28 czerwca 2004

W kwestii smaku – Zagadka śmierci prof. Grzybowskiego

W ostatnich dniach marca 2001 roku zaskoczył mnie telefon z Nowego Jorku. Dzwonił dr med. Marek Wroński. Ustaliliśmy, że świat jest mały. Jako małoletnie chłopię zapamiętałem jego dziadka, ginekologa w Radomiu (może dlatego, że mieszkał w najokazalszym domu na placu 3 Maja?).
Ojca, profesora neurochirurgii we Wrocławiu, nie znałem osobiście. Zdziwiło mnie, że kolega Marek Wroński prosi mnie o informacje o profesorze Marianie Grzybowskim i o umożliwienie kontaktu
z dr Ewą Wolak. Czyżby jeszcze jeden usiłował rozwiązać zagadkę sprzed pół wieku?

Okres przełomu lat 40. i 50. nie byłdla nas łaskawy. Zalew kłamstwa niszczył życie społeczne, wdzierał się między przyjaźnie, przekraczając wszelkie granice. Wieści o aresztowanych i ich nagłych zgonach w więzieniu były tak częste, że aż spowszedniały. Jednak wiadomość o aresztowaniu prof. Mariana Grzybowskiego, 26 listopada 1949 r., i jego – jak oficjalnie podano – samobójczej śmierci wydawała się szokująca.
Jeden z najwybitniejszych w owym czasie członków Rady Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Bardzo wysoko ceniony dermatolog – zarówno w kraju, jak i za granicą. Wspaniały człowiek, lekarz i naukowiec. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocalała siedziba Kliniki Dermatologicznej. Gdy w lipcu 1945 r., po powrocie z partyzantki, zjawiłem się w Warszawie, szukając pierwszych kontaktów z Wydziałem Lekarskim, los skierował mnie na Koszykową. Wokół ślady popowstańczych zniszczeń. Klinika zaś sprawiała wrażenie oazy spokoju, widać też było dobrą organizację. Jak wspaniałym organizatorem był prof. Grzybowski, mogłem się przekonać, gdy jako student słuchałem jego wykładów i odrabiałem ćwiczenia. Już wtedy imponowała mi wspaniale zorganizowana, hierarchiczna struktura personelu dydaktycznego.
Nietrudno sobie wyobrazić reakcję pracowników kliniki, środowiska lekarskiego i młodzieży akademickiej, gdy po aresztowaniu prof. Mariana Grzybowskiego w jego gabinecie pojawiła się lek. med. Stefania Jabłońska jako pełniąca obowiązki kierownik Kliniki Dermatologicznej. Przecież w zespole był już docent – wyhabilitowany przez Mariana Grzybowskiego – Roman Michałowski.
Niewyobrażalny dziś rozmiar terroru – zarówno politycznego, jak i fizycznego – paraliżował nie tylko Radę Wydziału, ale całe środowisko akademickie. Poczynania te nie tylko gwałciły tradycję, ale też stanowiły jawną obrazę prawa. Zaskakujące było również tempo uzyskiwania przez dr Stefanię Jabłońską kolejnych stopni naukowych i awansów akademickich. To byłoby tyle co do meritum sprawy, choć można by pisać więcej, zwłaszcza o panującym terrorze politycznym i panującej wówczas w ochronie zdrowia „dynastii”.
Morderstwo i kontrowersyjna po nim sukcesja na uniwersyteckiej katedrze trwale zapisały się w historii Wydziału Lekarskiego UW.
Przy każdym zelżeniu autokratycznego ucisku wracano do sprawy. Sam dwukrotnie brałem udział w dyskusjach po referatach, w których czyniono starania dotarcia do prawdy. W poszukiwaniach tych jednak wiele było naszej naiwności. Jeszcze do dziś archiwa KGB, Ministerstwa Bezpieczeństwa i Informacji są albo zniszczone, albo niedostępne.
Jedną z ostatnich prób dotarcia do prawdy była realizacja postanowień Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie w czasie pierwszej kadencji. Z wielkim zaangażowaniem, nie szczędząc trudu, czyniła to przewodnicząca Komisji Etyki dr Ewa Wolak. Ślady jej wysiłków znaleźć można także w pracy, która stanowi tutaj przedmiot zainteresowania.
Półtora roku temu otrzymałem pierwszy brulion z tekstem dr. Marka Wrońskiego. Ogarnęła mnie zaduma: czy jego wytrwałość i konsekwencja w gromadzeniu materiałów na temat wydarzeń tak odległych mają jakiś sens? Wątpliwe bowiem jest rozwiązanie zagadki śmierci prof. M. Grzybowskiego. Nie tej jednej. Od lat czekamy np. na wyjaśnienie historii zbrodni sądowej na legendarnym generale Nilu – Fieldorfie.
Profesor Stefania Jabłońska miała możnych protektorów. Powiązania rodzinne, polityczne, wspólne studia w Związku Radzieckim stworzyły jej warunki, w których mogła rozwinąć swoje talenty i zaangażowanie zawodowe. Dopięła swego – stała się wybitnym dermatologiem.
Mając te dwa stwierdzenia na uwadze, chcę spełnić prośbę dr. Marka Wrońskiego i poinformować Czytelników „Pulsu”, że jego praca ukaże się drukiem w czerwcu tego roku. Czynię to z pełnym zaangażowaniem. „Zagadkę śmierci prof. Mariana Grzybowskiego” czyta się jak dobrze udokumentowany reportaż sensacyjny. Jest to rzeczywiście dobre udokumentowanie minionego, tak zakłamanego okresu.
Dziś często wielu stara się wymazać pewne niewygodne fragmenty historii, ale tego się nie da zrobić. Herbertowski „brak smaku” przez wiele, wiele lat czynił spustoszenie w naszych środowiskach naukowych. Na szczęście w mniejszym stopniu dotyczyło to nauk medycznych niż filozofii czy socjologii. Dziś trudno też odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kandydaci proponowani na miejsce prof. M. Grzybowskiego odmawiali objęcia stanowiska: ze strachu czy w poczuciu moralnej odpowiedzialności.

Jerzy MOSKWA

To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo
choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
głowa

Zbigniew Herbert, Potęga smaku

Archiwum