9 kwietnia 2007

Wola życia

Janusz będzie żył. Wiele osób odetchnęło z ulgą, bo nie będzie musiało toczyć filozoficznych i etycznych rozważań na temat sensu życia w cierpieniu. Decyzja sądu nie wzbudzi emocji, a media może przestaną na jakiś czas węszyć w poszukiwaniu chorych, którym odmawia się prawa do godnej śmierci. Jednym słowem, znów odłożymy debatę o eutanazji na później, prosząc opatrzność – jak prosi się o dobrą śmierć – byśmy nigdy nie musieli do niej wracać. Wszystko, co do tej pory w Polsce pisano na temat eutanazji, było wszak echem wydarzeń z zagranicy: Holandii, Francji, USA – gdzie taka dyskusja albo już się zakończyła, albo przebiega na zupełnie innym poziomie niż u nas. Prośba Janusza – tak wyraźnie po raz pierwszy wyartykułowana – na krótko sytuację zmieniła i z taktyki uników nie wypadało skorzystać.
Janusz otrzymał szansę, która okazała się dla niego drugim życiem. Fundacja Anny Dymnej wpadła na pomysł, jak uczynić ze sparaliżowanego mężczyzny człowieka potrzebnego, by mógł inaczej spojrzeć na swój los – i wygląda na to, że z tej szansy zechce skorzystać. Nikt nie wie, jak długo, ale z trudnej lekcji powinni wyciągnąć wnioski wszyscy, którzy tak gwałtownie i autorytarnie potępili wolę pacjenta, nie biorąc pod uwagę okoliczności, które go do wyrażenia swej dramatycznej prośby skłoniły. Może gdyby Narodowy Fundusz Zdrowia nie odebrał mu codziennych wizyt pielęgniarki, gdyby anestezjolog „nie traktował go z furią”, tylko spokojnie porozmawiał, gdy cierpiał po wypadku, gdyby pielęgniarki w szpitalu nie traktowały go „poniżej godności człowieka”, a premierzy, ministrowie i nawet rzecznik praw pacjenta grzecznie odpowiedzieli na jego pierwsze listy – Janusz nigdy nie posunąłby się do tego, by prosić o śmierć? Gdy w ślad za dramatycznym apelem o eutanazję media zaczęły go pytać: dlaczego? – przytaczał te wszystkie okoliczności, obciążające i urzędników resortu zdrowia, i personel medyczny.
Tylko ktoś bez wyobraźni może z lekceważeniem reagować na krzyk rozpaczy chorych, którzy podejmują starania o skrócenie swoich męczarni. Tym bardziej, kiedy nie widzą żadnych szans na poprawę sytuacji. Zanim więc zaczniemy potępiać ich wolę, warto zrobić wszystko, by takie szanse przed nimi stworzyć, a historia Janusza pokazuje, że poczucie upokorzenia (także w szpitalu, gdzie, jak się okazuje, nawet najciężej chorzy mogą spotkać chamski personel) jest tym, co przeszkadza udręczonym ludziom najbardziej. Dlatego najprostsze pytanie, jakie wszyscy zadają sobie przy tego typu okazjach – czy nieuleczalnie chory ma prawo domagać się śmierci? – powinniśmy zastąpić trudniejszym: co zrobić, by taka decyzja nie przychodziła nikomu do głowy? Przykład Janusza dowodzi, że poczucie zaangażowania okazuje się najlepszym lekarstwem w chorobie, w której klasyczna medycyna żadnego lekarstwa nie oferuje. Lekarze i pielęgniarki są oczywiście po to, by nieść ulgę w cierpieniu. Ale nieraz wystarczy swoją obojętnością lub oschłością nie upokarzać, by sponiewieranemu własnym losem choremu mimo wszystko chciało się żyć.

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum