12 listopada 2013

Zawsze w działaniu

Hajnówka. Rok 1952. Młody lekarz pracuje kilkanaście godzin na dobę. Stara się być wszędzie: w przychodni, w szpitalu, domu opieki. Cierpliwie niesie pomoc chorym, powie z przekonaniem, że to jego praca, obowiązek.

Witold Arendarczyk urodził się w Warszawie, w 1923 r.
W domu rodzinnym uczył się szacunku do ludzi, wzrastał w tradycji patriotycznej. Działał w harcerstwie. W 1937 r. uczestniczył w V Jamboree – światowym zjeździe skautów w Holandii. Tuż przed wybuchem II wojny światowej ukończył warszawskie Gimnazjum im. J. Zamoyskiego. Naukę kontynuował na tajnych kompletach, w 1941 r. uzyskał świadectwo maturalne. Szybko zaangażował się w działalność konspiracyjną. „Przeżyłem oblężenie i kapitulację Warszawy. Widziałem bohaterstwo i niezłomną postawę ludności cywilnej. Już wówczas, w gronie kolegów z ławy szkolnej (…) powstały koncepcje wzięcia czynnego udziału w walce o niepodległość” – zanotował we wspomnieniach*. Wpływ na postawę młodego Witolda z pewnością miało najbliższe otoczenie, środowisko rówieśnicze, ale przede wszystkim rodzina.

Żołnierz, powstaniec
Ojciec Witolda, Eugeniusz Arendarczyk, był uczestnikiem kampanii wrześniowej. Brał udział w Powstaniu Warszawskim. Matka Stanisława zajmowała się domem, który pozostawał otwarty dla potrzebujących wsparcia. Podczas oblężenia Warszawy w 1939 r. prowadziła kuchnię wojskową. Pod dachem Arendarczyków odbywały się tajne komplety i zbiórki żołnierzy Armii Krajowej.
Witold już w 1940 r. nawiązał kontakt z Polską Organizacją Zbrojną i złożył przysięgę wojskową. W 1942 trafił do szkoły podchorążych Armii Krajowej. Uczył się pod opieką por. Andrzeja Chyczewskiego, ps. Gustaw. „Gdy później, w czasie walk partyzanckich, przyszło mi podejmować decyzje, wielokrotnie wspominałem z wdzięcznością jego cenne wskazówki i rady (…)” – tak po latach wspominał postać nauczyciela sztuki wojennej.
W styczniu 1943 r. Witold Arendarczyk został zastępcą dowódcy plutonu 405, IV Obwodu „Ochota” Armii Krajowej. Miał pseudonim Zygota. Stopień kaprala podchorążego. Zajmował się m.in. szkoleniem i powiększaniem stanu osobowego. Do tego samego plutonu trafił jego młodszy brat Zbigniew, ps. Zajączek. Służył w stopniu strzelca. Zginął pod Pęcicami, w drugim dniu Powstania Warszawskiego. W plutonie Arendarczyka „było tylko dwóch żołnierzy września, reszta to młodzież w wieku około dwudziestu lat (…) Byli wspaniali. Można było na nich liczyć w każdej sytuacji. Wierzyli, że czas okupacji szybko minie, planowali życie w wolnej Polsce, marzyły się im wielkie sprawy i wielkie dokonania”.

Wybór zawodu
O czym marzył on sam? Kiedy podjął decyzję, że zostanie lekarzem? Jeszcze podczas okupacji Arendarczyk rozpoczął studia na tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich, uczył się w tzw. Szkole Zaorskiego kształcącej pomocniczy personel sanitarny i prowadzącej konspiracyjny wydział lekarski. Na wybór kierunku nauki mogły mieć wpływ osobiste doświadczenia. W czasie wojny ciężko chorował. To wówczas zainteresował się bliżej medycyną. Bliscy Witolda wspominają, że leczący go dr Wiechno, ze swoim podejściem do zawodu lekarza, do pacjenta, stał się dla przyszłego chirurga wzorem do naśladowania. Po wojnie Witold Arendarczyk studiował medycynę w Poznaniu, a od roku 1946 na Uniwersytecie Warszawskim. Dyplom lekarza otrzymał 16 lipca 1951 r.

Trudne początki
Pracę zawodową rozpoczął w Hajnówce. W trudnych warunkach lokalowych i socjalnych leczył chorych, zmagając się z zaniedbaniami higienicznymi i społecznymi, niewiedzą pacjentów, a nawet zabobonami. Jakże często musiał uczyć prostych ludzi, mających zaufanie do znachorów, przezwyciężania strachu przed lekarzem. Ale potrafił dotrzeć do chorych, do ich rodzin, przekonywał do siebie i swojej pracy. „Był wszędzie: w szpitalu, w ubezpieczalni, Domu Matki i Dziecka, i nawet nie omieszkał zajrzeć do Domu Starców (…) w ciągu czternastogodzinnego dnia pracy przez cały czas nie rozstał się ani na chwilę ze swym fonendoskopem (…) Lecz gdybyśmy go porównali z Judymem, oburzy się i prawie ze złością zaprzeczy; nie róbcie z nas filantropów. To po prostu zwykła robota, obowiązek”. Tak praca Witolda Arendarczyka została opisana w reportażu „Walka z kołtunem”**. „Na ścianach zacieki od wilgoci. Zimno, kaflowy piec bardzo skąpi ciepła. – Ten czworak – mruczy z niezadowoleniem doktor Arendarczyk – wcale nie nadaje się na przychodnię. Dobrze, że się rozbudowujemy”.
Z pewnością był zaangażowany w pracę, sprawdzał się jako lekarz i organizator opieki medycznej. Lata pracy w Hajnówce pod okiem znakomitego chirurga, dr. Adama Jana Dowgirda, były świetną szkołą lekarskiej praktyki dla młodego adepta zawodu.

Ostrów Mazowiecka
Rok 1953 przyniósł zmiany. Dr Dowgird przeniósł się do Białegostoku, a Witold Arendarczyk rozpoczął nowy etap drogi zawodowej. Chcąc być bliżej Warszawy i rodziny, podjął pracę w Ostrowi Mazowieckiej, gdzie został dyrektorem miejscowego szpitala powiatowego. Funkcję administracyjną łączył z codzienną pracą lekarską na oddziale chirurgicznym. W Ostrowi towarzyszyła mu już żona Zofia Godlewska-Arendarczyk, absolwentka Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, pediatra. W owym czasie szpital mieścił się przy ul. Różańskiej, w starych, drewnianych budynkach ogrzewanych piecami. Bardzo złe warunki lokalowe, w jakich pracowali lekarze i byli hospitalizowani pacjenci, zmuszały do podjęcia zdecydowanych działań. Dr Arendarczyk z właściwym sobie uporem społecznika rozpoczął starania o nową siedzibę szpitala. Jego zaangażowanie w sprawy społeczności lokalnej, autorytet dobrego lekarza i organizatora, zjednywały mu przychylność miejscowej władzy. Mimo że pozostawał niezaangażowany politycznie i nie ulegał stałym naciskom, aby wstąpić do partii, współuczestniczył w organizacji i budowie nowego szpitala. Tamte lata pamięta dobrze dr Jan Antczak. Jako młody lekarz, odbywający służbę wojskową w garnizonie w Komorowie, za zgodą przełożonych zostaje oddelegowany do pracy w pogotowiu ratunkowym w Ostrowi Mazowieckiej. Tam, w szpitalu, poznaje starszego od siebie o kilka lat dr. Arendarczyka. – Był moim pierwszym nauczycielem chirurgii – wspomina. – Zawsze niezwykle sprawiedliwy i rzetelny, lubiący i umiejący uczyć. Na pewno poważany i szanowany, sam też szanował innych.
Ale praca nie była jedynie pasmem sukcesów.

Życie toczy się dalej

W 1963 r. w Ostrowi Mazowieckiej zostaje otwarty nowy szpital powiatowy (relacja z obchodów 50-lecia placówki w „Pulsie” nr 10/2013). Niestety, nie ma w nim już miejsca dla tak oddanego projektowi budowy placówki Witolda Arendarczyka. Po dziesięciu latach pełnienia obowiązków lekarza i dyrektora, po latach ogromnych starań na rzecz poprawy warunków leczenia mieszkańców miasta i powiatu dr Arendarczyk nie otrzymał propozycji kierowania nowym szpitalem.
Po tych wydarzeniach, które na pewno odczuł boleśnie, przeniósł się, a właściwie powrócił z rodziną do Warszawy. Skoncentrował się na działalności medycznej, pracując w szpitalu w Wołominie, w Szpitalu Czerniakowskim, a od 1968 r. aż do emerytury – w Szpitalu Klinicznym MSW. Skończył drogę zawodową na stanowisku zastępcy ordynatora chirurgii.
Witold Arendarczyk zmarł w 1995 r. w Warszawie.

Pozostawić ślad
– Przejmował się losem innych. Był humanistą i wrażliwym człowiekiem – podkreśla syn dr. Arendarczyka, Tomasz. – Lubił ludzi, towarzystwo. I motocykle. Jeździł na rajdy.
Wierny swoim zasadom i przekonaniom. Wierzący i niepartyjny, nie poddawał się wpływom. Miał dystans do polityki. Był szanowany, także przez partyjnych decydentów, ale nie mógł liczyć na awans. Nie został dyrektorem nowego szpitala, choć tak zabiegał o jego powstanie, nie piastował najważniejszych stanowisk, ale zostawił po sobie coś ważnego: dobre słowo pacjentów, kolegów.
– Do dzisiaj, jako rodzina, spotykamy się w Ostrowi z wyrazami sympatii – wspomina Zofia Godlewska-Arendarczyk. – I nadal starsi mieszkańcy miasta doskonale pamiętają mojego męża, wspominają swojego doktora.
– Zasługuje na coś jeszcze, chociażby pamiątkową tablicę, słowo przypomnienia, tam, w miejscu, które tworzył – uważa dr Jan Antczak. – Widziałem, czego dokonał, przecież budował tamten szpital, właśnie on. Wiedzieliśmy, że jak Arendarczyka nie było w szpitalu, to na pewno był na budowie. Pilnował tego projektu.
Witold Arendarczyk został odznaczony za osiągnięcia zawodowe m.in. Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Za zasługi w czasie II wojny światowej otrzymał m.in. Warszawski Krzyż Powstańczy, Krzyż Partyzancki, a także Krzyż Armii Krajowej.
Służbą w szeregach AK, późniejszą pracą lekarza i organizatora, pomocą niesioną chorym dawał świadectwo wartościom, które wyniósł z domu i którym pozostał wierny. Zostawił swój ślad w historii i w pamięci, zarówno swoich bliskich, jak i pacjentów.

oprac. Anetta Chęcińska

* W. Arendarczyk, Wspomnienia z pierwszego dnia Powstania na Ochocie i walki na przedpolach Pęcic, „Przegląd Pruszkowski” 1994.
** R. Hładko, Zdrowie dla dawnej Polski B. Walka z kołtunem, „Nowa Kultura” nr 28/1952.

Archiwum