9 maja 2018

A mury rosną, rosną, rosną…

Janina Jankowska

Moja była studentka z Laboratorium Reportażu UW, zafascynowana twórczością Jacka Kaczmarskiego, postanowiła odtworzyć dzieje najbardziej popularnej jego pieśni „Mury”. Dowiedziała się, że pieśniarz kataloński Lluis Llach, zaangażowany w ruch antyfrankistowski, w latach 70. XX w. skomponował utwór „L’Estaca”, który stał się manifestem protestujących. W 1978 r. na jednym ze spotkań naszej opozycji słuchano płyty katalońskiego pieśniarza. Obecny na nim Kaczmarski zachwycił się melodią, napisał do niej tekst i tak powstały polskie „Mury”, które stały się hymnem „Solidarności”. Były kultową pieśnią całego pokolenia opozycji demokratycznej, a potem ruchu „Solidarności” i podziemia w stanie wojennym. „Mury” śpiewano w 1980 r. w Stoczni Gdańskiej, potem w obozach internowania i więzieniach, w których osadzano politycznych. Studentka zaczęła zbierać ich wspomnienia. Mając już bogaty materiał, dotarła do mnie. Zarejestrowała, jakie emocje budziła i budzi ta pieśń w odbiorcach z różnych środowisk i w różnym wieku, wtedy i dziś.

Okazuje się, że dla mojego pokolenia słyszalna była pierwsza część pieśni Kaczmarskiego, nawołująca do budowy nowego świata. Poeta dodawał tłumom sił, także nam, działającym w „Solidarności”.

Wyrwij murom zęby krat

Zerwij kajdany, połam bat

A mury runą, runą, runą

I pogrzebią stary świat!

Bliska była naszym doświadczeniom zwrotka

Aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas

I z pieśnią, że już blisko świt, szli ulicami miast

Zwalali pomniki i rwali bruk – Ten z nami! Ten przeciw nam!

Ale niezrozumiały jeszcze wtedy był ostatni wiersz tej zwrotki i wreszcie końcowa strofa.

Kto sam, ten nasz najgorszy wróg! A śpiewak także był sam

Patrzył na równy tłumów marsz

Milczał wsłuchany w kroków huk

A mury rosły, rosły, rosły

Łańcuch kołysał się u nóg…

W niektórych obozach internowania dopisywano optymistyczną wersję ostatniej zwrotki, że zwyciężymy, przed nami świt wolności, świetlana przyszłość itp.

Tak, zwyciężyliśmy w 1989 r. Dopóki mieliśmy przed sobą wspólne cele, integrujące nas ze światem zachodnim: członkostwo w Unii Europejskiej i NATO, szliśmy względnie zgodnym marszem. Wprawdzie różne rządy

i koalicje upadały, ale w oczach świata i własnych byliśmy stabilną demokracją. Co się stało, że znowu mamy wrażenie, iż powstają nowe mury, które rosną, rosną, rosną…? Że znaleźliśmy się w kraju podzielonym od góry do dołu, gdzie jedni twierdzą, że to koniec demokracji, państwo kościelne i prawie faszyzm, a drudzy, że oto wstajemy z kolan, tylko mamy wrogów zewnętrznych i wspomagającą ich opozycję parlamentarną?

Co się stało, że dwie partie wywodzące się z ruchu „Solidarności”, startujące z tymi samymi wartościami na ustach, są dziś tak zaciekłymi wrogami? Dlaczego w tę stronę poszła polityka polska? Dlaczego w decyzjach elit interesy partyjne są ponad interesami kraju? Dlaczego my, suweren, nie zatrzymaliśmy tego procesu? Co zaniedbaliśmy?

Próbę odpowiedzi na te pytania znalazłam w niedawno wydanej książce Rafała Matyi (autora terminu „IV Rzeczpospolita”), zatytułowanej „Wyjście awaryjne”, mówiącej o zmianie wyobraźni politycznej. Autor pokazuje głębsze przyczyny kryzysu w Polsce. Można się z nim zgodzić lub nie, ale trzeba koniecznie przeczytać. <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum