2 listopada 2020

Teleporada, a nie telefon do przyjaciela

Michał Niepytalski

Środowisko lekarskie zmaga się z oburzeniem pacjentów, którzy kilka miesięcy temu nagle niemal z dnia na dzień przeżyli zderzenie z teleporadami. Chorzy z utęsknieniem czekają na powrót do normalności, nieraz niesprawiedliwie zarzucając lekarzom, że z nowej formy obsługi pacjenta korzystają z lenistwa albo co gorsza z tchórzostwa, a nie z konieczności. Nie rozumieją jednak, że do modelu sprzed pandemii nie ma już powrotu. Choć oczywiście teleporady nie powinny wyglądać tak, jak często wyglądają obecnie.

Na początku pandemii sprowadzenie obsługi pacjenta do teleporad mogło wręcz budzić entuzjazm. Dla przeciążonego systemu ochrony zdrowia z deficytem lekarzy, którzy są ponad miarę obłożeni pracą, był to prawdziwy drugi oddech.

Szybko jednak pacjenci zaczęli krytykować masowo udzielane teleporady. Przyzwyczajeni byli do rozmowy z lekarzem twarzą w twarz i dlatego nie odpowiadała im nowa forma kontaktu. Poza tym rzeczywiście teleporada ma wiele niedostatków. – W polskich warunkach określenie, które się przyjęło – teleporada, oznacza tak naprawdę rozmowę telefoniczną z lekarzem – mówił niedawno w rozmowie z portalem Cowzdrowiu.pl prezes ORL w Warszawie Łukasz Jankowski. Warto zwrócić uwagę, co kryje się pod tym określeniem w krajach Europy Zachodniej. Tam także epidemia spowodowała przyspieszenie rozwoju i zastosowania telemedycyny, ale startowano z zupełnie innego poziomu. Podczas gdy my ledwie zdążyliśmy wprowadzić e-recepty i elektroniczne zwolnienia lekarskie (strach pomyśleć, jak wyglądałaby ochrona zdrowia czasów pandemii bez tego!), Zachód szedł już innymi ścieżkami, które można podzielić na dwie kategorie.

Gadżety i algorytmy

Szymon Piątkowski, założyciel polskiej firmy oferującej oprogramowanie dla placówek ochrony zdrowia, wyjaśnia, że telemedycyna to z jednej strony aparatura pomiarowa oraz diagnostyczna i zdalnie prowadzone gabinety, z drugiej zaś oprogramowanie wspierające pracę lekarza.

„Zdalny gabinet” jest rozwiązaniem, które w warunkach epidemii pozwala minimalizować ryzyko zakażenia personelu medycznego lub ograniczyć liczbę pracowników medycznych mających kontakt z chorym. W Wielkiej Brytanii taki gabinet, a nawet salę szpitalną, można założyć w domu pacjenta. Trzeba tylko ów gabinet wyposażyć np. w sprzęt do pomiaru saturacji, który pozwala odczytywać wyniki na odległość i w czasie rzeczywistym.

Gdy nie trzeba się martwić epidemią, „zdalny gabinet” jest świetnym sposobem na rozwiązanie problemu utrudnionego korzystania z usług medycznych na wsiach i w małych miejscowościach. Mowa tu o gabinecie z zaawansowanym sprzętem medycznym, do którego podpina pacjenta pielęgniarka, ale wyniki może poznać (zdalnie) tylko lekarz, który na tej podstawie udziela kompleksowej porady.

Wśród urządzeń diagnostycznych i pomiarowych, które polskim lekarzom znacznie ułatwiłyby realizację teleporady, a pacjentom dały poczucie właściwej opieki, są holtery przesyłające wskazania lekarzowi na bieżąco oraz elektroniczne stetoskopy, które przystawia do swego ciała pacjent, a one przesyłają dźwięk do urządzenia odbiorczego lekarza. To sprzęt oferowany na polskim rynku, dostarczany przez polskie firmy.

Druga sprawa to oprogramowanie pomagające w podejmowaniu decyzji. Przykładowo takie, które na podstawie elektronicznej dokumentacji medycznej pacjenta przedstawia automatyczną analizę wyników badań laboratoryjnych obejmującą: opis nieprawidłowości, możliwe choroby oraz rekomendację dalszego postępowania.

W telemedycynie przydatne są także programy umożliwiające komunikację – teleporady i telekonsylia, tak jak wcześniej telekonferencje w biznesie. Tymczasem w polskiej ochronie zdrowia bazujemy głównie na zwykłej rozmowie telefonicznej.

Bliżej niż dalej

Epidemia trwa i nie wiadomo, kiedy wygaśnie. System ochrony zdrowia ledwo zipie, więc fundusze idą głównie na zaspokajanie bieżących potrzeb i łatanie największych dziur, a nie na wdrażanie nowinek technicznych. Taki stan rzeczy powoduje, że kiedy epidemia ustanie, nie będzie infrastrukturalnej podbudowy, która gwarantowałaby, że telemedycyna się utrwali.

– Myślę, że popadliśmy ze skrajności w skrajność. Korzystaliśmy z telemedycyny w ograniczonym zakresie, a teraz korzystamy do granic możliwości, bo jesteśmy do tego zmuszeni. Rynek zaś ukształtuje się ostatecznie gdzieś pośrodku między tymi ekstremami. Z części teleporad będzie trzeba zrezygnować – w przypadku kiedy kontakt pacjenta z lekarzem jest po prostu niezbędny. Wydaje się jednak, że epidemia odblokowała system i przynajmniej najprostsze porady zachowają zdalną formę. Niektóre bardziej skomplikowane też – o ile zostaną wsparte techniką, czyli urządzeniami medycznymi czy algorytmami wspierającymi pracę lekarzy. Rynek reaguje na to coraz bardziej przychylnie – uważa Szymon Piątkowski. Ten pozytywny trend dostrzega zarówno on, jak i inni przedstawiciele branży medycznej wśród wszystkich świadczeniodawców na rynku.

Rozmiar placówki lub sieci placówek może wpłynąć na to, jak realizowana będzie integracja rozwiązań informatycznych. Większe podmioty mogą nabyć konkretne algorytmy i zastosować je we własnym systemie informatycznym, mniejsze zaś – wykupić usługę polegającą na wypożyczeniu programów komputerowych, które będą działać na podstawie bazy danych klienta.

Zdaniem prezesa Szymona Piątkowskiego punkt wyjścia dla dynamicznych zmian technicznych jest korzystny – placówki ochrony zdrowia mamy zinformatyzowane. Choć ciągle w niektórych problemem jest papierowa dokumentacja, w skali całego kraju nastąpiła daleko idąca digitalizacja. – Możliwe jest zatem relatywnie szybkie wdrożenie innowacji, w zależności do poziomu skomplikowania oraz wymogu rejestracji i certyfikacji rozwiązań, ale może ono trwać od kilku tygodni do kilku, a nawet kilkunastu miesięcy – mówi Piątkowski. Podkreśla, że inwestycja na ogół bardzo prędko się zwraca.

Ostatnią barierą będzie integracja baz danych wszystkich placówek medycznych, by pacjent nie musiał przenosić dokumentacji z jednej poradni do drugiej. Stworzenie ogólnopolskiej bazy informacji medycznej pozwoli także na skuteczniejsze zastosowanie algorytmów wspomagających pracę lekarzy, bo im więcej danych, tym diagnoza programu komputerowego będzie trafniejsza.

– Temat wspólnego, scentralizowanego systemu danych jest kluczowy dla rozwoju telemedycyny. Rozmowy o nim trwają od lat, a mimo to ciągle go nie mamy. Inna sprawa, że jest to temat bardzo skomplikowany i nie radzą sobie z nim także inne rozwinięte kraje. To będzie moim zdaniem jeden z ostatnich etapów w rozwoju telemedycyny, jaką znamy dzisiaj, ale rewolucyjny. Scentralizowane, ustrukturyzowane dane medyczne otworzą zupełnie nowy etap w procesie digitalizacji sektora ochrony zdrowia – podsumowuje nasz rozmówca.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum