9 lipca 2009

Biustonosz izbowy

Obchody 20 rocznicy odrodzenia samorządu lekarskiego odbyły się w okręgowych izbach pompą (i okolicznościowym koncertem), choć z udziałem samych weteranów. Młodych lekarzy jak na lekarstwo. Czyżby wszyscy wyjechali za granicę, a ci którzy wrócili – nie zdążyli rozpakować walizek? Na Śląsku ostatni zjazd okręgowy nie mógł podjąć żadnych uchwał, bo w obradach uczestniczył zaledwie… co trzeci delegat. Nawet weterani nie dopisali.
Tak niska frekwencja czy raczej brak frekwencji zdarzył się podczas dorocznego zjazdu lekarzy pierwszy raz w historii. To dopiero jubileusz! Czy są to symptomy początku końca korporacji lekarskiej, przejściowego wypalenia, a może wypaczenia idei samorządności po 20 latach? Odnoszę wrażenie, że od pewnego czasu zaczęła ona bawić już tylko samych działaczy, pozostawiając całą rzeszę środowiska medycznego poza głównym nurtem działalności izbowej.
Jesteśmy znani ze słomianego zapału. I zapalczywości, która czyni nas zdolnymi do wzniosłych czynów, ale nie do solidnej pracy. Uwiąd samorządu jest tego najlepszym dowodem – gdy trzeba było walczyć o przywrócenie izb, nieważne były różnice pokoleniowe ani przynależność partyjna. Wspólny front tworzyli po prostu lekarze – miło było patrzeć przed 20 laty, jak są zjednoczeni i solidarni. Teraz, gdy samorząd okrzepł, a walczyć nie ma z kim ani o co, mało kto potrafi wymienić korzyści z obowiązkowej przynależności do izb. A ci, którzy w izbach pracują nadal – chyba stracili pomysł, czym przyciągnąć do nich młodą krew. Przynależność do samorządu stała się przykrym obowiązkiem, a korzyści nikt nie eksponuje ani nie docenia. Przestano pytać, ile stracono by, gdyby samorząd znowu przestał istnieć. Taka obawa w ogóle się nie pojawia, jakby raz dany przywilej miał obowiązywać wiecznie.
Wiele środowisk zawodowych w Polsce nie ma samorządowych korzeni. Wystarczy spojrzeć na dziennikarzy, u których zapał do pracy w stowarzyszeniach zawodowych nie jest wcale większy niż wśród młodych lekarzy. Na pierwszy rzut oka nic na tym nie tracą, w kieszeni pozostaje co miesiąc 40 zł, które trzeba by wydać na składkę, ale zatomizowane środowisko nie potrafi wyartykułować wspólnego stanowiska niemal w żadnej sprawie. Każdy przedstawiciel tego wolnego zawodu może polec jak samotny ptak, zestrzelony przypadkiem przez myśliwego. Mam wrażenie, że wszyscy, którzy pomstują na obowiązkową przynależność do lekarskiej korporacji, zapomnieli docenić fakt, że bez izb po prostu trudniej byłoby im wykonywać ten zawód. Parafrazując powiedzenie znanego przedwojennego konferansjera, zaryzykuję porównanie samorządu do biustonosza: niby niepotrzebny, a jednak dzięki niemu wszystko się trzyma.

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum