27 czerwca 2011

Z mojego punktu widzenia

W maju prowadziłam szkolenie dziennikarzy z Dagestanu. Takie zlecenie z fundacji Kaukaz współpracującej z Instytutem Etnologii i Antropologii Kulturowej UW dostało Laboratorium Reportażu na Wydziale Dziennikarstwa UW, gdzie mam honor wykładać. Studenci etnologii prowadzą badania terenowe w Dagestanie i stąd rozszerzenie kontaktów. Większość dziennikarzy dagestańskich po raz pierwszy odwiedziła Polskę. Wśród nich facet w sile wieku, były wicepremier Republiki Dagestanu, założyciel niezależnej gazety „Demokrata”, działacz ruchu praw człowieka w Dagestanie. Podczas dyskusji, w ramach tzw. study case, opowiedział historię o człowieku z wiadrem. Jechał samochodem do pracy, na drodze zobaczył dziwnego mężczyznę stojącego nieruchomo z wiadrem w ręku. Zatrzymał się. Podszedł do mężczyzny, ale on nie reagował, nawet nie drgnęły mu powieki. Stał nieruchomo, kurczowo trzymając wiadro. Wyglądał na 70-latka, ale dziennikarz od przechodniów z tej dzielnicy dowiedział się, że ma tylko trzydzieści parę lat. Miał żonę i pięcioro dzieci.
W czasie II wojny czeczeńskiej wyszedł do sklepu, w tym czasie na jego ulicę z rosyjskiego samolotu zrzucono bombę. Kiedy wrócił, zobaczył porozrywane ciała żony i dzieci. Zbierał szczątki do wiadra. Nie rozstawał się z tym wiadrem, dziś już pustym.
Mój „student”, ówczesny wicepremier, tego dnia zrezygnował ze swojego wysokiego stanowiska. Zmienił zawód. Zaczął działać w dagestańskiej organizacji praw człowieka, założył czasopismo, w które zainwestował wszystkie oszczędności. – Dagestan to moja ojczyzna. Nie chcę używać broni, walczę o nią tylko piórem. Wy, Polacy, jesteście szczęśliwi, znacie kierunek. Dążycie do świata zachodniego. My nie wiemy, w którą stronę iść. Euroazjatycką? Z Rosją, Kazachstanem i Ukrainą? Ryzykowne, ale jedynie realne. Zachód daleki i obcy. Nie mamy wyboru. Poza jednym – chcemy zachować nasze korzenie. Inaczej nas nie będzie. Tylko to nami kieruje.
Pomyślałam, jesteśmy krajem szczęśliwym, bo suwerennym i demokratycznym. Bez wojen i strzelaniny na ulicach. We władzach i opozycji są partie o tych samych korzeniach – wywodzące się z ruchu „Solidarności”. Jesteśmy w UE, co daje nam bezpieczeństwo, ale jest także poważnym wyzwaniem, zwłaszcza po siedmiu latach członkostwa. Zjednoczona Europa zmienia się, redefiniuje, stawia nowe zadania. Jaki ma w tym udział nasza myśl? Jakie polskie koncepcje, projekty dotyczące całej Unii wniosły polskie władze? Nie znam ich. Podobnie nasi eurodeputowani niewiele mówią o codziennej pracy w Parlamencie Europejskim. A przecież pozycja Polski w UE zależy od jednych i drugich. A przede wszystkim od wypracowania wspólnych koncepcji i stanowisk. W sprawach zagranicznych – rządu i opozycji. Zbliża się polska prezydencja. Czy eksperci obu stron zasiądą do wspólnego stołu, by opracować jednolitą strategię i stanowiska? A spraw jest wiele…
Dlaczego tego nie potrafimy? Dlaczego w demokratycznej Polsce środowiska obozu rządowego i największej partii opozycyjnej prowadzą ze sobą walkę plemienną na śmierć i życie? Walkę na słowa i sformułowania dosadne, obelżywe, oskarżycielskie. Media z lubością je cytują, w kanałach informacyjnych powtarzają co godzina, komentują, przypominają.
Co tracimy? Zaburzona zostaje komunikacja społeczna.
W konsekwencji do świadomości znacznej części społeczeństwa nie docierają sprawy merytoryczne – konkretne projekty i propozycje rządowe z różnych dziedzin, którym przydałaby się rzetelna konsultacja i publiczna debata. Nie docierają dokonania rządu, które zmieniają kraj w dobrym kierunku.
Z drugiej strony każda wypowiedź opozycji w sprawach społecznych, gospodarczych czy polityki zagranicznej przykryta zostaje „obsesją smoleńską”, a każda uwaga krytyczna na temat rozwiązań z tych dziedzin przyjmowana jest jako atak na rząd i polskie państwo. W maju odbyła się arcyciekawa konferencja „Polska – wielki projekt” zorganizowana przez Instytut Sobieskiego. Pięć dni. 50 referatów. 700 uczestników z całej Polski. Wszystkie tematy dotyczące współczesnych polskich problemów. Czy przebiją się do mediów jako inspiracja poważnej debaty? Wątpię.
Na koniec „nasze korzenie”. Ze zdumieniem usłyszałam słowa Joanny Kluzik-Rostkowskiej, przewodniczącej PJN, że nie chciałaby, aby jej dzieci wychowywały się na Sienkiewiczu, który ukształtował pokolenia stracone w powstaniu warszawskim: – Niech wychowują się na Gombrowiczu. Ok. Tylko jak zrozumieć Gombrowicza bez Sienkiewicza? To są dwie połówki tego samego jabłka – polskiej kultury. Nie można wyrżnąć, unicestwić żadnej z nich, bo wtedy jedno jest pewne – jak powiedział mój student, były wicepremier Dagestanu – z uszkodzonymi korzeniami przestajemy rosnąć.

Janina Jankowska

Archiwum