12 września 2017

Ciocia Kocia

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Do Konstancji, najstarszej ze wszystkich cioteczek smalił swego czasu cholewki i bił pokłony przed babcią Rozalią dobrze urodzony sztabskapitan z II Pułku Kozaków Orienburskich, stacjonujących niedaleko starej Pragi. Trzeba przyznać, że upojeni miłością młodzi mieli się dobrze ku sobie, ale, niestety, na drodze do ich szczęścia stanęła wojna i babcia Rozalia, której ostre wystąpienie: – Toż to kacap, wróg przecież i carski ciemiężca! – przerwało romans. – Nie życzę sobie tego języka w mym domu i honoru rodziny plugawić – zawyrokowała, mimo że fatygant, będąc dobrze ułożonym, trzeźwego sprawowania i wielkiej uczciwości człowiekiem, pisał: „Gotów jestem natychmiast zadowolić wszelkie życzenia Domu, albowiem stanowiło to zawsze przedmiot mego najwyższego pragnienia. W której to nadziei mam zaszczyt pozostać z najwyższym szacunkiem, zawsze gotów do usług czekał będę cierpliwie na znaki przyzwolenia”.

Mimo protestów, spazmów i szlochań cioteczki romans wkrótce umarł śmiercią naturalną. – Babcia wasza bezwolnie wpędza cioteczkę Kocię w lata. Fatygant wcale nie był korzyści i pożytków łowcą – powiedział z przekąsem wuj Leopold, i miał rację! O sile uczucia świadczy to, że przez jakiś czas jeszcze sekretne kontakty między zakochanymi były utrzymywane, w czym pomagały wcale nie takie rzadkie podróże cioteczki na Ukrainę. Skończyło się jednak na niczym, a to za przyczyną I wojny światowej, która wkrótce wybuchła. Sztabskapitan pojechał na wojnę i już z niej nie wrócił. Co gorsza nikt nie wie, gdzie bieleją jego kości. Wspominano w domu, że przez jakiś czas cioteczka jeździła w różne miejsca, skąd tylko przychodziła jakaś iskierka nadziei. Jedynym środkiem komunikacji w Rosji były pociągi, które kursowały bardzo nieregularnie i całkowicie zależne były od aktualnie panującej władzy, w tym nierzadko od zwykłych obwiesiów i rabusiów, którzy często na podróżnych napadali. Węgla nie było, przeto pod kotłem palono polanami drzewa, które podczas podróży wyrąbywano w lasach. Kiedy pociąg zatrzymywał się na postój, od czoła składu szedł mechanik z pomocnikiem z czapką, do której zbierano pieniądze na dalszą podróż. Zbierający chodzili ze słowami „mieniajem parowoz”, co oznaczało, że ich suszy. Wobec wyższej konieczności podróżujący robili zrzutkę i z fałszywymi uśmiechami dodawali „prosiemy, prosiemy”. Pewnego razu, opowiadała cioteczka, po zbiórce pieniędzy upływa jeden dzień i drugi, a pociąg nie jedzie. W związku z tym formuje się naprędce zdjęty niepokojem komitet kolejowy, którego zadaniem ma być wybadanie, dlaczego postój tak niemożebnie się przedłuża. Kiedy delegaci docierają na czoło składu, widzą kierownictwo pociągu siedzące przy ognisku i pijane w drebiezgi. Mimo wszystko główny delegat odważnie pyta:

No i czto, parowoz pomieniali?

Pomieniali, a pies go trącał – pada radosna odpowiedź tych, co wypili ździebko za wiele.

– Tak poczemu nie jediem?

– A potomu, czto pomieniali na wodku i za wasze zdorowie popiwajem.

W związku z przedłużającą się wojną Rosja zaczęła powoli pogrążać się w otchłani rewolty i buntów mających na celu powalenie „kolosa na glinianych nogach”, jak wówczas mówiono o Rosji carskiej. Bezkresne połacie imperium ogarnęły rewolucyjne wrzenia i bunty, podsycane przez nasłanych z zewnątrz agentów, na które najbardziej podatna była młodzież, szczególnie z krajów ciemiężonych, jak Polska. Nic też dziwnego, że na Ukrainie cioteczka, która bez nadzoru babci wiele snadź nabroiła, szybko się znalazła w anarchistycznej grupie Bat’ki Machno, która na swych sztandarach miała wypisane jakże zachęcające hasło „Anarchia mat’ pariadka”. W złe towarzystwo cioteczka wpadła tym snadniej – jak wspominała babcia – że pomieszkiwała w chałupie kawalera, co to nic tylko na piecu plecy przestrzelone w bitwie pod Cuszimą, przez Japończyków, wygrzewał, pił i śpiewał. Ulubioną jego piosnką była „Pisali, żeś złamała nogę. Ach, czemóż nie złamałaś dwóch!”. W jakiś czas cioteczka, zanim dała drapaka do kraju, dostała wezwanie do stawienia się na zebranie swej grupy, na której miano wybierać przewodniczącego. Kiedy sala wypełniła się po brzegi, do pomieszczenia wkroczył „zaniedbany sanitarnie jakiś mierzawiec” – opowiadała cioteczka. Dla przydania sobie dostojeństwa, po zajęciu za stołem prezydialnym centralnego krzesła, naprzeciw grzecznej karafki z brzoskwiniową wódką z dodatkiem ziela tysiącznika oraz półmiska tłustych pierogów ze śmietaną i drugiego z grzanymi blinami, wyjął był z drewnianych olster wielkiego mausera, położył przed sobą lufą w stronę sali, chwycił nahajkę, trzasnął w stół i oświadczył donośnie:

Nam samozwańców nie nużno. Atamanom budu ja!

No i co? – zapytano cioteczkę?

Jak to co – odrzekła. – Nie dziwota, że właśnie jego, tego paskudnika i burą świnię wybraliśmy!

Sam Antychryst by lepiej nie wymyślił od tego powrotnika z tamtego świata – powiedziała babcia Rozalia. Po prawdzie to nastały czasy totalnego zwątpienia i modne stało się kwestionowanie wszystkiego do tego stopnia, że wątpiono nie tylko w zmartwychwstanie, istnienie Trójcy Świętej, aniołów i diabłów, ale nawet ludzi i krów. Z powodu narastającego rozprężenia społecznego cioteczka ostatni raz udała się w odwiedziny do Kijowa koło roku 1917, kiedy to armia rosyjska przestawała powoli istnieć. Nad Donem tworzyła się armia ochotników, coraz silniej zaczął hasać Pułk Czerwonych Kozaków, a krwią i dymem coraz częściej znaczyły swój ślad Czarna Sotnia i Konarmia Siemiona Budionnego. Coraz częściej też spotkać można było zawołania w rodzaju: „Lachów i Jewriejów wieszat’ budiem”. Z czasem nastał okres komunizmu wojennego – czerwony terror, który zaznaczył się później wygubieniem ogniem i głodem ponad 20 milionów istnień ludzkich, i to tylko na przestrzeni pięciu lat! Po kozackich stanicach narastało powiatowe pieniactwo i nienawiść. Śpiewano butnie: „Jediet parachodik wsiemi pariami Budiem rybu karmit’ komisariami”.

Ale już biegu historii zmienić nie było można, przeto wielu śpiewało „zagłada się skrada”, przepowiadając nieuchronne, gdyż wszystkie siły nieczyste się sprzysięgły na zgubę Matuszki Rosji i pozostawało jedynie o pomoc czarta prosić! Cioteczka z rozrzewnieniem wspominała, że kiedy przed laty odwiedzała rodzinę na Ukrainie to, ponieważ lubiła chodzić na targ, od czasu do czasu wypraszała pójście na samodzielne zakupy.

Najbardziej lubiłam odwiedzać stoiska z owocami, ziołami i przyprawami oraz stragany rybaków – opowiadała. – Pamiętam, że jesiotrową ikrę, zwaną astrachańskim kawiorem, kupowało się u Tatarów prosto z wielkiej beczki. Sprzedawca zanurzał w beczce drewnianą warząchew i nabierał potrzebną ilość, którą rzucał na kawałek woskowanego papieru i ważył. Kupowało się na funty i najczęściej dostawałam dyspozycję zakupu pół funta ikry. U Greka kupowało się chałwę, u Persów dywany, u Gruzinów wino, u Chińczyków herbatę, u Turków zaś haftowane złotą i srebrną nitką trzewiki i kaftany z guzami z masy perłowej. Obarzanki, precelki, makagigi, pestki dyni, lizaczki, pampuszki na miodzie i świeże kukiełki pachniały jak ogród rozkoszy i były w zasięgu ręki. I wszystko to grosze kosztowało! Kiedy wiosną rozlał się Don, z rowów na polach mogłeś durszlakiem rybę wybierać, gdyż wychodziła na łąki na tarło. W rzece mogłeś wiosło na stojąco postawić, gdyż z racji mnogości ryb się ono nie mogło przewrócić. Jedzenia było tyle, że nikt tego przejeść nie mógł. Bo też carskie ukazy ryby w czasie tarła chroniły. A potem przyszli bolszewicy, zakłapali zębami i wszystko diabli wzięli!

Cioteczka przeżyć miała wiele, przeto było co opowiadać po cudownym ocaleniu i powrocie do Warszawy. Jedna z przygód, o której dowiedziałem się dopiero w czasie wojny, naturalnie podsłuchując rozmowy ucztującej rodziny, kiedy dzieci wyganiano z domu do ogrodu, związana była z przyjazdem cioteczki na Biełoruskij Wokzał w Moskwie. Po opuszczeniu dworca cioteczka upatrzyła sobie wolną powózkę i poleciła się zawieść do niedaleko od dworca położonego domu zaprzyjaźnionej rodziny. Ponieważ w czasie owym wszelkie ceny zaczęły już wariować, cioteczka na wszelki wypadek zapytała, ile podwiezienie będzie kosztować. Kiedy usłyszała, że opłata jest wysoka, wyraziła swoje zdziwienie słowami:

Kak eto? Za czto tri rubla? Eto wsiewo tri szaga! – Wyraziwszy kulturno swoją wątpliwość, usłyszała:

Szagać tak budiesz pizdu rozerwiosz! – stwierdził filozoficznie jamszczik i podciął konie.

Bodajbyś nigdy wódki nie zapragnął, ty kułacka mordo – wrzasnęła na odchodne i poszagała ulicą.

Jedna gałąź rodziny Sobolewskich sięgała aż do położonego okropnie daleko, wiele wiorst, chutoru nad Donem, w którym jeszcze długo po rozprzestrzenieniu się pożaru rewolucji życie upływało spokojnie i błogo, szczególnie wieczorami, na gankach podtrzymywanych przez dębowe słupy, z ławeczkami po bokach. Wkrótce po przyjeździe cioteczka trafiła na pożegnanie wyprawiane kilku Kozakom wezwanym w ramach poboru do armii. Ponieważ poborowi mieli po 20 lat i mocno się już z dziewuchami pokumali, Praszczalnyj Wieczer trwał dobrych parę dni i z dnia na dzień stawał się smutniejszy, gdyż Kozak co jakiś czas wykonywał swoją solówkę: „Poslednij użin i switoczek, gulaju z wami druzija. A zawtra, a czot switoczek, zapłacze wsia moja siemia, zapłacze mat’ maja radnaja, zapłacze otiec, siestra, brat, zapłaczet moja dorogaja, z kotoroj tri goda guliał”.

Ostatniego dnia cały chutor wychodził za opłotki, by przy żałobnym zawodzeniu przyszłych żołnierzy i okrzykach „pa koniam” wypchnąć poborowych na drogę, po której już niektórzy Kozacy galopowali z fajkami w zębach. Rytuał był każdemu dobrze znany. Kiedy wyjeżdżający nieborak nałożył kaszkiet, przytroczył do kulbaki szablisko i posadzono go na koniu, podchodziła doń jego Duniasza ze srebrną tacą, na której znajdowało się kilka kieliszków. Ogłupiały z żalu, strachu przed nieznanym i z przepicia po każdym wychylonym kieliszku żałośnie wykrzykiwał: Ech, Duniasza! Oj, Duniasza! U, Duniasza! Kiedy po wypiciu ostatniego kieliszka, u schyłku nocy nieprzytomny zwalał się z konia, Duniasza brała pod jedną pachę Kozaka, pod drugą kobyłę, i wracała z nimi do chutoru!

Widzisz – mówiła babcia Rozalia – tak u nas „Kozak uchodził na wojnu”. A jakie Kozaczki były – uciecha kozacza! A poza tym to nie było tak, żeby którejś uroda nie była nazbyt nachalna czy też przydarzyła się w urodzie jakaś niedoskonałość. Co to, to nie, gdyż na ich doskonałość ciała odwieczne przemarsze wojsk pracowały! To, że Kozak nieprzytomny leżał pod stołem, nie przeszkadzało nieustannemu śpiewaniu okropnie długiej, smutnej pieśni pożegnalnej.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum