23 grudnia 2003

Święta bez prezentów

Czy wicepremier Jerzy Hausner okaże się mężem opatrznościowym ochrony zdrowia? Projekt ustawy o restrukturyzacji zakładów opieki zdrowotnej, podejmujący próbę rozwiązania problemu ich zadłużenia, to niewątpliwie jego dzieło. Ministerstwo Zdrowia wielokrotnie zasypywało nas na ten temat stekiem frazesów, ale z jego strony nigdy się nie doczekaliśmy racjonalnych pomysłów – dopiero gdy do listy swoich zainteresowań Jerzy Hausner dopisał służbę zdrowia, coś drgnęło. Przynajmniej zaczęła się merytoryczna dyskusja i wskazano cel, do którego szpitale mogą dążyć. Wcześniej obracaliśmy się w zaklętym kręgu, a długi z dnia na dzień rosły.
Ale – choć pewne cechy fizjonomii wicepremiera mogą na to mylnie wskazywać – Jerzy Hausner nie jest świętym Mikołajem, zaś jego ustawę trudno uznać za świąteczny prezent. Warunki oddłużenia przewidziane w projekcie są dla większości szpitali bardzo trudne do spełnienia, proces ich przekształcenia w spółki użyteczności publicznej będzie zatem pracochłonny i bolesny. Nie ma się co dziwić, że związki zawodowe reagują nań alergicznie, czego dowodem była zorganizowana w połowie listopada manifestacja w Warszawie. Głos związkowców brzmi jednak fałszywie. Ich interes nie jest tożsamy z interesem pacjentów, bo choć szpitale dają ludziom pracę, to mimo wszystko zaprojektowano je z myślą o chorych. Chaos i bieda być może służą niektórym działaczom potrafiącym zbić na tym swój wyborczy kapitał, ale leczenia w chaosie i biedzie wszyscy mają już powyżej uszu.
Oczywiście oddłużenie szpitali to dopiero pierwszy krok w wyciąganiu ochrony zdrowia z bagna. Pieniądze wrzucane do dziurawego worka nigdy go nie napełnią. Liczę więc na to, że przy okazji rozpoczętej dyskusji pojawi się wkrótce odpowiedź na zasadnicze pytanie, na którą czekamy od kilku lat: na co nas stać za opłacaną składkę ubezpieczeniową? Jedni nazwą to koszykiem świadczeń, inni – standardami leczenia, ale będzie to w naszej reformie ważny krok drugi. A trzeci i czwarty wyzwoli sam rynek: powstanie sieć szpitali, gotowych spełnić postawione przed nimi wymogi i utworzone zostaną wreszcie podstawy dodatkowych ubezpieczeń prywatnych, które do ochrony zdrowia wprowadzą zastrzyk solidnego wsparcia finansowego. Ten scenariusz wydaje się dziś fantasmagorią, a szkoda. Rządowa przymiarka do komercjalizacji placówek medycznych może skończyć się kuglarską sztuczką w postaci tak sugestywnej zmiany dekoracji, żeby najważniejsze decyzje znów odłożyć o kilka lat i problem przerzucić na barki następnego rządu. Niepewność, w jakiej żyją dziś dyrektorzy, lekarze i pacjenci, stanie się wtedy trwałym elementem szpitalnej rzeczywistości, a uspokajający Kalms trzeba będzie na stałe wprowadzić do naszej diety.

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum