6 listopada 2013

Dla ochłody

Jacek Walczak

Na ogół człowiek unika wychodzenia na zewnątrz przy bardzo niskiej temperaturze. A tu właśnie dojechał do nas Mika i oznajmił, że w pobliskim Ivalo rano było -39 stopni. Jasne, że w Sariselka, dobre 300 km za kołem polarnym, zimą musi być zimno, ale żeby aż tak?
Mimo wszystko, nie zamierzam oglądać prawdziwej zimy przez okno, zwłaszcza że moi fińscy przyjaciele wymyślili na dzisiaj jazdę psimi zaprzęgami. Czasu do namysłu niewiele, bo dzień krótki, a właściwie go nie ma. Raptem kilka godzin szarówki. Przyglądam się przygotowaniom. Psy zamknięte w drewnianych kojcach ujadają jak oszalałe. Ich jasnoniebieskie, prawie białe oczy nadają pyskom wielce sympatyczny wyraz. W Laponii i jeszcze w paru innych mroźnych miejscach na Ziemi psy solidnie zapracowały sobie na sławę. Trzy zaprzęgi już gotowe, bo pojedzie z nami jeszcze Juha. Mika przerwał moje podglądanie i woła na przyspieszony kurs powożenia zaprzęgiem. Sanie ciągnione przez psy są dość duże, mają więcej niż 2 metry. Miejsce dla pasażera wyściełane jest skórami renifera. Płozy sań są przedłużone z tyłu o jakieś pół metra. Prowadzący staje na nich okrakiem. Między płozami znajduje się hamulec. Jest to zawieszona na linkach sztywna poprzeczka z żelaznymi elementami, skierowana ku dołowi. Stąpnięcie nogą na poprzeczkę powoduje wbijanie się żelastwa w śnieg i skuteczne hamowanie. Do parkowania służy inny kawał żelaza przywiązany metrową linką do konstrukcji sań, który wbija się dość głęboko w śnieg. Prowadzący utrzymuje równowagę, trzymając się łukowatej poręczy za oparciem siedliska. Jadąc pod górę, należy psom pomagać, odpychając się nogą jak na hulajnodze, lub nawet pchać sanie. Jest to doskonale rozgrzewający przerywnik w czasie długotrwałej jazdy. Natomiast przy jeździe z góry konieczne jest uruchomienie nożnego hamulca, żeby nie najechać psom na ogony. Trzeba też umieć balansować ciałem podczas jazdy trawersem po stokach. Koniec lekcji, czas na zajęcia praktyczne. Fachowym okiem oceniłem stan techniczny pojazdu, sprawność hamulca itp. Siedem psów, z najbardziej dorodnym przewodnikiem na przedzie, pewnie by już wyrwało do przodu, gdyby nie solidna kotwica głęboko wbita w śnieg. Psy mają założoną uprząż – krzyżujące się paski oplatające cały tułów. Skomplikowany system linek łączy zwierzęta parami z centralną stalową linką zamocowaną z przodu sań. Pies przewodnik biegnie przywiązany do końca głównej linki. W głowie kołacze mi się nadzieja, że ten pies zna trasę. Nie wiem, czy zgodnie z miejscowym zwyczajem, ale zacząłem jazdę od ceremonii poznania się z pieskami. Podchodziłem kolejno do każdego i próbowałem pogłaskać po grzbiecie. Pierwsze lody zostały przełamane. Psy chyba zaczęły mi ufać, bo żaden niczego mi nie odgryzł, choć każdy miał czym. Te zwierzęta północy mają całkiem południowy temperament. Uwielbiają biegać i podejrzewam, że nie nadają się do dostojnego spaceru po trawnikach u nogi pana. Zupełnie nie wiedziałem, jak okiełznać ten temperament i doprowadzić zaprzęg siedmiu psów do karnego, równego biegu. Moje rozmyślania przerwał Juha, zadając krótkie, ale treściwe pytanie: – OK? Zanim zdążyłem zastanowić się nad odpowiedzią, Juha wyrwał kotwicę, wrzasnął coś na kształt „houhii” i wystartowaliśmy.

Nadszedł czas, by wypróbować hamulec. Początkowo delikatnie badałem skuteczność tego urządzenia, by potem użyć go bardziej zdecydowanie. Sanie zwolniły i zatrzymałem się tuż obok mojego towarzysza wycieczki. Mika też zadał profesjonalne pytanie: – OK? – i natychmiast pognał dalej. Jeszcze nie zdążyłem nabrać głębszego oddechu, gdy obok przemknął Juha, coś wrzeszcząc. Trzymając sanie ciągle na nożnym hamulcu, strząsnąłem szron z rzęs, by poprawić sobie widoczność, i zacząłem się zastanawiać, jak namówię moją psią zgraję do ponownego biegu, bo wszyscy byli już daleko przede mną. Zwolniłem hamulec, wydarłem się „houhii” albo „hiihou” i psy wyrwały znowu jak szalone do przodu. Genialne, kochane pieski, gdy poczują za duży opór, zatrzymują się i czekają cierpliwie. Natomiast jeśli dać im trochę luzu, to jakby wcisnąć gaz do dechy. Oto cała filozofia.
Na skraju lasu urządziliśmy sobie postój. Ja dojeżdżałem jako ostatni i nie mogłem zrozumieć, dlaczego moi przyjaciele ryczą ze śmiechu na mój widok. Mika wykrzykiwał: – Santa Claus przyjechał. Witamy. Prezenty masz?
Istotnie, w czerwonej kurtce, z lodowymi wąsami i brodą musiałem wyglądać bardziej autentycznie niż oryginalny Święty Mikołaj z Rovaniemi.

Archiwum