22 lutego 2012

Cerkwie, portrety i… zniszczona firanka

Bogusław Drotlef, na co dzień zastępca ordynatora chirurgii ogólnej i onkologicznej Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego, maluje olejem
i akwarelą pejzaże rodzinnego Podkarpacia,
a także Iłży, w której mieszka od blisko 30 lat.
Do swoich najbardziej udanych prac zalicza portrety bliskich. Wybrane akwarele dr. Drotlefa można obecnie oglądać w siedzibie radomskiej delegatury Okręgowej Izby Lekarskiej
w Warszawie.

Na radomskiej wystawie „Bogusław Drotlef. Akwarela” królują bieszczadzkie cerkwie. Autor pochodzi z Podkarpacia i, choć z regionem radomskim związany jest od blisko 30 lat, odwiedza Bieszczady nawet kilka razy w roku. – Chciałbym namalować wszystkie cerkwie, które znajdują się na Szlaku Architektury Drewnianej – deklaruje dr Drotlef. To duże wyzwanie, bo szlak składa się z 74 zabytkowych budowli, ale artysta dotychczas namalował już ponad 30 z nich, niektóre kilkakrotnie – w różnych ujęciach. – Te obiekty po wojnie, i później, niszczały. Teraz kierują do nich tabliczki informacyjne, umieszczane przy głównych trasach. Niejednokrotnie piękny, zabytkowy obiekt znajduje się zaledwie kilkaset metrów od drogi, a setki osób mijają go, nie zauważając – opowiada autor. Malując bieszczadzkie cerkiewki, stał się znawcą ich historii. Może długo opowiadać o tym, jak piękna cerkiew w Chmielu miała zostać celowo puszczona z dymem podczas realizacji filmu „Pan Wołodyjowski” i ocalała tylko dzięki determinacji grupy miłośników dawnej architektury, którzy przykuli się do niej łańcuchami. Inna perełka wśród budowli sakralnych słynie z tego, że po odbudowie służy osobom wielu wyznań, które organizują tam swoje nabożeństwa i biorą śluby, nie wchodząc sobie wzajemnie w paradę. – Tę wiedzę posiadłem w sposób naturalny. Widzowie, oglądając namalowane przeze mnie cerkwie, pytali, gdzie się znajdują, do jakiej grupy etnicznej lub wyznaniowej należały, jaka jest ich historia. I tak jedna wiadomość pociągała za sobą kolejne – tłumaczy dr Drotlef. To właśnie drewniane cerkwie, a także charakterystyczna wieża zamku w Iłży, mieście, w którym artysta mieszka od 1983 r., cieszą się największym uznaniem widzów, jako temat prac doktora. – Próbowałem malować po prostu pejzaże, lasy, pola. Jednak to już nie było to, widzowie zawsze pytają „gdzie budowle” – śmieje się autor. Kolejnym ważnym tematem malarskim z rodzinnych stron doktora są widoki Przemyśla. Oglądając kolejne obrazy (wraz z komentarzem autora), można stworzyć sobie w głowie mapę tego miasta, nawet jeśli nigdy się go nie widziało… Artysta namalował również kilka charakterystycznych miejsc Radomia, m.in. deptak, katedrę pw. Opieki Najświętszej Maryi Panny. Jeden z tych obrazów powędrował wraz z byłym ordynariuszem diecezji radomskiej ks. bp Zbigniewem Zimowskim do Watykanu.

Pasja malarska towarzyszy Bogusławowi Drotlefowi od zawsze. Zresztą ma jeszcze kilka innych: narciarstwo (zwycięzca Mistrzostw Świata Lekarzy w Slalomie), wędkarstwo muchowe, siatkówka. Jako pierwszy w rodzinie, ale nie ostatni, ma talent plastyczny. – Odziedziczyły te zdolności obie moje córki. Jedna z nich zdała nawet do szkoły plastycznej, ale ostatecznie poszła w stronę medycyny – mówi artysta. W początkach twórczości jego ulubionym tematem były konie (efekt fascynacji malarstwem Kossaka) oraz scenki bitewne i myśliwskie. Jest też kilka pejzaży, wtedy jeszcze malowanych w plenerze. – Dziś już mi się to praktycznie nie zdarza. Nie mam czasu na pracę w plenerze. Bazuję na fotografii i choć nie maluję wprost ze zdjęć, bo przetwarzam je gdzieś w głowie, to coraz bardziej interesuję się tą dziedziną sztuki. Planuję nawet wystawę swoich zdjęć – zapowiada dr Drotlef. Jak mówi, fotografia udoskonaliła w pewien sposób również jego talent malarski. – Samo wybieranie kadrów, potem nawet korygowanie ich i docinanie w komputerze uczy kompozycji – wyjaśnia. Właśnie na podstawie fotografii powstał obraz, który artysta uważa za swój najlepszy. To portret córki karmiącej gołębie na pl. św. Marka w Wenecji. – Ten obraz dojrzewał mi w głowie przez kilka lat. Miałem wtedy bardzo długą przerwę w malowaniu. Nie posiadałem osobnej pracowni, więc dopóki dzieci były małe, nie rozstawiałem w domu farb, obawiając się o ich bezpieczeństwo – opowiada. – Pewnego dnia żonę odwiedziła przyjaciółka z czasów szkolnych. Wspominały dawne dzieje, a ja poczułem potrzebę namalowania tego obrazu (bo wierzę w coś takiego jak wena, natchnienie) – mówi dr Drotlef. Malował szpachlą. Praca zajęła mu dwie godziny. Kiedy po tym czasie żona weszła do pokoju, w którym malował, zamarła. – Zobaczyła naszą ośmiometrową firankę całą nakrapianą szpachlą. Do wyrzucenia. A tu kryzys i nie ma skąd wziąć nowej. Robiła mi straszne wymówki, dopóki nie dostrzegła wreszcie obrazu. Wtedy od razu mi tę firankę wybaczyła… – wspomina ze śmiechem.

Bogusław Drotlef wystawiał już swoje prace m.in. w Przemyślu, Iłży, a nawet za granicą. Jego wystawa w Niemczech cieszyła się dużym uznaniem tamtejszej Polonii. Wystawę akwarel można oglądać obecnie w siedzibie radomskiej delegatury OIL w Radomiu, przy ul. Tetmajera 13.

Ewa Waluś

Archiwum