7 grudnia 2020

Skierowani na manowce

Michał Niepytalski

Jednym ze sposobów rozwiązywania wynikających z epidemii problemów kadrowych w placówkach ochrony zdrowia jest kierowanie personelu do pracy z innych miejsc. Nawet jeśli pominąć kwestię, czy w ten sposób nie odbiera się opieki jednym pacjentom, by zapewnić ją innym, wiadomo, że procedura delegowania medyków, jak wiele systemowych rozwiązań walki z koronawirusem, jest niedopracowana i doprowadza do sytuacji wręcz patologicznych. A czekająca na opublikowanie nowelizacja przepisów, nazywana pakietem ustaw covidowych, prawdopodobnie w niewielkim stopniu wpłynie na poprawę sytuacji.

To było 27 marca. Zadzwonił mój kolega ze studiów. „Policja szuka cię u mnie w mieszkaniu”. Na początku myślałam, że to żart, bo nawet nie wiem, gdzie on mieszka. Nie wiem, dlaczego ktoś miałby mnie tam szukać. Ale przekonałam się, że to nie jest dowcip – tak zaczyna się historia skierowania do walki z epidemią Agnieszki Kraśniej-Dębkowskiej. Historia faktycznie z początku może brzmieć jak żart, ale będącej wtedy w ciąży lekarce nie było do śmiechu.

– Kolega powiedział, że przekazał funkcjonariuszom mój numer i mają się ze mną skontaktować. Rzeczywiście tego samego wieczora zadzwoniła osoba podająca się za policjantkę i poinformowała, że ma dla mnie list z urzędu wojewódzkiego. Domyśliłam się, o co może chodzić, bo wezwania były już w tamtym czasie wysyłane do osób z mojego szpitala. Kobieta poprosiła o podanie miejsca zamieszkania, ale odmówiłam, bo przez telefon nie mogłam zweryfikować, czy rzeczywiście mam do czynienia z policjantką. Powiedziałam, że skontaktuję się z urzędem sama. Byłam zresztą zdziwiona takim trybem kontaktu, bo wcześniej otrzymywałam korespondencję z urzędu wojewódzkiego i trudno mi było zrozumieć, dlaczego tym razem informacje nie dotarły normalną drogą – kontynuuje Agnieszka Kraśniej-Dębkowska.

Lekarka niezwłocznie skontaktowała się z urzędem. Nie udało jej się uzyskać informacji, czy skierowanie do walki z epidemią zostało do niej wysłane. Od urzędników usłyszała, że jeśli nie dotarło, to i tak wróci do nich i wtedy sprawa się wyjaśni. Zanotowano, że jest w ciąży i od około miesiąca przebywa na zwolnieniu lekarskim i  zalecono, aby się nie stresowała. Aktualnego adresu wówczas nie chciano. Dopiero po blisko dwóch miesiącach przedstawicielka urzędu wojewódzkiego odezwała się ponownie z prośbą o adres. Chciała przesłać decyzję o umorzeniu postępowania.

Z dokumentu, który wkrótce dotarł pocztą, warszawska lekarka dowiedziała się, że miała być skierowana do pracy w Grójcu. Ale z treści pisma wynikało, że umorzenie nastąpiło nie ze względu na jej ciążę, ale dlatego, że nie udało się dostarczyć wezwania!

Takich sytuacji, jak z czeskiego filmu, było więcej, choć niektóre są zgoła niekomediowe. Aleksandra Powierża, radca prawny  współpracująca z OIL w Warszawie w ramach programu „Prawnik dla lekarza”, wspomina telefon od pewnej pielęgniarki. Okoliczności były dramatyczne, bo dzwoniła, stojąc przed bramą domu pomocy społecznej, do którego została skierowana. Przed bramą stała też policja, która poinformowała ją, że jeśli wejdzie na teren, przez trzy miesiące już stamtąd nie wyjdzie, bo miała w DPS również mieszkać. Była autentycznie wystraszona. Odbierała to, jakby została wysłana do obozu pracy.

Prawniczka poinformowała ją, że nie ma takiego przepisu, który uniemożliwiałby wypuszczenie jej z terenu domu pomocy, a w pracy musi mieć zapewnione środki ochrony indywidualnej, które pozwolą jej uniknąć kwarantanny. – Nikt jej siłą w tym miejscu nie miał prawa zatrzymywać! – twierdzi mec. Powierża.

Według zespołu prasowego wojewody mazowieckiego od marca do listopada wydane zostały 244 decyzje o skierowaniu do pracy przedstawicieli różnych zawodów medycznych, 55 dotyczyło lekarzy. Zrealizowanych zostało 59 skierowań (18 lekarzy).

Niechęć lekarzy, czy nieudolność urzędników?

Politycy chętnie odpowiedzialnością za różnice między liczbą osób wezwanych do walki z epidemią a tych, które się stawiły, obarczają medyków. Nie biorą jednak pod uwagę, że urząd wojewódzki w wielu przypadkach kieruje ich na chybił trafił. Ponieważ średnia wieku lekarzy i pielęgniarek wynosi ponad 50 lat, nietrudno zrozumieć, że chociażby wiele z tych osób cierpi na choroby przewlekłe.

– Problemem było to, że wojewodowie kierowali do zwalczania epidemii z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie klucza– mówi Aleksandra Powierża. Bardzo często były to osoby z mocy przepisów prawa wyłączone z możliwości kierowania do pracy przy zwalczaniu epidemii.

Od 20 kwietnia podczas doręczania decyzji wojewody przekazywany jest formularz, w którym można zaznaczyć przesłanki wykluczające z delegowania. Zdaniem urzędu formularz ma usprawnić weryfikację danych i przyspieszyć ewentualne uchylenie decyzji. Tyle że decyzja ma rygor natychmiastowej wykonalności.

W znowelizowanych przepisach, mówiących o uprawnieniach wojewody, pojawiło się kolejne rozwiązanie, które teoretycznie stanowi próbę usprawnienia procesu kierowania do walki z koronawirusem. Zdaniem prawniczki jest to jednak próba nieudolna. – Do przekazania wojewodom informacji o powodach wyłączenia lekarza z obowiązku zwalczania epidemii zobligowano izby lekarskie. Tyle że obowiązek przekazania danych nie stanowi podstawy do ich zbierania. Szczególnie że ustawa o izbach lekarskich wymienia dane, jakie mogą one gromadzić – wyjaśnia. Już wcześniej wojewoda mazowiecki domagał się od izby lekarskiej takich informacji, ale wówczas podstawa prawna była jeszcze słabsza. Powoływał się bowiem na przepisy mówiące, że jednostki samorządu terytorialnego, podmioty lecznicze i inni dysponenci obiektów użyteczności publicznej mają obowiązek udostępnienia danych wojewodzie. Ale izby lekarskie nie mieszczą się w tym zbiorze.

Radca prawny podkreśla, że izby w takiej sytuacji są uzależnione od dobrej woli lekarzy i muszą prosić ich o przekazanie danych. – Pewnie lekarze zainteresowani tym, by ich do walki z pandemią nie kierować, przekażą informacje, jeśli oczywiście będą dla nich korzystne. Ale to tylko grzeczna prośba izb i uprzejmość lekarzy, a nie ustawowa procedura – mówi rozmówczyni „Pulsu”.

Z punktu widzenia wojewody te nieformalne informacje od lekarzy są przydatne, ale nie muszą być wcale wiarygodne, wymagają formalnej weryfikacji.

Znalezienie rozwiązania zgodnego z zasadami praworządności to oczywiście zadanie niezwykle trudne. Aleksandra Powierża przyznaje, że wprowadzenie stanu wyjątkowego rozwiązałoby część problemów (rządu, ale nie lekarzy rzecz jasna). Ale przypuszcza, że jest rozważane jeszcze inne wyjście. – Spotkałam się niedawno, w odstępie kilku dni, z dwoma przypadkami, które bardzo mnie zdziwiły. Lekarz i pielęgniarka zostali ściągnięci do służby wojskowej jako rezerwiści. I zaświeciła mi się lampka – czy to nie jest próba obejścia przepisów dotyczących grupy wyłączonej ze względu na posiadanie dzieci?

Rezydenci łatają dziury

Sprawa skierowań do walki z pandemią pochłaniała też znaczną część czasu pracy rzecznika praw lekarza OIL w Warszawie. Pełniąca tę funkcję Monika Potocka zajmowała się nie tyko odwołaniami od konkretnych decyzji, ale także staraniami o uregulowanie zasad wystawiania tych skierowań. Okazuje się, że np. pełne niejasności jest rozporządzenie prezesa Rady Ministrów zawierające przepisy o możliwości kierowania lekarzy na specjalizację do konkretnej placówki z pominięciem kryterium wyników kwalifikacji. Rzecznik praw lekarza zwraca uwagę, że brakuje obiektywnych kryteriów naboru na miejsce zwolnione przez skierowanego do pracy w innej placówce rezydenta.

„Wątpliwości budzi również kwestia, czy lekarz skierowany przez wojewodę będzie musiał odbywać szkolenie specjalizacyjne w jednostce akredytowanej przez cały okres szkolenia, czy też po ustaniu przyczyny takiego skierowanie, tj. występowania szczególnie dużego zapotrzebowania na udzielanie świadczenia zdrowotnego w tej jednostce, będzie mógł wrócić do wytypowanej przez niego jednostki akredytowanej?” – napisała Monika Potocka w liście do Ministerstwa Zdrowia.

Jeszcze większe kontrowersje budzi możliwość skierowania na inną specjalizację niż wybrana przez lekarza rezydenta. We wspomnianym piśmie znalazł się postulat, by wojewoda nie miał prawa decyzji w tym zakresie, a prezes ORL w Warszawie w wypowiedzi dla mediów stwierdził, że jest to wręcz zaprzeczenie idei wolności osobistej i zawodowej lekarzy.

Z każdym kolejnym aktem prawnym pojawiają się inne szokujące przepisy, niepewność prawa rośnie, lekarze są zmuszani do studiowania ustaw, a przecież każda minuta ich pracy jest bezcenna. – Sytuacja jest tak absurdalna, że trudno przewidzieć, co będzie za kilka dni – podsumowuje mec. Aleksandra Powierża.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum