24 marca 2006

O prestiż zawodu

W 1965 roku, kiedy rozpoczynałem 2-letni wówczas staż podyplomowy w klinikach CMKP, zawód lekarza sytuował się bardzo wysoko w kategorii prestiżu społecznego. Był przy tym synonimem uczciwości i poświęcenia – mówi dr Jerzy NOSARZEWSKI, przewodniczący Naczelnego Sądu Lekarskiego, równocześnie wiceprzewodniczący Okręgowej Komisji Rewizyjnej. – Wiele się od tego czasu zmieniło. A mnie zawsze najbardziej zależało na podniesieniu prestiżu naszego zawodu – i to jest głównym celem mojej pracy w samorządzie.

W dzisiejszych czasach walka o prestiż zawodowy nie jest łatwa. Postępująca pauperyzacja zawodów medycznych zmusza lekarzy do zatrudniania się na kilku etatach, dodatkowych dyżurów, pracy ponad siły. Dochodzi też do paradoksów, zwraca uwagę dr Nosarzewski, gdy na przykład specjalista z 20-letnim stażem, który szkoli rezydenta w szpitalu, zarabia tam 1400 zł, podczas gdy pensja rezydenta wynosi 1700 zł i jest co roku rewaloryzowana przez Ministerstwo Zdrowia. I te skomplikowane uwarunkowania sędziowie Naczelnego Sądu Lekarskiego muszą brać pod uwagę, gdy orzekają o winie kolegów. Inna rzecz to ograniczone możliwości opieki zdrowotnej w Polsce. Niektórzy pacjenci skarżą się na lekarzy, ponieważ spodziewają się opieki na najwyższym poziomie.
W sądzie zdarzają się też sprawy anegdotyczne, jak na przykład oskarżenie lekarza dentysty o pozbawienie pacjentki szans matrymonialnych. Wyjeżdżając za granicę, kobieta liczyła na to, że dzięki kompletnemu uzębieniu szybko znajdzie kandydata na męża. – A z tą protezą sama się sobie nie podobałam – tłumaczyła sądowi. Niestety, sąd nie był
w stanie nic zarzucić fachowości stomatologa.
W obecnej kadencji Naczelnego Sądu Lekarskiego jest 19 nowych sędziów, którzy muszą przejść przeszkolenie. – Nas szkolili wybitni prawnicy: prof. prof. Eleonora Zielińska, Leszek Kubicki, Marian Filar – wspomina dr Nosarzewski.
W dwóch pierwszych kadencjach w składach orzekających Naczelnego Sądu Lekarskiego zasiadali sędziowie Sądu Najwyższego. Najbliżej współpracowali z nami sędziowie SN: Ewa Strużyna, Teresa Romer, Jadwiga Skibińska-Adamowicz, Lidia Misiurkiewicz, Stanisław Dąbrowski, Jerzy Stekiewicz. Potem w ustawie o Sądzie Najwyższym znalazł się zapis wykluczający możliwość dalszej współpracy. Chodzi o to, że sędziowie SN nie mogą orzekać poza gmachem sądu. Bardzo szkoda, tak dużo mogliśmy się od nich nauczyć.
Dr Jerzy Nosarzewski jest sędzią Naczelnego Sądu Lekarskiego od 1993 r. W poprzedniej kadencji był I zastępcą przewodniczącego NSL dr. Romualda Krajewskiego. Od II kadencji – delegatem na wszystkie zjazdy okręgowe i krajowe. Podkreśla, że nie ma na koncie ani jednej nieobecności na zjeździe. Za szczególnie istotny w swojej pracy samorządowej uważa Nadzwyczajny Zjazd Krajowy w Toruniu, poświęcony nowelizacji Kodeksu Etyki Lekarskiej. Kodeks wymagał unowocześnienia, dostosowania do zmian zachodzących na świecie, m.in. w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego, badań genetycznych, zakazu klonowania ludzkich embrionów, ale także relacji pomiędzy lekarzami i firmami farmaceutycznymi.
Od 1968 r. dr Nosarzewski pracuje w Centralnym Szpitalu Kolejowym w Międzylesiu, od 1974 r. jako zastępca ordynatora Oddziału I Wewnętrznego i Nefrologii. Jest specjalistą II stopnia z interny. – Ja też miewałem dodatkowe prace oprócz etatu. Najmilej wspominam pracę lekarza w Teatrze Narodowym – uśmiecha się. – Redaktor naczelna „Pulsu” Ewa Gwiazdowicz była tam wtedy kierownikiem literackim. Kiedy budynek teatru się spalił, wszyscy byliśmy zrozpaczeni.
Żona doktora jest ekonomistką, mają troje dorosłych już dzieci i dwoje wnuków. W domu są trzy psy. Doktor pasjonuje się historią II wojny światowej i powstania warszawskiego. W powstaniu zginęli jego trzej stryjowie – jeden z nich w masakrze w Szpitalu Wolskim, gdzie był wicedyrektorem. Dr Nosarzewski jest warszawiakiem z dziada pradziada.
Nigdy nie miał wątpliwości co do wyboru zawodu. Chociaż w czasach szkolnych, w „Poniatówce”, ówczesny jej wicedyrektor, profesor ASP, namawiał go na studia malarskie, nie dał się przekonać. – Po studiach, w czasie urlopów, lubiłem malować, kiedyś nawet rzeźbiłem w glinie. Ale zawsze traktowałem to jedynie jako miły relaks. Uwielbia zwiedzać świat. Zjeździł całą Europę, Stany Zjednoczone, Iran i Irak.
Wrażenia ze świata pozostają w człowieku na zawsze
– zapewnia. – Tego nikt nam nie odbierze. Ü
Ewa Dobrowolska

Archiwum