paszkiewicza bulwersuje także to, że samorząd lekarski nie zgadza się na wpisanie kar finansowych dla lekarzy do umów o wystawianie recept. Moim zdaniem absurdalne by było, gdyby przedstawiciele NRL na takie kary się zgadzali, szczególnie że kryteria oceny przez NFZ prawidłowości wystawienia recepty są dość płynne. Pogląd ten podzielił już parlament naszego kraju, nowelizując w trybie pilnym ustawę refundacyjną.
Absurdem, niestety nie do deregulacji, jest sytuacja, w której pacjenci z chorobami nowotworowymi (i lekarze ich leczący) martwią się, skąd zdobyć leki produkowane przez pewną austriacką fabrykę. Z powodów niezależnych od Ministerstwa Zdrowia firma ta zaprzestała czasowo ich produkcji, a urzędnicy MZ – zamiast np. dokonać zakupu interwencyjnego zamienników i przekazać je do szpitali onkologicznych – przerzucają, jak zwykle, odpowiedzialność na szpitale i lekarzy. Bo niestety to lekarz musi poinformować chorego, że nie ma dla niego leku, i to lekarz wysłuchuje komentarzy o absurdach w naszej ochronie zdrowia od pacjentów i ich bliskich.
Wiele absurdów jest do zderegulowania i nie wiadomo dlaczego ci, którzy wzięli się za to, trawią swój cenny czas na wymyślaniu, co by tu, zgodnie z poleceniem premiera, zderegulować. A przecież daleko szukać nie trzeba.

Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum